Zdecydowanie najlepszy film wczesnej twórczości Akiry Kurosawy, dzieło przełomowe dla jego twórczości. Adaptacja, naznaczona elementami autoparodii gatunku jednak nie zalicza się do największych
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
Facebook
X
Udostępnij
Skopiuj link
Bądź na bieżąco
Zdecydowanie najlepszy film wczesnej twórczości Akiry Kurosawy, dzieło przełomowe dla jego twórczości. Adaptacja, naznaczona elementami autoparodii gatunku jednak nie zalicza się do największych osiągnięć mistrza, ale jest zdecydowanie jego pierwszym ambitnym i pięknie zrealizowanym pod względem artystycznym obrazem. Reżyser wziął za cel sfilmowanie klasycznej sztuki kabuki. Momentami "Ci, którzy..." są właśnie sztampowym odwzorowaniem dramatu, zaś z drugiej strony Kurosawa wprowadza do filmu postać arcy komiczną, absolutnie wyłamującą się z ram konwencji, głupkowatego tragarza, szydzącego z wydarzeń odbywających się na ekranie. Barwa komediowa to charakterystyczna cecha jego wczesnej twórczości. Tu przybiera kształt najbardziej wyrazisty. Reżyser operuje poczuciem humoru typowym dla starej Japonii, opierającym się na bogatej mimice oraz ciętych komentarzach. Tragarz jest jednym z najbardziej głupich, a zarazem pogodnych bohaterów filmowych, jakich kiedykolwiek oglądałem. Akcja filmu jest bardzo statyczna. Cała przestrzeń dla prezentowanych zdarzeń to bujny las, wojskowy parawan i polana. Jednak w obrazie tym jest coś niewątpliwie pociągającego, sprawiającego, że dzieło ogląda się z ogromną ciekawością. Pierwszym powodem jest niesamowita aura filmu. Wędrówka Yoshitsune i jego kompanów w kierunku granicy w przebraniach mnichów przez lasy i doliny, z tradycyjnymi drewnianymi plecakami - obraz jak ze starego drzeworytu. Atmosferę współtworzy gra aktorska, zwłaszcza rewelacyjnego Denjiro Okochi. Oprócz tragarza postaci świty kreowane są w sposób konwencjonalny dla sztuki kabuki, sztywno, z powagą i ciszą w duchu. Benkei, grany przez Okochi, to już szczyt mistrzostwa japońskiego aktora teatralnego. Kwestie wypowiada z wielką charyzmą i basowym drżeniem w głosie, według najlepszych wzorców i kanonów sztuki. Ta kreacja zafascynowała mnie niezmiernie. Sceneria jest także ściśle związana z konwencją teatralną. Studyjność czy nawet sceniczność otoczenia czyni obraz namacalną ekranizacją nie tyle pojedynczej sztuki, co całego ducha kabuki. Senne drzewa, wspaniałe kostiumy, szumiący wiatr, te elementy tworzą cudowny klimat filmu. Muzyka - klasyczne instrumenty, cytry, bębny - stanowi wybitne uzupełnienie sztuki. Do tego Kurosawa przeplata wydarzenia pieśniami chóru, komentującego kluczowe momenty dla akcji czy rozprawy moralnej, stanowiącej drugie dno filmu. I w tym miejscu jestem zmuszony wyrazić mój zachwyt nad przesłaniem dzieła. Oprócz czystego artyzmu (zwłaszcza w przepięknie sfilmowanej scenie przebierania Yoshitsune za tragarza) Kurosawa snuje fascynujące studium psychologiczne. Część akcji, w której dochodzi do rozprawy na granicy prowincji Kaga naznaczona jest mistrzowskim napięciem. Kłamstwa i brudne zagrywki, prowadzone pod świętym płaszczem buddyzmu, wbrew samemu sobie sprawiają, że w filmie zapada mrok. Kulminacyjny punkt potyczki, manifest Benkei, który w desperacji przytacza zasady honorowej modlitwy, całkowicie kłamiąc, przerażający paradoks nakręcony szalenie dynamicznym montażem, wbija się głęboko w duszę. Jednak mistrz nie pozwala dogłębnie przejąć się postępującym łamaniem zasad człowieczeństwa, wplatając ujęcia na błazeńskie miny tragarza. Tu jednak jeszcze widać sztampowość kabuki, nacechowana pięknem ujęć kamery filmowej i pozerską kontemplacyjną grą. Jednak upadek człowieka w filmie następuje później. Wraz z darami od naiwnego, ale dobrego prefekta Togashi męczony wyrzutami sumienia Benkei otrzymuje od wysłannika czarkę przyjaźni. Ledwo, co rozgrzeszony sługa Yoshitsune znów ucieka się do całkowicie podłego, niewdzięcznego i amoralnego fortelu. Chór śpiewający o nadzwyczajnym pięknym geście i Benkei upijający się na umór szlachetną sake. Znów kontrast - mierny tragarz równocześnie pijący alkohol. Kamera skacze z jednego na drugiego przy energicznych dźwiękach werbli. Co za moc twórczego przesłania! Upadek człowieka, paskudne kłamstwo, którego skutki, gdy raz już się popełni pije się bez umiaru, z lubością i co najgorsze ze smakiem. "Ci, którzy..." to pierwsze tak wyraźne arcydzieło Kurosawy - humanisty, genialne w warstwie psychologicznej, pozbawione jakichkolwiek wstawek propagandowych, kino czyste i ambitne. Klasa, najwyższa klasa. Ale jedyne, co mnie zaskoczyło nieco negatywnie w całym obrazie, to niejasne zakończenie. Co reżyser chciał w taki sposób przekazać? Nie wiem, mam uczucie pewnego niedosytu, mimo iż finał wbija totalnie w fotel swoim nastrojem. Może mistrz chciał pokazać, że to nie Yoshitsune ze swą świtą, walczącą w imię własnego dobra brudnymi sposobami jest postacią pozytywną, a głupi tragarz, dość neutralny, można by rzec pusty zasługuje na uznanie widza? Podsumowując "Tora No O Wo Fumu Otokotachi" jest niezwykłym doznaniem filmowym czy teatralnym, momentami nawiązuje do najlepszych elementów twórczości Kurosawy. Ma swój niepowtarzalny klimat i wydźwięk przesłania o naturze człowieka, przesłania, które od tej pory stanowić będzie główny punkt rozważań "cesarza japońskiego kina".