"The Forbidden" był jedną z pierwszych historii, jakie przeczytałem, jeśli chodzi o cykl "Księgi krwi". W zasadzie to w ogóle mój pierwszy kontakt z prozą Barkera. Pamiętam do dziś ten
Candyman. Candyman. Candyman. Candyma... I tyle. Pięć razy tego nie powiem.
Bernard Rose, adaptując opowiadanie Clive’a Barkera ("Zakazany"), stworzył dzieło, które do dziś nie daje spać spokojnie.
"The Forbidden" był jedną z pierwszych historii, jakie przeczytałem, jeśli chodzi o cykl "Księgi krwi". W zasadzie to w ogóle mój pierwszy kontakt z prozą Barkera. Pamiętam do dziś ten opis: "Wiele jest zakazów zbyt kategorycznych, by je złamać. Wiele opowieści zbyt przerażających, by były prawdziwe. Zanim w nie uwierzysz... ".
Doskonałe. Zarówno tekst literacki, jak i film zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Demoniczny Tony Todd. Slumsy. Ten gęsty, ponury klimat, niesamowita muzyka i wciągająca historia, która wcale nie kończy się dobrze. Po prostu chapeau bas. Film stał się jednym z ulubionych, a twórczość Barkera kształtowała moje spojrzenie na horror.
Clive pokazał, że horror mimo demonów jest tak blisko człowieka, że jest brudny, obskurny i cielesny. To mroczne, dołujące historie, które siadają na duszy i już zostają z tobą na zawsze. Fabuła filmu nie jest skomplikowana.
Oto Helen Lyle (grana przez Virginię Madsen), młoda studentka pisząca pracę naukową na temat miejskich legend, trafia na opowieść o tajemniczym mordercy znanym jako Candyman (niesamowity Tony Todd) – zjawie z hakiem zamiast dłoni, która rzekomo pojawia się, gdy pięciokrotnie wypowie się jego imię przed lustrem. Trop prowadzi ją do zaniedbanego osiedla Cabrini-Green w Chicago, gdzie lokalna społeczność żyje w strachu przed legendą, traktując ją jako coś więcej niż tylko bajkę dla dzieci.
Oczywiście urocza blondynka jest sceptycznie nastawiona do wiarygodności opowieści o mordercy z hakiem, ale z czasem zmienia zdanie, a jej życie przeobraża się w koszmar.
"Candyman" wygląda jak zły sen. Ujęcia Cabrini-Green z prawdziwego getta Chicago, są równie ważnym bohaterem, jak sam duch zemsty wymachujący hakiem. Film kręcono w dzielnicy socjalnego budownictwa, opanowanej przez gangi narkotykowe. Ponoć ekipa musiała podpisać pakt z diabłami dzielnicy i aby móc spokojnie kręcić, dali na statystów osoby z gangów.
Kamera pod okiem Anthony B. Richmonda w połączeniu z hipnotyczną, chóralną ścieżką dźwiękową, tworzą aurę sakralnego terroru. Piękno i przerażenie. Film mimo upływu lat wciąż straszy.
Niektóre sceny zostają w pamięci na zawsze, jak np. ta, w której Tony Todd wypuszcza z ust kilkadziesiąt pszczół, które zostały wyhodowana specjalnie na potrzeby filmu. A takich smaczków, mamy w tym obrazie naprawdę dużo. Co ciekawe, Todd spodziewając się użądleń, ustalił dodatkowe honorarium – 1000$ za każde żądło. Podobno zarobił na tym ponad 20 000$.
Ten realizm, ta muzyka i świetne ujęcia powodują, że oglądam "Candymana" przynajmniej raz w roku. Paradoksalnie dzieło Rose doceniłem w pełni, po obejrzeniu nowej wersji z 2021 r. Okazało się, że historia o Candymanie, nie jest samograjem. Nia DaCosta kompletnie poległa na tej historii.
Wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli "Candymana" z 1992 r. polecam to szybko nadrobić. I pamiętajcie, że "wszystkie nasze ciała to księgi krwi. Gdy nas otworzyć, widać czerwień "(Księgi krwi, Clive Barker).
"Candyman" to jeden z najciekawszych i najsprawniej zrealizowanych horrorów ostatnich trzydziestu lat.