Recenzja filmu

Ogród rozkoszy (1925)
Alfred Hitchcock
Virginia Valli
Carmelita Geraghty

Pierwsze koty za płoty

Alfreda Hitchcocka nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy szanujący się kinoman zna przynajmniej dwa tytuły z jego bogatej filmografii. Mało kto wie jednak, że mistrz swoją długą karierę rozpoczął
Wspomniany film opowiada historię dwóch przyjaciółek: Patsy Brand  (Virginia Valli) i Jill Chayene (Carmelita Geraghty). Obie są tancerkami, pierwsza pomaga drugiej zdobyć pracę w teatrze Pleasure Garden (tytułowy Ogród rozkoszy). Ich dobre relacje zostają jednak szybko ochłodzone - wszystko przez Jill, która zaczyna uwodzić Hugh Fieldinga (John Stuart), partnera Patsy. Zraniona kobieta znajduje miłość w ramionach przyjaciela jej eks, Pana Leveta (Miles Mander). Zakochani w szybkim czasie pobierają się. W życiu Jill pojawia się natomiast tajemniczy książę Iwan (Karl Falkenberg). Ukochany Patsy pracuje w krajach egzotycznych, musi wyjechać. Jego pobyt w tropikach diametralnie zmieni życie ich oboje.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że powyższy opis brzmi niczym fabuła jednego z odcinków marnej telenoweli, bądź w najlepszym wypadku przeciętnej jakości romansu. Rzeczywiście, coś jest na rzeczy - zaiste padnie pytanie, tak prostą fabułką naprawdę zajął się wielki Hitchcock? Odpowiedź jest twierdząca, a wszelkie wątpliwości znikają, gdy zagłębimy się w opowiadaną przez niego historię. Mamy w niej dwie kobiety i trzech mężczyzn. Tajemnicą poliszynela będzie, jeśli napiszę, iż ta piątka wplącze się w miłosny łańcuch powiązań, pełen miłości, zazdrości i nienawiści. Uczucie wymienione jako ostatnie doprowadzi nawet do morderstw, które już jak najbardziej wpisują się w tematykę późniejszych tytułów Alfreda. Szkoda tylko, że Ogrodem rozkoszy można rozkoszować się raptem przez ostatni kwadrans. Wcześniejsze trzy są przedłużającym się w nieskończoność wprowadzeniem. Debiut ma swoje prawa, jednakże banały z jakimi widz spotyka się przez większą część seansu, absolutnie zabija jakąkolwiek przyjemność z uczestniczenia w nim.

Nie można mieć w tym miejscu pretensji do aktorów, ci poprawnie odgrywają powierzone im role. Zdjęcia jak na rok 1925 również mogą robić wrażenie. Najwięcej uwag należy kierować pod adresem autora scenariusza, Eliota Stannarda - w wykreowanej przezeń opowieści brakuje zwykłego polotu, który powodowałby, że na twarzach widzów pojawiłyby się wypieki czy inne oznaki zadowolenia. Na szczęście w końcowej fazie do gry wkracza reżyser, który niedostatki scenariuszowe uzupełnia o kilka ciekawych rozwiązań - zaczyna bawić się z widzem, skupia się na detalach, nadaje dynamiki opowieści, stara się wytworzyć klimat - ma zamiar pozbawić go nijakości. Kilka scen śmiało można nazwać zwiastunami wielkich możliwości mistrza suspensu - pełnię jego talentu można było obserwować jednak dopiero w późniejszych latach. W pierwszej fabule nie szarżuje, ale stawia swój stempel, bez którego film byłby nie do strawienia. Moim ulubionym momentem jest ten, w którym ofiara nęka w koszmarach swojego oprawcę - sekwencja rodem z kina grozy.

"Ogród rozkoszy" można określić mianem "pierwsze koty za płoty". Obraz może podobać się wielbicielom kina niemego. Osoby, które znają późniejsze dokonania Alfreda Hitchcocka po zapoznaniu się z jego fabularnym debiutem mogą odczuwać niedosyt, a nawet zawód. Nie zmienia to jednak faktu, że warto poznać tytuł, od którego wszystko się zaczęło.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones