Recenzja filmu

Domek w górach (2019)
Severin Fiala
Veronika Franz
Riley Keough
Jaeden Martell

Domek w głębi lasu

Twórcy z aptekarską precyzją dobierają gatunkowe chwyty, samokontrola to zresztą sedno ich strategii artystycznej. Zazwyczaj wystarczy im igła niskiego dźwięku, przesterowany wrzask, urwane
Horrory, a przynajmniej te ufundowane na niewierze w czystość dziecięcego serca, straszą nas obrazami małoletnich demonów, psychopatów i sadystów. W filmach austriackiego duetu Severin Fiala-Veronika Franz wektor jest odwrotny – to dzieci mają problemy z zaufaniem, co, wbrew pozorom, wydaje się jeszcze bardziej przerażające. Pamiętacie "Widzę, widzę", w którym para blond cherubinków przekuła wątpliwości co do tożsamości swojej matki w barbarzyńską grę? A więc w "The Lodge" osierocone przez matkę dzieciaki łypią spode łbów na nową dziewczynę swojego ojca – jak dopowiedział im wujek Google, cudownie ocalałą z religijnej sekty. Wspólne wczasy w odciętym od świata domku letniskowym? Brzmi jak świetna zabawa.

Film otwiera jeżące włosy na głowie ćwiczenie z tzw. "nastroju miejsca". Kamera prześlizguje się po wnętrzu drewnianej chaty: po zakurzonych meblach, miejscami osmalonych ścianach, skromnych draperiach, wreszcie – po figurkach z plastiku zastygłych w konwulsyjnych pozach. Wyeksploatowany przez kino grozy motyw domku dla lalek, wykorzystany ostatnio chociażby w wybitnym "Hereditary. Dziedzictwie", jest tutaj fundamentem równie ciekawej metafory. To nie opowieść o marionetkach w szponach sił nieczystych, lecz o ludziach uwięzionych w swoich własnych głowach. I tak jak cały domek jest w istocie labiryntem pokiereszowanego umysłu, tak w spowitych mrokiem pokojach kryją się głównie niewyegzorcyzmowane demony przeszłości; tej wciąż żywej oraz tej bardziej odległej, w zależności od tego, kto akurat wymierza sprawiedliwość za fantomowe krzywdy.

Źródła tegoż bólu nie są dla twórców tak interesujące, jak jego efekt uboczny, czyli gorliwa wiara. I podobnie jak św. Sebastian, który spoglądał na kingowską Carrie w chwilach największego upodlenia, zerkająca na bohaterów ze ściany Najświętsza Panienka raczej nie jest zwiastunem światłości wiekuistej. To głębokie przekonanie o własnej racji, umocowane w mechanizmach psychologicznych oraz emocjonalnych, jest u Franz i Fiali głównym straszakiem. I gdyby odrzeć całość z ornamentów kina grozy, zostałaby nam historia o strachu oraz resentymencie jako pożywce dla ekstremizmu. Riley Keough jest zresztą kapitalna w roli nowej macochy dzieciaków i bez trudu przemieszcza się pomiędzy wspomnianymi poziomami interpretacyjnymi. Paliwem horroru jest tutaj w dużej mierze jej fizyczność: mętne spojrzenie, niepewny chód, werbalna nadekspresja, momenty dziwnego zawieszenia pomiędzy jawą a snem.

Twórcy z aptekarską precyzją dobierają gatunkowe chwyty, samokontrola to zresztą sedno ich strategii artystycznej. Zazwyczaj wystarczy im igła niskiego dźwięku, przesterowany wrzask, urwane nerwowe smyczki, by zasygnalizować niestabilność bohaterów, a nam zapewnić palpitacje serca. Filmowa przestrzeń również zainscenizowana jest tak, że nogi miękną. To trochę chatka z baśni, skrojone pod alegorię miejsce "poza czasem", ale też nawiedzony dom z pożółkłego katalogu kina grozy. Słowem – idealna arena do psychomachii wagi ciężkiej. Patrzcie, patrzcie, będzie się działo!
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones