Recenzja filmu

No Name on the Bullet (1959)
Jack Arnold
Warren Stevens
Virginia Grey

Nierozegrana partia szachów

"No Name on the Bullet" to film, w którym western przeplata się z kryminałem czytanym wspak. Widz, podobnie jak bohaterowie, zna tożsamość mordercy; jego zadanie polega na odgadnięciu, kim jest
Jack Arnold zasłynął wprawdzie jako reżyser popularnych w latach 50. horrorów science fiction ("Przybysze z przestrzeni kosmicznej", "Potwór z Czarnej Laguny", "Tarantula"), nakręcił jednak również kilka westernów. Jednym z nich jest "No Name on the Bullet", film słabo znany polskiej publiczności.

Akcja westernu rozpoczyna się w Lordsburgu (tym samym, do którego jechał "Dyliżans" Johna Forda) wraz z przybyciem do miasta Johna Ganta (Audie Murphy). Jego nazwisko jest sławne na całym Dzikim Zachodzie, zna je także większość mieszkańców miasteczka. Gant to płatny zabójca. Słyszał o nim każdy szeryf, mimo to morderca wciąż pozostaje na wolności. Sposób jego działania – prowokowanie pojedynku z ofiarą, którą później zabija w "samoobronie" – skutecznie wiąże stróżom prawa ręce. Gant jest mistrzem w swoim niechlubnym fachu; jego ofiary zawsze pierwsze sięgają po broń. Mimo specyfiki wykonywanego "zawodu" rewolwerowiec stara się postępować uczciwie – kieruje się swoistym kodeksem najemnego mordercy, którego główna zasada brzmi: "nie zabijam, gdy mi nie płacą".

"No Name on the Bullet" to film, w którym western przeplata się z kryminałem czytanym wspak. Widz, podobnie jak bohaterowie, zna tożsamość mordercy; jego zadanie polega na odgadnięciu, kim jest kolejna ofiara Johna Ganta. Sprawa nie jest jednak prosta – w toku akcji okazuje się bowiem, że niemal każdy mieszkaniec Lordsburga ma coś na sumieniu, każdy ma jakiegoś wroga. Świadomość popełnionych grzechów napędza spiralę podejrzeń, sprawiając, że winowajcy sami się objawiają – poprzez gorączkowe obmyślanie strategii pozbycia się nieproszonego gościa, próby zawierania z nim układów, a nawet rozpaczliwe deklaracje gotowości do pojedynku. Jedni, nie wytrzymując napięcia, wpadają w panikę, inni podejmują gwałtowne, nieprzemyślane decyzje… A widz zaczyna się zastanawiać, czy tym razem celem Ganta nie jest przypadkiem cała społeczność.

Choć płatny zabójca staje się rzeczywistą przyczyną tragicznej w skutkach paranoi mieszkańców, tak naprawdę nie robi nic. Szachuje mieszkańców Lordsburga samą swoją obecnością, opanowaniem, małomównością i, nade wszystko, reputacją. Moment, w którym wypowiada swoje imię i nazwisko w obecności świadków, jest iskrą zapalającą długi lont dynamitu – po tym pozostaje mu już tylko czuwać, by ogień nie zagasł przedwcześnie.

Wśród bohaterów da się wskazać zaledwie parę osób, które nie drżą na myśl o spotkaniu z Johnem Gantem. Jedną z nich jest prostolinijny lekarz, Luke Canfield (Charles Drake), postać skonstruowana na zasadzie wyraźnej opozycji do płatnego mordercy. Nie ulega wątpliwości, że relacja między zabójcą a lekarzem powinna generować raczej silne kontrasty niż analogie; tymczasem Gant i Canfield, mimo oczywistych różnic, mają ze sobą wiele wspólnego. Zdawałoby się, że to niemożliwe, a jednak wytwarza się między nimi wątła nić sympatii.

W jednej ze scen Gant i Canfield grają w szachy. Bieg wydarzeń nie pozwala im dokończyć rozgrywki, można jednak odnieść wrażenie, że trwa ona przez cały film. Canfield stara się powstrzymać rewolwerowca i w ten sposób uleczyć społeczną psychozę, ten jednak trzyma się swojego planu, przy okazji wchodząc w rolę wysłannika samej sprawiedliwości. I jeden, i drugi pozostaje do końca wierny własnej misji. Nie da się jednoznacznie określić wyniku ich gry. Obaj przegrywają i wygrywają jednocześnie. Ów pat dotyczy także mieszkańców Lordsburga, trwale naznaczonych piętnem Johna Ganta.

"No Name on the Bullet" to bez wątpienia jeden z najciekawszych, najlepiej skonstruowanych klasycznych westernów, choć trzeba przyznać, że wyraźnie od tej klasyki odstaje. Poza niebanalną fabułą, błyskotliwymi dialogami i świetną grą aktorską do atutów filmu zaliczyć można również specyficzny sposób prowadzenia akcji. Reżyser skupia się na przyczynach i następstwach istotnych dla miasta wydarzeń, nie na nich samych. Świadomie rezygnuje z wartkiej akcji, oddając głos bohaterom i ich prywatnym dochodzeniom, domysłom, dociekaniom. W ten sposób przygląda się rozmaitym reakcjom ludzkim na sytuację śmiertelnego zagrożenia. Produkcję Jacka Arnolda określiłabym mianem skłaniającego do refleksji westernu psychologicznego, któremu zdecydowanie warto poświęcić swój czas i uwagę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?