Recenzja filmu

One to One: John i Yoko (2024)
Kevin Macdonald
Sam Rice-Edwards

Wehikuł czasu

Fanom nigdy za wiele, choć postronni widzowie dawno mogą mieć już dosyć. Całe szczęście "One to One" próbuje czegoś więcej niż taki klasyczny festiwalowy dokument (film miał swoją premierę w
Wehikuł czasu
źródło: Materiały prasowe
Są takie dokumenty, które podtrzymują legendarny status niektórych artystów. A ci – z różnych względów – nie zawsze na to zasługują. Czyżby w 2025 roku padło na zespół The Beatles? Pierwsza żona Johna Lennona przeżyła z nim piekło – przemoc fizyczna była tam na porządku dziennym. Ego Paula McCartneya również okazało się większe niż ich amerykańskie koncerty w Hollywood Bowl z 1964 i 1965 roku. W biografii "Szał!" Philip Norman przytacza sytuację, w której McCartney chciał zmienić nazewnictwo spółki autorsko-kompozytorskiej "Lennon/McCartney" na "McCartney/Lennon". Zawsze znajdzie się jakiś argument za tym, żebyśmy nie byli aż takimi wielkimi fanami tych niby-fajnych chłopaczków z Liverpoolu. A my i tak zawsze do nich wracamy.

The Beatles zmienili bieg historii muzyki, ale trudno stwierdzić, czy przetrwali próbę czasu. Spytajcie młodych, czy znają coś poza "Hey Jude", a prawdopodobnie odpowiedzą, że nie. Ale mniejsza z muzyką – przy okazji dokumentu "One to One: John i Yoko" Kevina Macdonalda i Sama Rice-Edwardsa inne pytanie nasuwa się samo: czy potrzebujemy kolejnego dokumentu o Johnie Lennonie? Czy to naprawdę potrzebne, skoro mamy już tyle biografii, listów, filmów i zapisów z koncertów?


Fanom nigdy za wiele, choć postronni widzowie dawno mogą mieć już dosyć. Całe szczęście "One to One" próbuje czegoś więcej niż taki klasyczny festiwalowy dokument (film miał swoją premierę w zeszłym roku na festiwalu w Wenecji). Przede wszystkim brak tu autorskich spekulacji – liczy się sama samiusieńka prawda, którą twórcy wygrzebują z archiwów. Niczym w wehikule czasu cofamy się do 1972 roku; do momentu, w którym John Lennon i Yoko Ono dopiero co rozpoczynali swoje wspólne życie w Nowym Jorku. Świat stoi przed nimi otworem: nie ma już Beatlesów, została tylko dwójka ambitnych i kochających się ludzi. Niemniej to nie jedynie historia pary z początku lat 70. XX wieku. Na swój sposób – dzięki archiwalnym materiałom i komentarzom – to także historia całej Ameryki z tego okresu. 

"W Nowym Jorku wolność daje zbyt wiele opcji wyboru", śpiewał niegdyś Bono, być może podświadomie myśląc wtedy o jednym z dwóch leaderów Beatlesów. W 1972 roku w NYC Lennon i Ono nie zajmują się jedynie koncertowaniem, nagrywaniem płyt i odcinaniem kuponów – stają się też politycznymi aktywistami, walczącymi o wolność "swoją i waszą". Artyści coraz częściej wykorzystują swój głos, aby brać udział w pacyfistycznych imprezach i podkreślają, że nie są jedynie kordialnymi grajkami, a w pełni świadomymi obywatelami. Tym sposobem wszelkie wypowiedzi polityczne Lennona, protest songi i publiczne wystąpienia (jakie zobaczymy na ekranie) są w pełni kontekstualizowane dzięki narracyjnej spójności samego filmu. "One to One" trafi więc zarówno do fanów, jak i do tych, którzy pragną dowiedzieć się czegoś więcej o tej (nie)sławnej parze. 


Znajdziemy tu też wiele nagranych wypowiedzi oraz rozmów Lennona i Ono między sobą lub z ich managementem oraz bliskim otoczeniem. To żadne AI: Lennon – znany ze swojej ironii – nagrywał dosłownie wszystko i była to odpowiedź na czasy, w jakich przyszło mu żyć (na początku lat 70. zakładanie podsłuchów i słuchanie obywateli było na porządku dziennym). Dzięki tym nagraniom w czasie seansu m.in. zmienia się także widzowska percepcja beatlesowskiej persony non grata, czyli Yoko Ono. Zaczyna jawić się nam ona jako w pełni świadoma partnerka, artystka i feministka (jej współczesny image mówi nam, że jest wręcz przeciwnie). Zdaje się, że to jedno z największych osiągnięć dokumentu. Zazwyczaj Yoko Ono kojarzyła nam się z kiczowatymi oraz nie-nadającymi-się-do-słuchania wykonami najróżniejszych piosenek. Odsyłam choćby do jej wykonu "Firework" Katy Perry.

Lennon śpiewał, że wszystko, czego trzeba, to miłość. Pomimo jego wyboistego pierwszego związku, autor "Imagine" odnalazł to prawdziwe uczucie w ramionach Ono. To ona niejako pozwoliła mu uwierzyć w siebie, podnosząc jego wykonania na jeszcze wyższy poziom. Może przez ten romantyzm wpływ "One to One" na widzów może okazać się – dla niektórych – kontrowersyjny w skutkach. To bowiem dokument, który z ręką na sercu pozwala widzowi zacząć w pełni oddzielać artystę od jego muzyki. Fragmenty koncertów Lennona mają silną moc rażenia nawet po tak wielu latach, choć szczegóły z życia prywatnego dwójki naszych bohaterów potrafią wywołać w nas ciarki zażenowania (albo i wstydu). I o tym też jest ten film – nikt nie jest idealny. Nawet jedna z największych gwiazd muzyki popularnej w historii. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?