Clint Eastwood – jeden z najbardziej rozpoznawanych aktorów w całym Hollywood. I jak widać bardzo mądry. A dlaczego? Bo zawsze potrafił wybierać role, które przynosiły mu rozgłos. Nawet
Clint Eastwood – jeden z najbardziej rozpoznawanych aktorów w całym Hollywood. I jak widać bardzo mądry. A dlaczego? Bo zawsze potrafił wybierać role, które przynosiły mu rozgłos. Nawet wyreżyserowane filmy przez niego samego nie pozostawały bez echa. Taki jest właśnie "Gran Torino". Od początku jak tylko usłyszałam o tym filmie, chciałam go obejrzeć. Ale nie ze względu na fabułę, ponieważ w ogóle mnie ona nie zainteresowała. Byłam jedynie ciekawa, ostatniej roli Clinta Eastwooda. Sam artysta oświadczył, że to jego pożegnanie z aktorstwem.
Główną rolę gra oczywiście wspomniany już Clint Eastwood. Film opowiada o weteranie wojennym, Walterze Kowalskim. Po nazwisku można domyślić się, że bohater ma polskie korzenie. Poznajemy go w chwili śmierci jego żony, jedynej kobiety, która potrafiła wzbudzić w nim pozytywne uczucia. Teraz jedyne co dla niego pozostaje cenne to tytułowy Ford, Gran Torino z roku 1972. Wszystko zaczyna się komplikować, gdy obok jego domu wprowadzają się nowi sąsiedzi. Jest to rodzina azjatyckich emigrantów. Walt nigdy nie lubił ludzi i nie szukał ich towarzystwa. Fakt, że nowi sąsiedzi są emigrantami, tym bardziej potęguję jego nienawiść do nowych mieszkańców. Pewnej nocy jeden z nich, Thao, zmuszony przez lokalny gang, próbuje ukraść bezcenny samochód Walta. Bohater oczywiście przyłapuje go na tym haniebnym uczynku i tak pod wpływem paru innych wydarzeń, rodzi się dziwna przyjaźń.
Na największą uwagę zasługuje oczywiście rola Clinta Eastwooda. Aktor znakomicie wcielił się w zgorzkniałego staruszka. Bohater ma same negatywne cechy, ale swoim zachowaniem i sarkastycznym podejściem do życia, potrafi wzbudzić sympatie. Gdy zaczyna pomagać, a nawet przyjaźnić się z niedoszłym złodziejem Thao, okazuję się, że "nie taki straszny diabeł, jak go malują". Walt zaczyna okazywać co raz więcej ludzkich cech. Zaprzyjaźnia się nawet z siostrą i rodziną chłopca, co przy jego rasistowskich poglądach, wydawało się niemożliwe. Postać bardzo przypominała mi sławnego doktora House'a, granego przez Hugh Lauriego.
Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe, były tylko tłem dla wielkiego mistrza. Bee Vang, który wcielił się w rolę Thao zagrał poprawnie i to tyle, co można by było o nim powiedzieć. Jego gra była bezpłciowa, a miny i gesty ciągle się powtarzały. Cały film przeszedł zgarbiony, ze spuszczoną głową. Jedynie na końcu okazał trochę więcej emocji. Jednak zamiast ukazać wściekłego i zdesperowanego chłopca, który potrafiłby zrobić wszystko, żeby pomścić swoją siostrę, zagrał zrozpaczonego dzieciaka z łamiącym się głosem. Dużym zaskoczeniem za to była gra Ahney Her. Dziewczyna wcieliła się w postać siostry Thao. Była pierwszą osobą, która zaczęła rozmawiać z opryskliwym Waltem. Nie przejmowała się jego obraźliwymi tekstami. Była wygadana i z charakteru przypominała trochę głównego bohatera.
Jak już wspomniałam, fabuła z opisu wcale mnie nie przyciągnęła. Szczerze mówiąc długo zwlekałam z obejrzeniem tego filmu. Historia jest prosta, schematyczna ale przedstawiona w oryginalny sposób. Clint wspaniale połączył oklepane motywy i stworzył z nich coś oryginalnego i świeżego. Spodziewałam się nudnego filmu i na szczęście się przeliczyłam. Historia nie ma jakieś dużej porywającej akcji, ale za to posiada wiele innych atrybutów. Na początku można się pośmiać z postawy Walta, jego wypowiedzi, sposobu życia i traktowania innych osób. Jednak śmiech, na końcu zmienia się w płacz. Czasem jeżeli chcemy, żeby coś naprawdę się udało, musimy wiele poświęcić. Nic nie przychodzi łatwo. Końcówka ukazuje także siłę prawdziwej przyjaźni.
Dla niektórych minusem może być duża ilość przekleństw, jakie przewijają się w filmie. Moim zdaniem budują one klimat, ukazują prawdziwą naturę miejsca, w którym rozgrywa się akcja oraz nadają mu autentyczności.
Milczenie po seansie filmowym i ogłupiałe patrzenie się na ekran, na którym od dłuższego czasu lecą napisy, to jedna z lepszych rekomendacji dla filmu. Zdumienie, zachwyt, zaskoczenie i wiele odczuć, których do teraz nie mogę nazwać, towarzyszyło mi jeszcze przez wiele dni po wyjściu z kina. "Gran Torino" to film niezwykły. W czasach, gdzie królują efekty specjalne, Clint Eastwood udowodnił, że dalej można tworzyć wspaniałe dzieła, które nie potrzebują wielkiego budżetu. Nie liczba wybuchów, a treść jest miarą wartości filmu. Myślę, że każdy na zakończenie swojej kariery aktorskiej, chciałby wcielić się w tak intrygującą i ciekawą postać, jaką był Walt Kowalski. Czyż można było lepiej pożegnać się z aktorstwem? Myślę, że nie. Po roli Walta Kowalskiego, Clint na długo zostanie zapamiętany jako jeden z lepszych aktorów, który chodził po tym świecie.