Recenzja filmu

Morderstwo doskonałe (1998)
Andrew Davis
Michael Douglas
Gwyneth Paltrow

Życie pełne pozorów

Jeden z głównych bohaterów "Morderstwa doskonałego", Steve Taylor, ma wszystko, czego przeciętny zjadacz chleba mógłby zapragnąć – ogromną firmę, miliony w banku, luksusowe mieszkanie oraz piękną
Jeden z głównych bohaterów "Morderstwa doskonałego", Steve Taylor, ma wszystko, czego przeciętny zjadacz chleba mógłby zapragnąć – ogromną firmę, miliony w banku, luksusowe mieszkanie oraz piękną żonę, z którą tworzy szczęśliwe małżeństwo. Z czasem okazuje się, że jego życie jest pełne pozorów – Emily pragnie bowiem czegoś więcej, niż jest w stanie zaoferować jej mąż, czegoś, co odnajduje w łóżku niedocenionego artysty. Innymi słowy, jest to kolejna produkcja niosąca podstawowe przesłanie, że trójkąt szkodzi związkowi. W tym wypadku mamy jednak do czynienia z większymi szkodami niż zazwyczaj; Steven, oszukany i stojący na skraju bankructwa, planuje zbrodnię doskonałą, mającą rozwiązać oba te problemy.

Pomimo że podobnych historii powstało już na pęczki, "Morderstwo doskonałe" nie jest powieleniem żadnej z nich. Do gatunku wprowadza nieco świeżości oraz innowacji. Pełna zwrotów akcji fabuła, mnogość wątków i intryg zapewniają widzowi niemal dwugodzinną rozrywkę, w której nie ma czasu na nudę. Wydarzenia przedstawione są w sposób prosty i całkowicie zrozumiały, co czyni produkcję lekką w odbiorze, służącą bardziej jako umilenie jednego z wieczorów niż ambitną projekcję. Jest to zasługa głównie scenarzysty, Patricka Kelly'ego, który z niewiadomych przyczyn nie kontynuował obiecująco zapowiadającej się kariery.

Michael Douglas, po wielkim sukcesie "Wall Street", udowadnia, że role wyrachowanych biznesmenów są napisane wprost dla niego. Nie znalazłem uchybień w jego grze aktorskiej, podobnie zresztą jak w przypadku Gwyneth Paltrow (wcielającą się w Emily), Viggo Mortensena (odgrywającego w tym przypadku kochanka) czy Davida Sucheta (znanego z serii filmów o Herkulesie Poirot). Autorem zdjęć jest nasz rodak, Dariusz Wolski, wykazujący się perfekcją w swoim fachu, zaś muzyki – powszechnie znany James Newton Howard. Tym razem zaserwował widzom basowe soundtracki, w których miejscami można odnaleźć nieco elektroniki. Muzyka raz po raz wycisza się i pogłaśnia, co dodaje jej dynamiki, a w produkcji buduje napięcie. Jako samodzielny krążek prezentuje się dość wtórnie i słabo, jednak zostało dopasowane do filmu wprost idealnie; buduje nastrój, a dodatkowo jest miłe dla ucha.

Zbliżając się powoli do końca, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko obraz polecić. Nie jest to co prawda nic więcej niż solidnie wykonana amerykańska produkcja, jednak na pewno będzie jakimś urozmaiceniem podczas jednego z tych nieciekawie zapowiadających się wieczorów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?