Ręka, noga, mózg na łóżku

Choć wydawać by się mogło, że z fabuły wytopione zostało wszystko poza przemocą, tym razem widzowie otrzymali jej szczątkowy zarys w postaci sekwencji inicjalnej. Wpierw widzimy przemieszczający
Maksymalizowanie wrażeń płynących z odkrywania sfer zakazanych to jedna z najatrakcyjniejszych ofert, jakie może zapewnić kino. Trzymając się tej dewizy, wielu opracowało szereg chwytów stylistycznych mających zatrzeć granicę między fikcją a rzeczywistością, skrócić dystans między ekranem a fotelem poprzez zawieszenie niewiary odbiorcy na możliwie wysokim poziomie. Tak ukształtowało się chociażby słynne found footage, czyli metoda polegająca na włączeniu istniejącego już materiału wizualnego w inny kontekst, co wiąże się z przechwyceniem cudzych obrazów, z których następnie tworzony jest nowy dyskurs artystyczny. Jeśli przyjąć definicję horroru zaproponowaną przez Noela Carrolla i uznać, że kluczowym dla tego gatunku jest oddziaływanie na emocje widzów, wówczas poczucie autentyczności oglądanego filmu niewątpliwie sprzyja pogłębieniu takiej zależności.

Posłużenie się rozedrganą kamerą z ręki, często niedoświetlonym i źle skadrowanym obrazem stanowi również podporę do wywołania w trakcie seansu obrzydzenia, lęku, nudności oraz innych reakcji somatycznych, o jakie z pewnością chodzi autorom kina grozy. Poszukując źródeł takich tendencji, można wskazać trzy przykłady: "SnuffMichaela i Roberty Findlayów, "Cannibal HolocaustRuggero Deodato oraz "Królika doświadczalnegoSatoru Ogury. Wszystkie te produkcje zaliczane są do nurtu snuff movie, określanego także wdzięcznym mianem "filmów ostatniego tchnienia", którego wyróżnikiem jest nieograniczona ilość scen gwałtów, tortur i śmierci (oczywiście stylizowanych na prawdziwe). Szczególnie ciekawy pod tym względem jest ten ostatni przykład – japońska seria "Ginî piggu" wyrasta nie tylko na kumulację wszystkich zabiegów stylistycznych i narracyjnych konwencji, ale i niezbity dowód na to, jak za ich pomocą można osiągnąć wyjątkowo minimalistyczny, a przy tym niedościgle ekstremalny wymiar.
 
O ile w pierwszej części wrażenie rzeczywistości wynikało z posłużenia się dialektyką amatorskiego dokumentu relacjonującego przebieg niestandardowego "eksperymentu medycznego", o tyle w "Kwiecie ciała i krwi" twórcy poszli o krok dalej, przedstawiając około czterdziestominutową scenę ekstazyjnego zachwytu tajemniczego psychopaty nad pieczołowicie masakrowanym ciałem młodej kobiety. Głównym elementem oferującym wstęp do grona filmów found footage jest tu początkowa informacja o rzekomym pochodzeniu obrazoburczego materiału, który miałby trafić do osobliwego karykaturzysty od osoby uznającej się za fana jego twórczości. Choć wydawać by się mogło, że z fabuły wytopione zostało wszystko poza przemocą, tym razem widzowie otrzymali jej szczątkowy zarys w postaci sekwencji inicjalnej. Wpierw widzimy przemieszczający się ulicami miasta tłum, by po chwili przejść do punktu widzenia prześladowcy, który podąża za upatrzoną ofiarą celem jej uprowadzenia. Podobnie jak w poprzedniku, kolejne sceny toczą się już w zamkniętym pomieszczeniu. Z tą wszak różnicą, ze Hideshi Hino konsekwentnie obnaża sztuczność inscenizacji, jednoznacznie sugerując fikcyjną naturę obrazu.

Gdy kobieta budzi się przywiązana do łóżka, nietrudno się domyślić, co czeka ją za chwilę – zwłaszcza, że mordercę poznajemy w momencie szlifowania narzędzi, które wprowadzą jej ciało w stan totalnej dezintegracji. Wyprostowany jak struna mężczyzna w stroju samuraja swoją aparycją od samego początku wskrzesza niepokój: przyczajony wzrok, twarz pomalowana na biało, usta wysmarowane jaskrawoczerwoną szminką, wreszcie charakterystyczny czarny wąsik i ubytki w uzębieniu. Chociaż los nieszczęśnicy ilustruje na przykładzie kury, której odcięta głowa ląduje centralnie obok niej, nic nie będzie takie proste; reżyser wynosi kolejno prezentowane okrucieństwa do rangi wysmakowanej poezji, co rusz wkładając w usta oprawcy pretensjonalne deklaracje o pięknie odrąbanych kończyn czy wyłupanych oczu. Co więcej – jak informuje – nafaszerowana narkotykami ofiara nie tylko nie odczuwa zadawanego jej bólu, ale wręcz czerpie z niego przyjemność. Powstaje więc wyjątkowa hybryda gatunkowa, splatająca krwawy horror, snuff movie, stylistykę found footage i elementy pornografii sadomasochistycznej w awangardowy, nieoczywisty mariaż.

Bezmiar sadystycznego ekstremum podawany jest stopniowo, zaś określony porządek następujących kolejno wypaczeń objawia się w wielu aspektach. Każda część ciała ćwiartowana jest innym narzędziem, począwszy od tępego scyzoryka bezpardonowo rozprawiającego się z nadgarstkiem, przez stalowe dłuto i piłę przełamującą kości, po olbrzymi topór wymierzony w głowę. Wszystkiemu towarzyszy inne oświetlenie, odmienne kadrowanie oraz poziom zaangażowania mężczyzny w swoją psychopatyczną działalność (miejsce znajdzie się nawet dla motywów związanych z kanibalizmem czy nekrofilią). Jednak tym, co niezmiennie od lat robi największe wrażenie, jest sposób, w jaki przedstawiona została całość tego obscenicznego bestialstwa. Niespiesznie meandrująca kamera przeczesuje przestrzeń z niemal klinicznym chłodem, a tryskająca strumieniami krew filmowana jest jakby automatycznie, w sposób dosłowny i obiektywny, co jedynie potęguje siłę nacisku na aparat poznawczy. Określenie filmu "szokującym" jest więc bardziej niż uzasadnione – to istny spektakl ekstremistycznego gore, czemu niewątpliwie służy wydestylowana z tradycyjnie pojmowanej akcji narracja oraz porażające szczegółowością efekty specjalne. Znamienne, że pierwsze projekcje zakończyły się rozprawą sądową, a FBI wszczęło dochodzenie w sprawie udowodnienia, jakoby każdy członek obsady wyszedł z prac na planie cało. Mimo iż cechy kina found footage są tu wyraźne jak na dłoni, "Kwiat ciała i krwi" rozsadza ramy konwencji szeregiem środków eliminujących poczucie autentyczności; Hino jawnie korzysta z ekspresyjnego oświetlenia, ustawia kamerę pod niezwykłym kątem, posługuje się stop-klatką, ruchem spowolnionym, nakłada zestaw montażowych protez, wreszcie wprowadza ujęcia z perspektywy ofiary i brawurowo manipuluje mechanizmem identyfikacji. 

W późniejszych częściach cyklu brudna, niepokojąca aura oraz prowizoryczne złudzenie realności ustępują miejsca masie intertekstualnych nawiązań i autotematycznej grze. Wydźwięk scen przemocy łagodzony jest elementami humorystycznymi czy satyrycznymi, zbudowany został świeży system odniesień, a twórcy włączyli się w krytyczną debatę nad kondycją japońskiego społeczeństwa, ostatecznym rozkładem rodzinnych więzów, narastającym kryzysem męskości, niemożnością sprostania pierwotnym pragnieniom oraz zewnętrznymi naciskami i presją wywieraną na jednostkę przez społeczeństwo konsumpcyjne, oparte na zasadach bezwzględnej rywalizacji. Pomimo tematycznej obskurności, to właśnie "Królik doświadczalny 2" wybija się na tle reszty najwyżej. Nikt tu nie ukrywa, że celem projektu było przede wszystkim przetestowanie wytrzymałości widza i skonfrontowanie go z przemocą o eskalującym stopniu namacalności, a w tej kwestii film jest niemal bezkonkurencyjny. W ten sposób zrodziła się nie tyle absolutna klasyka undergroundowego nurtu, co jeden z najbardziej skrajnych przykładów dyskursu transgresyjnego we współczesnym kinie. Może fanem być nie trzeba, ale znać warto.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Królik doświadczalny 2: Kwiat ciała i krwi
Głośny, szokujący obraz kultowego twórcy komiksów z Japonii, Hideshi Hino. Jest to druga odsłona... czytaj więcej