Recenzja filmu

Mandarynki (2013)
Zaza Urushadze
Lembit Ulfsak
Giorgi Nakashidze

Wojna cytrusowa

Nie od razu Zaza Urushadze dostał szansę zrealizowania scenariusza "Mandarynek". Najpierw musiał zyskać przychylność producentów, a tę przyniosła mu tandetna komedia sensacyjna w zachodnim stylu,
Nie od razu Zaza Urushadze dostał szansę zrealizowania scenariusza "Mandarynek". Najpierw musiał zyskać przychylność producentów, a tę przyniosła mu tandetna komedia sensacyjna w zachodnim stylu, o tytule "Opiekun". Nie był to bynajmniej sukces artystyczny, ale w rodzimej Gruzji zarobił zadowalające sumy. Gdy w "Mandarynkach" bohaterowie zrzucają ze skarpy samochód, są zdziwieni, iż nie wybucha on tak jak w filmach. Zdaje się to wyraźnym sygnałem od reżysera: "Teraz nakręcę coś na serio". Najnowsze dzieło Urushadze, mimo niewielkiej dawki humoru, faktycznie wyprzedza poprzednie dojrzałym podejściem do kina. Jednak to nie wystarczy, by stworzyć arcydzieło.

O tym, że wrogowie, gdy tylko się poznają, mogą zostać przyjaciółmi, wiemy już z wielu filmów. Wyliczanie ich można rozpocząć od hollywoodzkiego science fiction "Mój własny wróg", a zakończyć na rosyjskiej "Kukułce", gdzie tak jak w "Mandarynkach" pojawia się postać mediatora. Gruzińska produkcja nie wnosi wiele do już wykorzystanych pomysłów. Historia osadzona zostaje nieopodal sadu, gdzie dwóch Estończyków przygotowuje się do zbioru tytułowych owoców, należących do jednego z nich. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, iż ziemia głównych bohaterów leży w pogrążonej wojną Abchazji. Pewnego dnia na ich podwórku dochodzi do strzelaniny, z której wychodzą cało jedynie dwaj żołnierze: czeczeńskim najemnik Ahmed (Giorgi Nakashidze) oraz Gruzin Nika (Mikheil Meskhi). Dobroduszny Estończyk Ivo (Lembit Ulfsak) postanawia zająć się rannymi. Przyjmuje ich pod swój dach, zdając sobie sprawę, że walczyli oni po różnych stronach konfliktu. Śmiertelni wrogowie pod wpływem gospodarza zmienią swoje nastawienie...

Postać Ivo jest przeidealizowana. To człowiek pozbawiony wszelkich wad, skromny, uczciwy, nie okazujący nienawiści. Do tego rzucający mądrościami przy każdej nadarzającej się okazji. Jako widz trudno mi było uwierzyć w takiego bohatera, podobnie jak w samą sytuację, w której się znalazł. Przyjmuje on do własnego domu dwóch pałających do siebie nienawiścią żołnierzy i nie pozwala, by wzajemnie skoczyli sobie do gardeł. Pomaga w tym fakt, iż obaj są dobrze wychowani, szanują starszych, okazują się bardzo tolerancyjni oraz umieją słuchać. Obdarzenie tymi cechami dwójki przypadkowych wojaków wydaje się mało prawdopodobne, ale tylko dzięki ciągłemu mnożeniu niezwykłych zdarzeń Urushadze potrafi doprowadzić widza do banalnej puenty: wojna jest złem i należy ją odrzucić. Niestety już przed nim kilku reżyserów potrafiło to ubrać w dużo bardziej wiarygodną formę. W "Mandarynkach" transformacja bohaterów przebiega błyskawicznie, a towarzyszące jej okoliczności czasami są naciągane do granic możliwości, jak choćby finał, gdzie czeczeński najemnik, nie rozumiejąc powagi sytuacji, zwleka z wypowiedzenie słów w swoim języku.

Od strony technicznej jestem jednak pod wrażeniem. Mimo że historia rozgrywa się na małej przestrzeni, twórcy nie szczędzą nam pięknych widoków. Operator umiał podkreślić wyjątkowość, jaką bohaterowie darzą własną ziemię. Gospodarstwa znajdujące się w centrum konfliktu są dziełem dziesiątek lat pracy i skarbcem setek wspomnień, odbijających się w wielu elementach wystroju. Trzeba olbrzymiego talentu, by tak umiejętnie uchwycić szczegóły. Rein Kotov sprawdza się świetnie jako operator. Nadał on filmowi dynamiki, często utrzymując kamerę w ruchu, by ta wodziła za wszystkim czynnościami wykonywanymi przez postaci. W efekcie można czasami poczuć, jakbyśmy byli uczestnikami wydarzeń. Mam nadzieję, że kinowy sukces "Mandarynek" przysłuży się przede wszystkim autorowi zdjęć.

Zaza Urushadze podbił już serca wielu widzów. Nagroda publiczności na WFF jest tego niezbitym dowodem. Niestety zrobił to, powtarzając już dobrze znane prawdy i naginając rzeczywistość, by dowieść ich racji. Jego dzieło ujęło mnie swym klimatem oraz profesjonalizmem wykonania, lecz wątpię, by sama opowieść na dłużej zagościła w mej pamięci. To jedynie prosta historia z jasnym morałem, a przewidzenie obrotu wydarzeń, jakie jej towarzyszą, nie jest wielkim wyczynem.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W Księdze Koheleta autor biblijny pisze, że „wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie... czytaj więcej
"To zadziwiający fenomen. To kino wyjątkowe, pełne filozoficznych treści ujętych z wielką lekkością, a... czytaj więcej
Szukając filmu wojennego, możemy natknąć się na "Mandarynki". Niestety, widzowie nie są ostrzegani o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones