Rodzaj ludzki przedstawiony jest jako obłudny i pełen hipokryzji. Szuka on winy wszędzie poza sobą, a jego jedynym rozwiązaniem problemów jest przemoc i mordobicie. Ataki Grendela to zatem tylko
Już dawno temu wieszczono, że filmy przyszłości będą tworzone w pełni komputerowo. A przyjaźniej aktorzy będą wygenerowani przez maszyny. Całkowita rewolucja jeszcze nie nastąpiła, lecz doczekaliśmy się już paru znamiennych przykładów wykorzystania tej technologii. Jednym z nich jest ekranizacja staroangielskiego poematu "Beowulf" w reżyserii Roberta Zemeckisa z 2007 roku. Jego twórcy postanowili użyć prawdziwych aktorów, lecz przerobić ich na komputerowe wersje przy użyciu techniki motion-capture. W ten sposób powstał obraz łączący CGI i kino aktorskie, w którym jednak decydującą rolę odgrywa właśnie obraz wygenerowany przez procesory. Jak zatem wyszedł ten eksperyment i jak prezentuje się po blisko 20 lat od wydania?
"Beowulf" to produkcja, w której udało się uchwycić klimat niesamowitości. Posiada wyraźnie wyczuwalny nastrój z pogranicza baśni i fantasy. Użycie CGI nie razi tutaj w ogóle być może dlatego, że cały film jest wykonany w tej technice. Komputerowe modele aktorów również prezentują się porządnie. Nawet mocno nowoczesny image grającej matkę Grendela Angeliny Jolie nie psuje ogólnego odbioru. Pozostali aktorzy również spełniają swoją funkcję. Główny bohater jest wprawdzie wymyślony, lecz wygląda całkiem realistycznie. Cecha ta to właśnie coś, co wyróżnia dzieło Zemeckisa, mimo mitologicznej otoczki. Przede wszystkim potrafi ono transportować widza w zupełnie inny, magiczny świat. Atmosfera tajemnicy i wielkiej przygody przenosi widza do innego świata, pozwalając zapomnieć o świecie zewnętrznym. Bajkowa atmosfera umożliwia pełną immersję w ukazaną rzeczywistość pełną potworów, legend, bohaterskich czynów, winy i odkupienia.
Jednym z trudniejszych i jednocześnie ciekawszych wyzwań, przed jakim stanęli autorzy filmu, było odpowiednie ukazanie Grendela. Potwór ten jest głównym antagonistą Beowulfa i od niego zaczyna się cała zabawa. Najczęściej Grendel, którego uznać można za ojca wszystkich monstrów, ukazywany był jako dzika bestia z długimi pazurami i ostrymi kłami. Miał on w końcu w zwyczaju rozszarpywać swoje ofiary na strzępy. Tutaj mamy jednak do czynienia z zupełnie inną koncepcją. Grendel jest bowiem wyrośniętą hybrydą człowieka i czegoś jeszcze. Czegoś nieokreślonego, ale na pewno nienaturalnego i nieludzkiego. Wcielający się w tę rolę Crispin Glover stworzył kreację istoty nie tyle strasznej ile nadwrażliwej czy też neurotycznej, która wpada w szał zabijania tylko sprowokowana, gdy zostanie zakłócony jej spokój. Jest to oryginalne podejście do tematu, które na pewno broni się i oferuje nowe spojrzenie na klasyczne spojrzenie.
Wraz z upływem akcji dowiadujemy się, że winnym całego zamieszania jest w istocie król Hrothgar (Anthony Hopkins). To on bowiem kiedyś uległ wdziękom matki Grendela. Ogólnie to film odwołuje się również w dużej mierze do książki Johna Gardnera "Grendel". To ludzie są tu ukazani jako prawdziwe potwory, niemniej krwiożercze oraz fałszywe. To ich postępowanie na czele z pychą, ignorancja, chciwością i pożądaniem sprowadzają nieszczęście na królestwo. Rodzaj ludzki przedstawiony jest jako obłudny i pełen hipokryzji. Szuka on winy wszędzie poza sobą, a jego jedynym rozwiązaniem problemów jest przemoc i mordobicie. Ataki Grendela to zatem tylko wracająca karma i konsekwencja działań człowieka. To swoista kara wymierzona przez naturę na gatunku, który nie potrafi uszanować własnego środowiska.