Recenzja filmu

Pinokio (2012)
Enzo D'Alò
Artur Kaczmarski
Gabriele Caprio
Mino Caprio

Pinokio po staremu

Włoska animacja – w kontrze do cyfrowego status quo tego gatunku – nie obnosi się ze swoim komputerowym rodowodem. Choć film powstał w całości na twardych dyskach, utrzymany jest w konwencji
"Pinokio" w reżyserii Enza D'Alò to film zupełnie inny od tego, co regularnie oglądają dziś w kinach dzieci. Włoska animacja przypomina, że istnieją jeszcze produkcje dla najmłodszych nie biorące udziału w globalnym wyścigu, w którym przodują Pixar i DreamWorks. "Globalnym" nie tylko dlatego, że amerykańskie wytwórnie zawładnęły wyobraźnią dzieci z całego niemal świata, ale i z tego względu, że ustanowione przez nich konwencje usiłują powielać też twórcy spoza USA – choćby z Europy. "Pinokio" nie przypomina więc belgijskiego "Żółwika Sammy’ego" czy duńsko-irlandzko-niemiecko-fińskiego "Renifera Niko". Utrzymany jest raczej w klasycznie "wieczorynkowej" stylistyce.
    
D'Alò przede wszystkim dość wiernie trzyma się fabuły literackiego pierwowzoru. Ci, którzy widzą w książce Carla Collodiego uniwersalną i ponadczasową baśń, zapewne przyklasną tej koncepcji. Gorzej z tymi, dla których historia drewnianego chłopca pozostaje zaledwie przykładem brutalnej dydaktycznej łopatologii. Pinokio jest tu bowiem równie niesforny – czy wręcz niesympatyczny – co w oryginale. Zapomnijcie o jego złagodzonym wizerunku z disnejowskiej wersji z 1940 roku, w której bohatera ubrano nawet w charakterystyczne rękawiczki à la Myszka Mickey. Drewniany chłopiec ciągle kłamie, obżera się i myśli wyłącznie o sobie. Nie grzeszy też inteligencją: nawet gdy zaczyna zdradzać przejawy empatii, wciąż pada ofiarą własnej naiwności.

Reżyser opowiada tę znaną historię bez zabawy w rekontekstualizację czy dekonstrukcję. Nie puszcza oka do dorosłego widza, nie kokietuje rodziców. Zachowuje szacunek dla pierwowzoru: nie pomija ani jego horrorów (przypalanie stóp, zamiana w osła czy ikoniczny długi nos), ani humorów (dyskusja nad chorym Pinokiem: "nie żyje, chyba że żyje"). Autorska ingerencja D'Alò polega głównie na opowiedzeniu tej historii z punktu widzenia Dżepetta, którego poznajemy najpierw jako puszczającego latawiec chłopca. Zrywająca się ze sznurka zabawka zwiastuje już to, co spotka ojca ze strony jego wystruganego syna. "Pinokio" staje się tu opowieścią o rodzicu, który usiłuje ukształtować dziecko na swój obraz i podobieństwo; stąd scena dorysowania pinokiowego nosa małemu Dżepetto na rodzinnej fotografii. Latorośl zrywa się jednak z tej rodzicielskiej smyczy, by doświadczyć życia na własnej drewnianej skórze – z wszystkimi pozytywami i negatywami, jakie niesie ze sobą wolność.

Włoska animacja – w kontrze do cyfrowego status quo tego gatunku – nie obnosi się też ze swoim komputerowym rodowodem. Choć film powstał w całości na twardych dyskach, utrzymany jest w konwencji dziecięcego rysunku wykonanego kredkami. Brak tu również fajerwerków narracyjnych. Intencją twórców było po prostu spokojne, klarowne opowiedzenie małemu widzowi historii – a nie wprowadzenia go w trans feerią audiowizualnych atrakcji. Dla starszych dzieciaków – a także dla rodziców – może to oznaczać niestety 75 minut nudy. Ale maluchom powinno wystarczyć.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones