Recenzja filmu

Człowiek z Tokio (1966)
Seijun Suzuki
Chieko Matsubara
Tsuyoshi Yoshida

Yakuza w stylu pop-art

Jeżeli ktoś ma ochotę zmierzyć się z japońską nową falą, proponuję "zanurzyć się" w "Człowieka z Tokio" . Ostrzegam, że można naprawdę odpłynąć... Teoretycznie, film należy do kina
Jeżeli ktoś ma ochotę zmierzyć się z japońską nową falą, proponuję "zanurzyć się" w "Człowieka z Tokio" . Ostrzegam, że można naprawdę odpłynąć...

Teoretycznie, film należy do kina kategorii B, a scenariusz jest prosty jak lufa rewolweru. Praktycznie: obraz wprawia w osłupienie. Ta sprzeczność ma jedną, a właściwie trzy wyjaśnienia: reżyserska wizja Seijun Suzuki, zdjęcia Shigeyoshi Mine, scenografia Takeo Kimura. Efekt: oszałamiająca wizualnie opowieść o yakuzie. Ah! nie można nie wspomnieć o motywie przewodnim śpiewanym, nuconym lub gwizdanym przez głównego bohatera lub jego ukochaną....

Seijun Suzuki należał do stajni Nikkatsu, legendarnej, najstarszej japońskiej wytwórni filmowej. W latach 50. (po wojennej przerwie) otworzyła swoje progi dla młodych twórców, którzy mieli kręcić filmy dla młodej publiczności. Trzecim filmem autorstwa Suzuki było "Miasto Szatana". Tak się zaczęła jego przygoda z filmem gangsterskim. Jednak dopiero w "Jûsangô taihi-sen ori: Sono gôshô o nerae" (1960) widać, że rodzi się prawdziwy talent. Przełomem okazać się miał "Yaju no seishun" (1963), uznany przez reżysera za jego pierwszy prawdziwie oryginalny film. Ponieważ scenariusze "podrzucane" mu przez wytwórnie niewiele się od siebie różniły, operował skromnym budżetem i bardzo ograniczonym czasem, musiał znaleźć swój własny język wyrazu, coś co odróżniałoby go od innych twórców. Jego poszukiwania zaczęły być coraz odważniejsze i coraz bardziej niepokoiły wytwórnię. Zaczął łamać konwencje, bawił się formą, wprowadzał zamęt i zmierzał w niewiadomym kierunku. "Życie faceta z tatuażami" (1965) szefowie Nikkatsu uznali za grubą przesadę. Ale dopiero "Człowiek z Tokio" eksplodował prawdziwa feerią barw, ostatecznie wyrzucając reżysera z ciasnej szuflady yakuza eiga.

O czym opowiada "Człowiek z Tokio"? No cóż, scenariusz rzeczywiście zbyt wiele nie obiecuje. Główny bohater, Tetsuya Hondo (nonszalancko zagrany przez Tetsuya Watari), to klasyczny przykład "wiernego samuraja", który zgodnie z kodeksem honorowym, jest bezgranicznie oddany swemu panu. W tym przypadku, jest nim szef yakuzy, Kurata. Z niewyjaśnionych powodów, Kurata postanawia wrócić na prawe i gładkie łono społeczeństwa i zostać uczciwym biznesmenem. Tetsu podąża w ślad za nim. Oczywiście, nic nie pójdzie jak po maśle, sytuacja się zagęszcza, członkowie rywalizującej yakuzy nie pozwolą Kuracie rozwinąć skrzydeł. Przestępcza przeszłość będzie im obu deptać po piętach. Lojalność Tetsu zostanie wystawiona na ciężką próbę. Zmuszony będzie opuścić ukochane Tokyo i piękną kobiętę ...Myślę, że nie ma sensu wczuwać się w fabułę, a raczej oddać uczcie wizulnej.

Już w pierwszej, czarno-białej scenie, w której gangsterzy usiłują sprowokować Tetsu do bijatyki, widać, że "zanosi się" się na coś niezwykłego. "Klisza" filmu gangsterskiego, na której miotają niewyraźne, przypominające negatywy postacie, ma wyraźny, surrealistyczny posmak. Czerń twarzy bohaterów, kontrastująca z błyszczącą bielą lakierków głównego herosa: oto fantastyczna wizja wklejona w industrialne, portowe miasto. Prawdziwe preludium do gangsterskiej "opery". Ekran, w jazzującym rytmie wypełnia się pop-artowskimi barwami, teatralnymi dekoracjami, nierealną, wspaniale wystylizowaną scenerią. Tu nie ma przypadkowych ujęć. Większość kadrów można by wyciąć i zawiesić w ramce. Reżyser mruga do nas porozumiewawczo i zaprasza do świetnej zabawy. Można to uznać za przeestetyzowanie, przerost formy nad treścią, ale po co cokolwiek nazywać? Myślę, że warto po prostu poddać się tej szalonej wizji.

Warto tu przypomnieć nazwiska operatora Shigeyoshi Mine (znanego chociażby z filmu "Brama ciał" czy wspomnianego "Jûsangô taihi-sen ori: Sono gôshô o nerae") i scenografa Takeo Kimura. Mimo skrajnych różnic charakterów, połączyła ich prawdziwa "alchemia" filmowa. Jak określił sam reżyser, jednym z bohaterów Człowiek z Tokio" jest śnieg. Takeo Kimura był, jego zdaniem, "dyrektorem artystycznym śniegu". Mine, przy pomocy swojej kamery-pędzla, stworzył wraz z nim prawdziwe Suiboku-ga, obrazy przypominające malarstwo tuszem. Mimo, że wytwórnia ukarała reżysera, bardzo ograniczając mu budżet, trzej twórcy wyraźnie nie ograniczali swoich dzikich fantazji. Poczynając od gabinetu w stylu antycznym, przez złote wnętrze klubu ,w którym pracuje ukochana Tetsu, melodramatyczna Chiharu ( grana przez Chieko Matsubara), z niemożliwą wprost rzeźbą precla i klimatem rodem z hollywoodzkich musicali, poprzez nieśmiertelny, błękitny garnitur-zbroję głównego bohatera i otaczającą go niebieską "aurę", po fioletowe światła lokalu tanecznego, o wdzięcznej nazwie "Bulaj", stylizowanego na maszynownię statku. Zabawa formą i autoironiczne potraktowanie gatunku, osiąga kulminacje w słynnej scenie bijatyki w Sasebo, żywcem wyjętej z westernowych saloonów. Zaś ostatnie momenty filmu, mogą doprowadzić, prawdziwych filmowych smakoszy, do pisku z rozkoszy.

"Człowiek z Tokio" jest świetnym przykładem "radosnej twórczości" filmowej. Nic nie było w stanie poskromić reżysera, który nie chciał być tylko uległym wyrobnikiem, ale niezależnym artystą. Zapłacił za to dużą cenę. Wytwórnia pozwoliła nakręcić mu jeszcze tylko dwa filmy (w tym legendarny, awangardowy "Namaszczony do zabijania"), obydwa czarno-białe. W 1966 roku Nikkatsu rozwiązała jego kontrakt, naruszając przy tym prawo.

Trudno przecenić wpływ "Człowieka z Tokio" na twórczość innych reżyserów. Można też łatwo odnaleźć jego "braci w szaleństwie twórczym". Takashi Miike, Takeshi Kitano, Jean-Pierre Melville, wczesny Jean-Luc Godard, Samuel Fuller, Quentin Tarantino, John Woo , należą do tego niesamowitego grona. Niektórzy krytycy podkreślają też silny związek pomiędzy dziełem Suzuki a anime i mangą. Tadao Sato, jeden z najważniejszych japońskich krytyków, nazwał dzieło Seijun Suzuki "masochistyczną kreskówką"... Tak czy inaczej, nie da się zapomnieć o tym obrazie, kiedy się mówi o filmowych ojcach współczesnej popkultury.

Mam nadzieję, że po seansie, tak jak ja, będziecie nucić lejtmotyw muzyczny filmu, którego "poruszający" tekst oddaje ducha obrazu. Pozwoliłam sobie na wolne i nieśmiałe tłumaczenie:
Ach, gdzie jesteś włóczęgo, ciągle w ruchu, zawsze sam... Gdzie będziesz jutro, wiedzą tylko twoje ukochane i wiatr... Tokijski Wędrowiec... Dryfuje, dryfuje, aż rozpłyną się jego tokijskie wspomnienia... Marzenia więdną jak kwiaty... Jeśli umrę, umrę jak mężczyzna. Lojalność stawiam przed miłością... Jestem Tokijskim Wędrowcem...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones