Recenzja filmu

Opętani (2010)
Breck Eisner
Timothy Olyphant
Christie Lynn Smith

Tańcząc z trupami

Film rozpoczyna się obrazem typowego, małego miasteczka, które tonie w zgliszczach. Następnie pojawiają się znamienne słowa: "dwa dni wcześniej", które rodzą przeczucia, że trup będzie ścielił
Film rozpoczyna się obrazem typowego, małego miasteczka, które tonie w zgliszczach. Następnie pojawiają się znamienne słowa: "dwa dni wcześniej", które rodzą przeczucia, że trup będzie ścielił się równie gęsto, jak w "Potopie". Nadzieja ta nie jest płonna, ponieważ w retrospekcji obserwujemy niemalże powtórkę ze "Świtu żywych trupów". Nie ma się co dziwić, gdyż "Opętani" to remake filmu z 1973, nakręconego przez George'a A. Romero. Nie przypadkiem jest autorem również "Świtu...". I tu bowiem widzimy krwawą jatkę, z ludźmi przypominającymi zombie w rolach głównych. Już po kilkunastu minutach pojawia się uczucie, że jest to kolejny odcinek, kultowego w latach 90. "Z archiwum X". Nie świadomi niczego mieszkańcy miasteczka, jakich pełno w Stanach Zjednoczonych, muszą borykać się z atakiem dziwnej choroby, która dziesiątkuje ludność i zmusza jednostki do popełniania zbrodni chociażby przeciwko własnej rodzinie. Potem na arenie pojawia się wrak samolotu oraz wojsko, które w niczym nie przypomina formacji służącej do niesienia pokoju. Zakończenia nie zdradzę; ale mało brakowało, a przegapiłabym go z powodu znudzenia przeciągającą się fabułą, w której panował niemały chaos. Jednakże zamiast Foxa Muldera i Diany Scully widzimy parę aktorów nie największego formatu, którzy odgrywają bardzo jednowymiarowe role. Głównym bohaterem jest szeryf (Timothy Olyphant), który niczym pasterz broni swoich owieczek, patrolując ulice. Jest również sprytny i przebiegły (cytując Czarną Żmiję: "gdyby doczepić ogon mógłby uchodzić za lisa"), a przede wszystkim oddany swojej krystalicznie czystej żonie (Radha Mitchell), która sieje dobro, praktykując medycynę. Już od pierwszych scen można stwierdzić, jak obrzydliwie przewidywalne będą te postacie. Uniwersalne przesłanie również znaleźć można już było we wspomnianym wyżej serialu; mianowicie rząd oraz wojsko mamią świat szczytnymi ideami, a w rzeczywistości bezwzględnie testują nowe rodzaje broni, i w nosie mają swoich obywateli. Ta jedna historia jest jedynie  przykładem i zapowiedzią tego, że rząd nie cofnie się przed niczym. Reżyser (Breck Eisner) chwilami próbował wykrzesać z tej historii coś więcej. Sceny wypełnione krwią, wbijaniem wideł w ciała niewinnych kobiet oraz  widowiskowymi wybuchami są przeplecione obrazami romantycznej miłości głównej pary bohaterów i cierpieniem ludzi, którzy muszą patrzeć na bestialską śmierć swoich bliskich. Całość sprawia jednak, że widz nie wie już, czy ma się śmiać czy płakać. Dodatkowo gdzieniegdzie widać inspiracje niemalże samym Larsem von Trierem (uderzające podobieństwo sceny w pokoju dziecięcym do prologu w "Antychryście"). Ambicje może i szczytne, ale efekt jest mizerny. Dołączając do tego radosną ścieżkę dźwiękową, tworzącą klamrę, która ma kontrastować z makabrycznym obrazem, mam wrażenie, że twórcy minęli się z zamierzeniem. Film ten być może będzie należał do klasyki gatunku, zalewającego obecnie nasze kina zza oceanu. Gatunku, zwanego kiczem. Podawany jest on po raz n-ty w odrobinę zmienionej postaci, a twórcy (i dystrybutorzy) żyją nadzieją, że wciąż mamy ochotę oglądać wtórne kino.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Strzeżcie się farmerskie rodziny, bo nie znacie dnia ani godziny! Małe rolnicze miasteczka to przecież... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones