Szopy piorą brudy

"Coons! Night of the bandits of the night" jest połączeniem "Piątku trzynastego" z "Crittersami" i budżetem, jakiego powstydziłaby się nawet Troma. Pozycja tylko dla wyjątkowo zatwardziałych
Historia rozgrywa się w standardowych dla horroru realiach - grupa studentów wyjeżdża na letni obóz, oddają się beztroskiej zabawie, spotykają niechętnie do nich nastawionego lokalnego stróża prawa, a w końcu coś wyżyna ich jeden po drugim. Przy tego typu fabule najistotniejszą zmienną jest postać zabójcy, tutaj jest nim morderca zbiorowy - krwiożercze szopy. Istnieje nieformalny podział na faunę o straszącym potencjale (pająki, rekiny itp.) i potencjale komediowym (ryjówki, króliki itp.), który z miejsca nadaje filmowi jednoznaczny charakter. Szopy należą oczywiście do drugiej kategorii.

Twórcy "Coons! Night of the bandits of the night" chwalą się, że przy użyciu morderczych ssaków nie skorzystali ani z mechanicznych sobowtórów, ani z techniki komputerowej. Ich szopy to najprawdziwsze zwierzęta, choć martwe i zamrożone (zgodnie z zapewnieniami pozyskane w legalny sposób). Nie wyglądają tak efektownie, jak mogłyby wyglądać za sprawą typowych filmowych sztuczek, ale rzeczywiste zwłoki na ekranie dają nawet bardziej makabryczny efekt (przynajmniej dopóki nie udają żywych i nikt nimi nie porusza). Trudno się dziwić, że skorzystano z takiego rozwiązania, skoro budżet całkowity filmu wyniósł pięć tysięcy dolarów. Nawet jak na standardy Troma Entertainment (która podjęła się dystrybucji) są to drobne. Podejrzewam, że niewiele innych pełnometrażowych filmów powstało z tak skromnym zapleczem finansowym. Minimalizacja wydatków zmusiła obsadę do odgrywania wielu ról jednocześnie, przez co na ekranie pojawia się mnóstwo sztucznego zarostu i peruk.

Nie istnieją pieniądze, za które można by kupić dobre aktorstwo, ale debiutanci z uniwersytetu w Ohio wypadają przyzwoicie jak na konwencję filmu klasy Z. Ich postacie są mocno przerysowane, ale to jedyny ratunek, kiedy trzeba występować z ledwo trzymającym się skóry sztucznym wąsem. Autorzy "Coons! Night of the bandits of the night" są zaznajomieni z repertuarem Tromy i bez skrupułów z niego czerpią. Sporo tutaj trupów (choć z uwagi na koszta niewiele krwi), nabijania się ze schematów, przerywników z fragmentami telewizyjnych wiadomości i pełno czerstwego humoru (w tym kopro-gastryczne gagi). Wprawdzie nie zaśmiałem się ani razu, ale kilka razy prawie uśmiechnąłem (najszerzej przy nawiązaniu do "28 dni później", gdy akcja przeniosła się o 28 sekund w przyszłość). Nie do końca rozumiem, dlaczego film opisywany jest jako połączenie komedio-horroru z musicalem, skoro przez całe osiemdziesiąt minut wykonany został tylko jeden utwór, ale na wszystkie te niedociągnięcia trzeba przymknąć oko.

"Coons! Night of the bandits of the night" jest słabym filmem (choć nie tak słabym jak np. "Slaughter party"), ale zdecydowanie wolę tego typu tanią rozrywkę niż poważne horrory kopiujące inne filmy od pierwszej do ostatniej sekundy (np. "Basement Jack" czy "Axeman at Cutter's Creek"). Taryfa ulgowa należy się za ultraniski budżet wykorzystany w bardzo racjonalny sposób i realizację projektu studenckiego. Jak na początek przygody w branży jest nieźle, ale wszystko wskazuje na to, że był to także koniec tej samej przygody, bo pomimo upływu blisko dziesięciu lat od premiery filmu, jego twórcy nie wzięli udziału w pracach nad żadną inną produkcją. "Coons!" to typowa pozycja przeznaczona wyłącznie dla zagorzałych fanów niezależnego filmu z mocnym zabarwieniem tandetą i kiczem. Jeżeli nie czujecie przynależności do tej grupy, nie traćcie czasu na studenckie wygłupy z martwymi szopami.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones