Recenzja filmu

Midway (2019)
Roland Emmerich
Ed Skrein
Patrick Wilson

Mały gigantyzm

Po surowym naturalizmie "Dunkierki" trudno się dzisiaj patrzy na takie perfumowane hagiografie, nawet jeśli doskonale wiemy, że surowość, brud i krew musiały ustąpić przed niską kategorią
Nadciąga kwadratowa armia, nikt nie ujdzie żywy. Ostro ciosane szczęki, dialogi wykute z marmurowych bloków, wąsiki umazane bohaterstwem. Patriotyczne robocopy pragną zrobić wam krzywdę. Wsiadają do samolotów oklejonych CGI, na pokłady CGI-okrętów i cisną na bezkrwawą wojnę, gdzie stal gnie się jak kartoniki po mleku czekoladowym, a bitwa przypomina teaser kolejnej części "Battlefield". Jest głośno, kolorowo, nieprzewidywalnie. Aż kwadratowe kopary opadają w tępym zachwycie.


 
Bo jeśli polscy marzyciele od patriotycznych superprodukcji miewają sny, to efekciarskie knoty pokroju "Midway" muszą się im śnić prawie codziennie. Ze scenariuszem eleganckim i mięsistym niczym hasło w Wikipedii, film Rolanda Emmericha jest nawet nie tyle fantazją na temat historii, co fantazją o innych historycznych fantazjach. Umieszczając akcję między 7 grudnia 1941 a 7 czerwca 1942 roku, z tytułową bitwą - punktem zwrotnym kampanii na Pacyfiku - jako wielką kulminacją i spektaklem przeciętnych efektów specjalnych, Emmerich razem ze scenarzystą Wesem Tookiem posłużyli się kawalkadą klisz tak rozpaczliwych i asekuranckich, że aż zaczyna się wątpić w ludzkie źródła tego projektu. Może tajny rządowy algorytm otrzymał komendę "amerykański patriotyzm", wypluł z siebie serię cytatów i obrazków, a zadaniem Emmericha było to wszystko poskładać do kupy? I tylko przez błąd w obliczeniach po tyłku nie dostało się Japończykom, którzy w "Midway" mimo wszystko przypominają ludzi, a nie dzikie bestie ze słowem "kamikadze" wyrytym na czołach?


 
Taka smutna prawda - Roland Emmerich spłaszcza rzeczy, a w filmach, które reżyseruje, najlepiej wypada dźwięk. W kokpitach samolotów można w końcu odetchnąć, poczuć się jak z padem w dłoni i - pomimo średnio wiarygodnych animacji - przez chwilę poudawać, że tak właśnie wygląda nowoczesny efekt immersji. Z wczuwaniem się w bohaterów nie mamy bowiem żadnych szans. Prym wiedzie Ed Skrein jako pilot Richard Halsey Best, ucieleśnienie dawno przebrzmiałej fantazji o kowboju-zawadiace, w dodatku zagrane z gracją niedźwiedzia grizzly. Jego postać da się rozłożyć na jedną linijkę tekstu: Best jest the best, nienawidzi wojskowego drylu i rozkazów, rzuca się w wir każdej walki bez strachu o własne życie (oraz życie kolegów, którymi dowodzi). Cała reszta obsady to ładnie wyglądające przypinki do kurtek kupione na wojskowej paradzie – niektóre bardziej kwadratowoszczękie (np. Aaron Eckhart jako ukrywający się w Chinach pułkownik Jimmy Doolittle), inne raczej pociągłe (Nick Jonas, młody skrzydłowy Besta) albo z seksownym wąsem (kolega Besta Wade McClusky). Nawet Woody Harrelson w roli admirała Chestera Nimitza i Patrick Wilson jako dowódca grupy kryptografów grają tak, jakby bali się, że zaraz odpadną im tupeciki i ubrudzą się nieskazitelnie czyste mundury.


 
Trochę wstyd za takie drewno, w końcu "Midway"upamiętnia autentycznych bohaterów wojennych. Kukły, które na każdym kroku poklepują się po plecach, pachną braterstwem i moralnym niepokalaniem, tylko na słowo można wziąć za ludzi z krwi i kości. Tutaj nawet rozterki etyczne oraz osobiste dramaty są w dziwny sposób beznamiętne, emocjonalnie przezroczyste, tak jakby były kolejnym wygenerowanym cyfrowo tłem. Po surowym naturalizmie "Dunkierki" trudno się dzisiaj patrzy na takie perfumowane hagiografie, nawet jeśli doskonale wiemy, że surowość, brud i krew musiały ustąpić przed niską kategorią wiekową. To ma być, jak rozumiem, produkcyjniak idealny dla amerykańskich nastolatków. Z kolejnymi poziomami trudności, litanią ekstremalnych wyzwań i patosem gęstym jak bita śmietana na kopcu pancake'ów. Historyczny popcorn, który reszcie świata przypomni, z jakiego źródła bije wolność. Tyle że czasy mamy nowe i transformery przebrane za fakty nikogo już nie zbawią ani tym bardziej nie zabawią. Jak powiada filmowy generał Yamamoto - cytując zresztą klasyczną „Bitwę o Midway” z 1976 roku - „obudziliśmy śpiącego giganta”. Za sprawą Rolanda Emmericha olbrzym znowu okazał się karłem.
1 10
Moja ocena:
4
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones