Recenzja filmu

Mumia (2017)
Alex Kurtzman
Tom Cruise
Annabelle Wallis

Plaga egipska

"Mumię" rozpatrywać można jako rozrywkę wyłącznie w kategoriach guilty pleasure. Stojące na wysokim poziomie efekty specjalne i scenografia chwilami potrafią odwrócić uwagę od bolączek trapiących
Dziwne czasy nastały dla kina zachodniego. Gdzie się nie obrócisz, tam jakieś uniwersum. Marvel Studios ma swój ogromny świat komiksowych superbohaterów, w jego ślady stara się iść zdyszane ze zmęczenia Warner Bros z postaciami DC i "Harrym Potterem", Disney rozbudowuje i tak już ogromny wszechświat "Gwiezdnych Wojen", a Paramount Pictures planuje kilkanaście kolejnych produkcji z cyklu "Transformers". Wymieniać można by długo. Pojedyncze filmy nie są już samodzielnymi tworami, a raczej odcinkami ogromnych seriali na które nie składają się już jedynie następujące kolejno po sobie sequele, ale również spin-offy, prequele i inne produkcje poboczne. Otwierająca „Dark Universe” (jakże subtelna nazwa) "Mumia" od Universal Pictures idealnie do tego stwierdzenia pasuje. Twórcom wyraźnie bardziej zależało na wprowadzeniu widzów do świata duchów, wampirów, wilkołaków i innych diabolicznych potworów, niż na przedstawieniu konsekwentnej i samodzielnej historii.



Produkcja Alexa Kurtzmana często porównywana jest do "Mumii" Stephena Sommersa z 1999 roku. Nie bez powodu, oba filmy są bowiem re’makami tego samego, liczącego już 85 lat dzieła Karla Freunda. O ile jednak na jedno z nich ów reżyser mógłby spojrzeć z dumą, o tyle drugie mogłoby przywołać na jego twarzy jedynie wyraz politowania. Z pozoru podobne, obie produkcje łączy bowiem jedynie identyczny tytuł. 18 lat temu scenarzyści nie bali się utrzymania filmu w konwencji Kina Nowej Przygody. Humor, wyraźna kiczowatość i prosta fabuła nie były źle postrzegane, jeśli potrafiło się je umiejętnie zastosować. Teraz jednak, unikają tych elementów jak ognia, starając się zachować… powagę? Zupełnie jakby była ona potrzebna w filmie o zmartwychwstałej egipcjance sprzed pięciu tysięcy lat.

Problemy zaczynają się już przy samej historii. Z jednej strony, film próbuje przedstawić nam jedną z pierwszych i najważniejszych postaci, które staną się częścią tworzonego uniwersum. Z drugiej – zbudować pod nie podwaliny. Ten sam błąd popełniono przy "Batman v Superman". No i wyszło co wyszło. Fabuła to jeden wielki splot zbiegów okoliczności, a do przodu pchają ją jedynie następujące po sobie przypadki. Połowa wątków pozostaje niedomknięta, niedopowiedzenia gonią kolejne absurdy i niezrozumiałe decyzje bohaterów. Dialogi stoją co prawda o oczko wyżej od tych, jakimi nasze uszy były katowane w ostatnich "Piratach z Karaibów", ale i tak pozostają poniżej przeciętnej. Tom Cruise krzyczący „Myślę, że tu zginiemy!” to widok co najmniej niecodzienny. I bolesny.



Swej niechęci do całego projektu nie kryją nawet aktorzy. Cruise wyraźnie nie wie, co tu właściwie robi, a bezustanna dezorientacja malująca się na jego twarzy jest jedynym (i zapewne niezamierzonym) źródłem komicznych momentów. Wcielająca się w tytułową mumię Sofia Boutella robi co może, by udźwignąć ciężar całej historii na swoich wytatułowanych barkach, ale scenariusz nie pozwala jej wykorzystać niczego poza własną aparycją. Zaś Russell Crowe… on nawet nie udaje, że czym prędzej pragnie opuścić plan filmowy. Znużenie widoczne jest na jego twarzy i słyszalne w głosie. Mimo to, jego postać (Dr. Henry Jekyll, czyli nowa wersja Nicka Fury’ego) okazuje się najciekawszym i najlepiej zagranym bohaterem spośród tych nielicznych, których poznajemy na ekranie. Bo nawet znudzony Crowe, to wciąż Russell Crowe!



"Mumię" rozpatrywać można jako rozrywkę wyłącznie w kategoriach guilty pleasure. Stojące na wysokim poziomie efekty specjalne i scenografia chwilami potrafią odwrócić uwagę od bolączek trapiących fabułę, aktorstwo i dialogi. Przy odpowiednim nastawieniu przed seansem, czyli całkowitym wyłączeniu myślenia, da się to obejrzeć bez poczucia rosnącej irytacji. Popcorn też może okazać się pomocny. To film zrobiony bez serca, bez pasji, którego jedynym celem jest utorowanie ścieżki dla kolejnych produkcji. Jednak z takim podejściem, to uniwersum pożyje jeszcze krócej niż większość jego na wpół umarłych bohaterów. I nie będzie w tym żadnego zaskoczenia.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każda epoka ma swoje szaleństwa i trendy. Po oszałamiającym sukcesie pierwszego "Indiany Jonesa" jego... czytaj więcej
Superniski wskaźnik na Rotten Tomatoes, niespełnienie oczekiwań inwestorów po pierwszym tygodniu i... czytaj więcej
Nadeszły czasy, w których wytwórnie filmowe zaczynają tworzyć projekty rozłożone na długie lata. Te drzwi... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones