Recenzja filmu

Power Rangers (2017)
Dean Israelite
Elżbieta Kopocińska
Dacre Montgomery
Naomi Scott

Czas dorosnąć

Film "Power Rangers" został całkowicie ogołocony z cukierkowego bajania i pokazuje nam typowe nastolatki naszych czasów: zbuntowanych, nierozumianych, wyobcowanych.
Jeśli wasze szczęśliwe dzieciństwo przypadło na wczesne lata 90., z pewnością kojarzycie sobie serial o grupce nastolatków, która zostaje wybrana na obrońców Ziemi przeciwko niebezpiecznym kosmicznym najeźdźcom. Chodzi oczywiście o "Power Rangers". Od tamtego czasu minęło już ponad 20 lat, a uniwersum kolorowych bohaterów rozrosło się to kilku serii, kilku dłuższych filmów telewizyjnych, a teraz wchodzą do kin, czerpiąc co nieco z oryginału.



Piątka zupełnie obcych sobie nastolatków z sennego miasteczka Angels Grove: Jason Scot (Dacre Montgomery), Kimberly Hart (Naomi Scott), Billy Cranston (RJ Cyler), Zack Taylor (Ludi Lin) i Trini (Becky G.), przypadkowo spotyka się pewnego wieczoru w opuszczonej kopalni. Tam natrafiają na dziwne monety. Za ich sprawą stają się niezwykle silni, wytrzymali i sprawni. Nie zdają sobie sprawy, że odnajdując je budzą do życia pradawną siłę z kosmosu - Ritę Rapsulę (Elizabeth Banks,Igrzyska śmierci), która powoli przygotowuje się do zniszczenia Ziemi. Jason i pozostali mają zaledwie kilkanaście dni, aby z obcych sobie indywidualności, przeistoczyć się w zgraną drużynę i stać się Power Rangers. Pomagają im w tym dawny Ranger - Zordon (Bryan Cranston,Drive) i sympatyczny robot - Alpha 5 (Bill Hader,Do zaliczenia).



Coś z plusów. Jeśli pamiętacie oryginalnych "Power Rangers", to z pewnością przypominacie sobie, jacy byli główni bohaterowie - grzeczne nastolatki, z piątkami od góry do dołu, z rana chodzący do szkoły, po południu dokopujący kosmitom, a wieczorem grzecznie zasypiali z odrobionymi i wykutymi na blachę lekcjami. Prawdziwa sielanka. Szkoda tylko że aż tak odrealniona. W późniejszych latach niewiele się w tej tematyce zmieniło. Kolejne wersje jedynie powielały stare schematy (mniej więcej ta sama liczba Rangerów, te same kolory, taka sama fabuła).Dean Israelite("Projekt Almanach: Witajcie we wczoraj") postanowił z tym zerwać.



Film "Power Rangers"został całkowicie ogołocony z tego cukierkowego bajania i pokazuje nam typowe nastolatki naszych czasów: zbuntowanych, nierozumianych, wyobcowanych. Każde z bohaterów ma jakieś kłopoty: Jason to szkolna gwiazda, który jednak jest już zmęczony popularnością, tym, że wszyscy od razu go rozpoznają, a tym samym oczekują od niego określonego postępowania. Kimberly podpada koleżankom z drużyny, po tym jak opublikowała kompromitujące zdjęcie jednej z nich. Trini ma problemy z rodzicami, którzy w ogóle nie rozumieją córki i na siłę próbują ją zmienić. Zack musi samodzielnie opiekować się chorą matką, Billy zaś próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu bez ojca.



Każde z nich jest na rozdrożu, ale to co najistotniejsze - są też samotni. Popularność nie przynosi Jasonowi niczego dobrego, jest nią zmęczony, a ambitny ojciec nie jest zachwycony, kiedy syn wpada w kłopoty, które przekreślają jego nadzieje na posiadanie w rodzinie gwiazdy. Podobnie zachowują się rodzice pozostałych. Matka Trini nie ufa córce, podejrzewa ją o wszystko co najgorsze i zawsze ma na podorędziu testy na obecność nielegalnych substancji. Z kolei matka Kimberli wybucha oburzeniem, kiedy jej córeczka wraca do domu z obciętymi włosami.



Wychodzi to filmowi na dobre. Kolejnym plusem jest spora dawka sytuacji komediowych. Reżyser bardzo szybko pokazuje nam, że jego dzieło służy głównie zabawie i nic tu tak na prawdę nie jest na poważnie, np. jeden z kolegów Jasona bierze byka za krowę, Rita zajadająca się pączkami, gdy tuż obok niej trwa walka, przepraszanie Bumblebee, po tym jak bohaterowie przypadkowo zniszczyli Szewroleta Camaro i wiele innych. Podczas seansu co i rusz wybuchały salwy śmiechu, co nie zdarzało się w żadnym sezonie serialowych wersji.



Pomimo wszystko jednak "Power Rangers"nie zaliczy się do najbardziej udanych produkcji tego roku. Podejrzewam też, że i w swojej klasie nie znajdzie się na piedestale. Akcja jest raczej toporna, ponieważ przez niemal cały film oglądamy, jak bohaterowie kłócą się i godzą, wygłaszają łzawe opowieści o swoim życiu, ich problemy z rodzicami, Zordonem i samymi sobą. Na wielką bitwę musimy czekać stanowczo za długo i w ostateczności wypada ona również dość blado. Zordy są powolne i bark im zwinności i lekkości, jakie cechowały Autoboty z "Transformers", czy Jaegery z "Pacific Rim",sama walka zaś jest tak niemrawa, że całe to czekanie na nią okazuje się zmarnowanym czasem.



Kiepska jest też główna antagonistka Rengersów. Rita jest jedynie paskudnym paszczurem, szpanującym obcisłym kostiumem.Banksnie za bardzo się postarała przy tej roli. Rita jest tu jedynie irytująca, co i rusz wykrzywia twarz w celu zaszokowania lub przerażenia, co jej zupełnie nie wychodzi.

Trudno też do końca zrozumieć po co było kręcić ten film. "Power Rangers"przy innych bohaterach wypadają raczej blado i żadna wersja, czy to telewizyjna czy kinowa raczej tego nie zmieni.Israeliteprzeznaczył ten film dla nastolatków, którzy z pewnością dobrze się ubawią na seansie, ale po napisach końcowych i wyjściu z sali kinowej raczej szybko o nim zapomną. Starsi widzowie będą mieli chwilę nostalgicznych wspomnień, po czym powrócą do szarej, dorosłej codzienności. Niemniej życzę reżyserowi, aby jednak udało mu się stworzyć kolorowych wojowników, na miarę naszych czasów. Bo że będzie część druga, chyba nie ma co wątpić.


1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W naszym pięknym kraju "Power Rangers" to przede wszystkim synonim nieznośnego filmowego kiczu, który... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones