"On był realny"

 Charles Manson, Ted Bundy, John Wayne Gacy  Richard Chase czy właśnie Henry Lee Lucas. Biografie seryjnych morderców od zawsze interesowały filmowych twórców. Tymczasem debiut Johna McNaughtona
 Charles Manson, Ted Bundy, John Wayne Gacy  Richard Chase czy właśnie Henry Lee Lucas. Biografie seryjnych morderców od zawsze interesowały filmowych twórców. Tymczasem debiut Johna McNaughtona nie opiera się na autentycznych wydarzeniach, lecz przybliża jedynie sylwetkę tytułowego zbrodniarza. Uwaga krytyków i widzów skupiła się bardziej na pełnych brutalności sekwencjach zabójstw. Z tego względu dystrybutorzy wstrzymali premierę filmu. W rezultacie został dopuszczony do kin dopiero po czterech latach oczekiwania.

Henry (Michael Rooker) zajmuje się dezynsekcją i... zabijaniem ludzi. Dzieli mieszkanie z recydywistą Otisem (Tom Towles), do którego na jakiś czas wprowadza się jego siostra, Becky (Tracy Arnold) szukająca zarobku w dużym mieście. Dobroduszna i naiwna dziewczyna obdarza go na tyle dużą sympatią, że nie dostrzega w nim mordercy, który wraz z Otisem pozbawia życia kolejne osoby.

Postacie filmu są prawdziwe, ale wydarzenia już przypadkowe. Całość wypada jednak na tyle wiarygodnie, że widz może uznać, że przedstawione zdarzenia  naprawdę mogły mieć miejsce. Tytułowa postać jest mentalnie złożona, pomimo swoich zbrodni można w niej zauważyć naturę wrażliwca. Zabijanie w jego mniemaniu jest ucieczką od pustki i marnej egzystencji wpisanej w jego byt. Uśmiercenie człowieka oznacza rzemieślniczą fuchę, którą trzeba wykonać dokładnie i precyzyjnie, aby przyniosła spełnienie. Oczywiście Henry to socjopata, dla którego nie ma usprawiedliwienia. Przyjął własną tezę na temat mordowania, traktując ten proceder jako dodatkową profesję potrzebną nie do utrzymania finansowego, lecz dla podtrzymania własnej wartości. Drugą sprawą jest patologiczne  dzieciństwo, z pewnością podstawowy motyw jego postępowania. Mimo tego Henry nie budzi aż takiej antypatii, jak jego wspólnik w zbrodniach. Otis bowiem to bezmyślny prostak, dla którego skręcenie karku bezbronnej kobiecie sprawia prawdziwą frajdę. Stąd między mężczyznami narasta konflikt, którego ogniwem stanie się Becky wyzwalająca w Henrym rodzinne odczucia, w Otisie zaś kazirodcze pragnienia. Krwawe rozwiązanie tej sytuacji wydaje się więc kwestią czasu.

"Henry: Portret seryjnego mordercy" nie szczędzi widzowi wielu scen przemocy, które zaważyły na jego kontrowersyjnym statusie. Sceny morderstw i widoku ciał są dosadne i sugestywne. Niski budżet okazał się atutem filmu, gdyż monochromiczne zdjęcia i wyrazista muzyka pasują do ponurego tonu opowieści. Naturalne aktorstwo początkujących wówczas odtwórców również posłużyło takiemu rozwiązaniu (Rooker niekiedy przypomina samego Marlona Brando z początków kariery).

Film Johna McNaughtona to mocny i dobitny obraz zmieniający spojrzenie na wizerunek seryjnego zabójcy w kinie. Wysuwa się z niego pesymistyczny wniosek, że przemoc rodzi przemoc niczym reakcja łańcuchowa, której nie można przerwać.
Nawet promyk nadziei w postaci  jasnej duszy Becky jest tylko chwilowy. Traumatyczna przeszłość i życie bez perspektyw warunkuje socjopatyczne właściwości tak dogłębnie, że nawet dziecięca niewinność drugiej osoby nie daje szans na duchową resocjalizację.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niezależny film grozy – sposób na przekazanie pewnej głębi, wyższej wartości artystycznej w gatunku,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones