Recenzja filmu

Pięć diabłów (2022)
Léa Mysius
Adèle Exarchopoulos
Swala Emati

Odurzający zapach wspomnień

Pisanie o "Pięciu diabłach" przypomina spacer po polu minowym, bo grzechem śmiertelnym byłoby wyjawianie starannie poupychanych w filmie tajemnic i psucie rozkosznej przyjemności z błądzenia po
Zaczyna się spektakularnie – od widma katastrofy. Płomienie falują na tle rozedrganych, kobiecych ciał, czarnoskóra dziewczynka budzi się w przestrachu, jakby śniła koszmar, hipnotyczne dźwięki utworu "Me and the Devil" oplatają ujęcia zimowego, górskiego pejzażu nad jeziorem. Nie sposób intuicyjnie połączyć ciągu wyrwanych z kontekstu obrazów, ale ich powidoki powrócą do nas na różnych etapach filmu. Kto i dlaczego sprowokował ową tajemniczą tragedię, spytacie? Tego też się prędko nie dowiemy, bo francuska reżyserka Léa Mysius powoli odsłania karty. W pierwszych scenach "Pięciu diabłów" wydaje się wręcz, że będziemy podglądać nudnawe życie pewnej rodziny z prowincjonalnego miasteczka. Coś pomiędzy inicjacyjnymi przygodami małomównej i zamkniętej w swoim świecie 10-letniej Vicky (ujmująco introwertyczna Sally Drame), a portretem jej bliskiej relacji z matką Joanne (obłędna Adèle Exarchopoulos) i ojcem Jimmym (Moustapha Mbengue). Szybko jednak orientujemy się, że dziewczynka ma niespotykany dar – jej węch jest niebywale wyostrzony, a na dodatek kolekcjonuje ona zapachy i przechowuje je w specjalnie oznaczonych słoikach. Kiedy w domu bohaterów zjawi się długo niewidziana siostra Jimmy’ego, Julia (Swala Emati), iluzoryczny spokój i równowaga nagle prysną. Co gorsza, Vicky podkradnie zapach nieproszonej gościni i zyska dzięki niemu dostęp do przeszłości, w której będzie tropić ślady wspólnej historii rodziców i Julii.  


Pisanie o "Pięciu diabłach" przypomina spacer po polu minowym, bo grzechem śmiertelnym byłoby wyjawianie starannie poupychanych w filmie tajemnic i psucie rozkosznej przyjemności z błądzenia po fabularnym labiryncie. Mysius już w debiutanckiej "Avie" udowodniła, że lubi prowadzić narrację w niestandardowym kierunku, na przekór oczekiwaniom widowni. Reżyserce nie chodzi na szczęście o czyste, formalne popisy i bezwstydną żonglerkę gatunkami, tylko o zręczne ogrywanie najbardziej startych konwencji i splatanie ich w trudny do rozsupłania węzeł. I tak wyjściowa formuła coming-of-age, podobnie jak w jej poprzednim filmie, zostaje przekuta w swój nadzwyczaj bolesny i gorzki wariant. Tytułowa bohaterka "Avy" mierzyła się z perspektywą utraty wzroku, a Vicky, prócz odtrącenia przez rówieśników, przedwcześnie zyskuje świadomość, że inny rozwój wypadków z przeszłości mógłby zapobiec jej narodzeniu. W dziesięcioletnim umyśle taka wizja wywołuje efekt traumy, a w kinie rzadko kiedy natykamy się na równie śmiałe przewiercanie dziecięcej psychiki. Szczypta fantasy nie wnosi ze sobą z kolei czegoś wyraźnie optymistycznego i ekscytującego, lecz towarzyszy niespokojnym podróżom dziewczynki w głąb minionych lat, z których ta niewiele rozumie, a chce pamiętać jeszcze mniej. Nawet wątki i motywy wyjęte z melodramatycznego porządku budują bardziej opowieść o wypalającym małżonków niespełnieniu, miłości zasypanej pod gruzami tragedii i nieodwracalności zdarzeń niż cukierkową i przejrzystą love story. Finał zaszczepia wreszcie nadzieję, lecz jeśli Mysius wypowiada się na temat macierzyństwa, to takiego, które z jednej strony staje murem w obronie dziecka, z drugiej zaś nie chce troszczyć się wyłącznie o dobro rodzinne. Jeśli mówi o romantycznym uczuciu, to takim, którego nie roztopi czas ani odległość, ale dla którego trzeba skoczyć w ogień. Jeśli myśli o rodzinie, to nie tej z oprawionych w ramkę zdjęć, tylko tej zdolnej przetrwać emocjonalne trzęsienie ziemi. Jeśli podsumowuje dorastanie, to nie zawęża go do doświadczenia alienacji i wykluczenia, lecz widzi w nim brutalne wyrwanie z komfortu nieświadomości. 

Jednocześnie nie da się przymknąć oka na fakt, że "Pięć diabłów" puchnie od ilości pomysłów, tropów i sugestii interpretacyjnych. Czego tu nie ma! Krytyka bullyingu i francuskiej prowincji nastawionej wrogo do wszelkich rodzajów odmienności kroczy tuż obok gier z figurą wiedźmy i symboliką żywiołów (ognia i wody). Dynamiczne przeskoki między planami czasowymi ważą tyle samo, co gwałtowne zmiany klucza wizualnego, a popowe przeboje z lat 80. uzupełniają mistrzowskie kompozycje Florencii Di Concilio wzbudzające drżenie i niepewność. Rozbrajający humor nie wyklucza się z dziwnie melancholijną atmosferą, a estetyczne nasycenie z wychładzaniem powierzchni kadrów. Autorka wyciąga kolejne rozwiązania jak z rękawa, ale w stosunkowo krótkim metrażu nie wszystkie zdążą odegrać istotną rolę lub odpowiednio nabrzmieć. Mysius nie do końca spełnia również obietnicę zaangażowania naszego zmysłu powonienia w proces odbioru "Pięciu diabłów". W "Avie" manipulowała ostrością zdjęć, by zestawić punkt widzenia publiczności i tracącej wzrok bohaterki, tym razem zabrakło jej konkretnej, inscenizacyjnej strategii.  


Reżyserka triumfuje jednak dzięki pojedynczym sekwencjom, które jej autorska wyobraźnia przeistacza w olśniewające wizualnie i emocjonalnie diamenty. Na ich czele stoi wieczorne karaoke zwieńczone przejmującym wykonaniem "Total Eclipse of the Heart" przez Joanne i Julię w obecności mieszkańców mieściny. Pod powiekami zostaje też na poły komiczny trening aqua aerobiku, w czasie którego pełna entuzjazmu Vicky wiernie naśladuje ruchy matki instruującej grupę staruszek. Mysius nie boi się ocierać o kicz czy sentymentalizm, bo słusznie wierzy w moc popkulturowej wrażliwości oraz zderzania skrajnie różnych stylów i poetyk. Jej trudna do podrobienia wizja, choć zlepiona z przetwarzanych już w kinie składników, pachnie świeżością i imponuje artystyczną przekorą. Zaręczam, że kto odważy się spojrzeć w oczy "Pięciu diabłom", przeżyje jedyny w swoim rodzaju, sensualny trip.  
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones