Recenzja filmu

John ginie na końcu (2012)
Don Coscarelli
Rob Mayes

Umarł John, niech żyje John

Najgorsze horrory to te, które odbierają widzowi gwarancję bezpieczeństwa w pewnych umownie nienaruszalnych sytuacjach. Specjalizują się w tym przede wszystkim Japończycy i ich straszenie w
Najgorsze horrory to te, które odbierają widzowi gwarancję bezpieczeństwa w pewnych umownie nienaruszalnych sytuacjach. Specjalizują się w tym przede wszystkim Japończycy i ich straszenie w biały dzień (np. "Ring") czy też wpuszczanie zmory pod kołdrę ("Ju-On"). Kiedy jednak w dziesiątej minucie "John ginie na końcu" uświadczyłem scenę z klamką transmutującą w penisa, wiedziałem, że kolejny szczyt został osiągnięty.

Pisząc o najgorszych horrorach, miałem na myśli, rzecz jasna, te najlepsze, bo nawet prestissimo odegrane nagle przez orkiestrę symfoniczną przy wyskakiwaniu zza rogu zamaskowanego czy zdeformowanego maniakalnego zabójcy jest zaledwie marnym wstrząsem przez niespodziewane przyśpieszenie akcji. Każdemu czips stanie w gardle w takim momencie, ale nocne wyjście do toalety nie będzie już drugą częścią obejrzanego przed chwilą filmu. Za to terror na emocjach... Jest bardzo wąskie grono horrorów, po których lepiej jest podlać kwiatek na parapecie niż wyjść w nocy na ciemny korytarz. "John ginie na końcu" nie należy do tych filmów, właściwie wcale nie jest straszny. Po co w takim razie bredzę na ten temat od dwóch akapitów? Bo pierwsze minuty filmu też niewiele mają wspólnego z jego dalszym ciągiem, a jednak dają jasny sygnał, że film Coscarellego będzie majstersztykiem komedio-horroru, któremu do pięt nie dorastają "Hatchet" czy nawet "Sharknado".

Skoro padło już nazwisko reżysera, to przypomnę, że mamy do czynienia z autorem jednego z najoryginalniejszych horrorowych cyklów - "Phantasm" (w Polsce "Mordercze kuleczki"...) a także z człowiekiem odpowiedzialnym za ustawienie walki podstarzałego Elvisa z siłami ciemności ("Bubba Ho-tep"). Tym razem Don nie skorzystał wprawdzie z pomysłu autorskiego, lecz z książki (a wcześniej cyklicznej historii publikowanej w internecie) Davida Wonga (zbieżność nazwiska z głównym bohaterem filmu nie przypadkowa), a z połączenia ich mocy powstał... Nie, Kapitan Planeta przeżegnałby się stopą na widok tych szaleńczych, niemal obłąkańczych wizji. Dementuję jednak pogłoski, jakoby bez dużej dawki sosu sojowego nie dało się tych dziwactw oglądać. Jedyny wymóg absolutny to słabość do absurdu w najczystszej postaci, do dziwactw pokroju "Morderczej opony" albo "Ataku pomidorów zabójców". Dla mnie pomnik ku chwale szaleństwa pięknie prezentuje się na tle coraz bardziej schematycznych produkcji współczesnego kina.

Jeżeli po obejrzeniu "Grawitacji" z oburzenia uderzaliście pięścią o biurko, bo przecież on tak nie powinien odlecieć w przestrzeni kosmicznej, a łzy też zupełnie inaczej wyglądają, to pod żadnym pozorem nie sięgajcie po "John ginie na końcu", ten film zgwałci waszą racjonalność. Ktoś w komentarzach wspomniał, że widzi w tym dziwactwie mieszankę "Armii Ciemności" z "Las Vegas Parano" i chociaż w wypowiedzi tej osoby był to zarzut, dla mnie takie zestawienie stanowi rekomendację najwyższej próby. Jeżeli chowaliście się przed nietoperzami razem z Raoulem i z zapałem oglądaliście walkę Asha z jego mikrosobowtórami, to film Coscarellego będzie spełnieniem waszych chorych marzeń.

Wszystko, co należy wiedzieć o fabule przeczytacie w opisie filmu, im więcej pozostanie niespodzianką, tym lepiej.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones