Recenzja filmu

Assassin's Creed (2016)
Justin Kurzel
Michael Fassbender
Marion Cotillard

Game Over

Australijski reżyser Justin Kurzel mieli i lepi na nowo wątki z pierwszej części gry, ale z racji, że interesuje go bardziej historia Calluma niż Aguilara, ograbia film ze wszystkiego, co
Powtarza się w grach z serii "Assassin's Creed" pewien narracyjny motyw: oto bohater w pełnym rynsztunku z epoki renesansu, średniowiecza i innych takich zamierzchłych, przemierza aseptyczny, wykreowany w wirtualnej rzeczywistości bezkres. W grze to nie tylko ekran ładowania kolejnego poziomu, ale też zabieg, który kondensuje całą opowieść do zaledwie jednej sceny: żyjący współcześnie bohaterowie cyklu podłączani są do maszyny zwanej Animus, która pozwala im spacerować w butach własnych przodków. I tak jak zasadnicza część zabawy rozgrywa się w przeszłości, do teraźniejszości wracamy tylko podczas krótkich, nudnawych interludiów. Odwrotnie niż w filmie, w którym to, co najciekawsze, pozostaje przed naszym wzrokiem ukryte.



Twórcy zdecydowali się na odważny ruch i odwrócili fabularny wektor. Zasadnicza część akcji nie rozgrywa się więc w piętnastowiecznej Hiszpanii, w czasach inkwizycji i politycznych rozgrywek na szczytach władzy, ale we wnętrzach futurystycznego laboratorium. Zwiedzamy je wraz z Callumem Lynchem (Michael Fassbender), recydywistą i mordercą, który tuż po upozorowanej egzekucji trafia w macki organizacji Abstergo. Zarządzający nią Rikkin (Jeremy Irons) oraz jego idealistyczna córka Sofia (Marion Cotillard) pragną odszukać Jabłko Edenu - artefakt pozwalający kontrolować ludzkie emocje (sic!). W tym celu urabiają Calluma gadką o dobru ludzkości i za pośrednictwem Animusa łączą ze świadomością przodka - hiszpańskiego skrytobójcy Aguilara. I choć z tajemniczym uśmiechem deklarują, że chodzi im wyłącznie o wyeliminowanie genu odpowiedzialnego za agresję homo sapiens (sic!!), to graliśmy w zbyt wiele gier i widzieliśmy zbyt wiele filmów, by wierzyć im na słowo.



Australijski reżyser Justin Kurzel mieli i lepi na nowo wątki z pierwszej części gry, ale z racji, że interesuje go bardziej historia Calluma niż Aguilara, ograbia film ze wszystkiego, co stanowiło o wyjątkowości oryginału: średniowiecznych realiów filtrowanych przez popkultrowy kontekst, klinczu wielkiej historii z losem jednostek, gościnnych występów kluczowych, społeczno-politycznych figur tamtego okresu. Miłośnicy gier znajdą tu oczywiście coś dla siebie, choćby dynamiczny, średniowieczny parkour, nakręcone w przejrzysty sposób sceny walk wręcz i parę zamaszystych, miejskich panoram. Ale umówmy się - cała "Hiszpania" to raptem parę sekwencji akcji, kilkoro płaskich niczym kartka papieru bohaterów i jedna, pocięta na plasterki anegdota. I jeśli w ogóle zachowamy ją w pamięci, to tylko dzięki estetycznej wrażliwości Kurzela, który już w "Makbecie" pokazał, że zna różnicę pomiędzy tym, co efektowne, a tym, co efekciarskie.



Kiedy jednak wracamy do rzeczywistości, a wracamy do niej zdecydowanie zbyt często, czar pryska. Reżyser ma ambicję uczynienia z Calluma skonfliktowanego bohatera, ale to jedynie mdły nudziarz, w którego ewolucję trzeba wierzyć na słowo. Zależy mu też na opowieści o etycznych granicach nauki, lecz wszystkie te akademickie dyskusje i moralne dylematy wypadają po prostu śmiesznie. W przeforsowaniu autorskiej wizji nie pomagają zresztą aktorzy: Fassbender w podwójnej roli ma problemy z wyczuciem konwencji, jest na przemian poważny i groteskowy, Cotillard miota się pomiędzy uwodzicielską femme fatale a zapiętą pod szyję służbistką, a dramatycznie niewykorzystani na drugim planie Michael K. Williams i Ariane Labed dostają zaledwie parę linijek dialogu. Całość jest nudna jak flaki z olejem i zagrana na najwyższych tonach, bez krzty rozładowującej patos ironii.



Ekranizacjom gier zarzuca się nagminnie, że nie oddają "ducha oryginału". Nie chodzi jednak wcale o szukanie narracyjnego ekwiwalentu dla mechaniki gry, ślepe podążanie za kolejnymi akapitami scenariusza, czy ustawiczne puszczanie oczka do gracza. "Assassin's Creed" to opowieść o Asasynach, Templariuszach i Jabłkach Edenu, ale też produkcja autotematyczna, opowiadająca o samym graniu. I tak jak jej bohaterowie zanurzają się we wspomnieniach przodków, tak i my zanurzamy się przecież w szklanym ekranie. Równolegle montowane sekwencje z przeszłości i teraźniejszości prowadzą do zmarginalizowania tej perspektywy. A pominięcie faktu, że kino jest naszym małym prywatnym Animusem, okazuje się najcięższym grzechem na sumieniu filmowców.    
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ocena głośnej adaptacji uwielbianej przez zdecydowaną większość globu gry wideo, jaką jest "Assassin’s... czytaj więcej
Wszystko zaczęło się od gry wideo "Assassin’s Creed" wydanej w 2007 roku przez firmę Ubisoft. Ta... czytaj więcej
Nie ukrywam, że jestem fanem serii "Assassin's Creed". Z biegiem lat słabnącym, niemniej historia... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones