Krótkometrażówka Tsukamoto, nakręcona zaledwie 3 lata przed arcydziełem "Tetsuo", to bez wątpliwości przełom dla twórcy. Bo oto wszystko, co obserwujemy w "Fantomie...", oglądamy potem właśnie w
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
Facebook
X
Udostępnij
Skopiuj link
Bądź na bieżąco
Krótkometrażówka Tsukamoto, nakręcona zaledwie 3 lata przed arcydziełem "Tetsuo", to bez wątpliwości przełom dla twórcy. Bo oto wszystko, co obserwujemy w "Fantomie...", oglądamy potem właśnie w "Człowieku z żelaza". Dosłownie. Fabuła jest identyczna, w 1989 roku Tsukamoto rozwinął wszystkie wątki, nakręcił już na profesjonalnym sprzęcie, ulepszył swoje techniki animacyjne. Tak więc ta etiuda stanowi genezę późniejszego dojrzałego dzieła, które o dziwo stanowi genialną kalkę tego małego filmiku. Oczywiście nie jest to wielki obraz, ale na pewno pocieszny. Zwłaszcza uderza jeszcze amatorka techniczna. Oprócz marnej kamery, choć w zasadzie trudno to uznać za minus, słyszymy dosłownie śmieszne zgranie dźwięku. Tsukamoto widać nie miał do dyspozycji sprzętu do rejestracji dźwięku i musiał sięgnąć po tańsze metody - post-produkcyjny dubbing. Słychać wyraźnie, że wszyscy bohaterowie przemawiają głosem reżysera, który próbuje go modulować bez większego skutku. Śmieszy jeszcze wizja plastyczna obrazu. Sam Tsukamoto, późniejszy "Zardzewiały", nosi wywołujący uśmiech politowania strój - dresik oraz przepaskę a'la Rambo na czole. Młody Japończyk wytwarza wokół siebie przedziwną aurę, która oprócz niemiłego (może właśnie przemiłego?) odczucia żenady i obcowania z jakąś parodią, pozostawia wrażenie twórczego zaangażowania filmowca. Ten człowieka robiący nie wiadomo co, miotający się i głoszący dziwne frazesy, nosi już znamię pasjonata, totalnego człowieka kina. Przechodząc do kreacji aktorskich, natrafiamy, oczywiście z resztą, na Tomorowo Taguchi, dla którego obraz był debiutem i stał się przepustką do stałej współpracy z reżyserem. Otóż pokazuje on w roli tego prototypu Tetsuo wirtuozerię, którą bez problemu rozbuduje i powtórzy po 3 latach. Jego człowiek pokonywany przez metal to najbardziej wyrazista kreacja w "Fantom...". Technika animacji poklatkowej, specyficzne wizje plastyczne i duch wszechobecnego industrializmu - wyznaczniki stylu Tsukamoto, jednakże obecne w filmie tylko po części. Animacja mimo wszystko już staje się dowodem na wielkie umiejętności realizatorskie filmowca. Niektóre ujęcia, ruchy kamery, są na starcie kariery identyczne jak w opus magnum "Tetsuo", nakręcone profesjonalnie i oryginalnie. Mimo że nie widzimy nic nowego, sekwencje ulicznych pościgów, przyspieszone zdjęcia idącego tłumu, dają uczucie satysfakcji z obserwowania intrygującego chwytu stylistycznego. Tematycznie Tsukamoto nie uformował jeszcze swojej przewodniej myśli. Jedyne ślady wpływu współczesnej cywilizacji na kształtowanie się potwora to krótka scenka w metrze, gdzie Tetsuo niemal wariuje za każdym razem, gdy z hałasem nadjeżdża kolejka. Monstrum tworzy się jakby z niewiadomych przyczyn, nie ma punktu genezy, skutek nie spotyka się z przyczyną. Idea ludzkiego mózgu, zdominowanego przez kawałki metalu także rodzi się w tym filmie, a monolog Tsukamoto na ten temat nakręcono nawet porównywalnie doskonale z "Tetsuo". Otoczka plastyczna stalowego monstrum pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Realizmu kostiumu zwyczajnie nie ma, widać, że to srebrna guma, bez większej ilości detali. Niski budżet nie pozwolił niestety na bogatsze fantazje, lecz owe niespokojne, noszące znamię manii pomysły zaiskrzyły właśnie w 1986 roku - metalurgiczne stwory śmigające spokojnymi ulicami Tokio niedługo nabiorą jasnych kształtów i zmasakrują widza.