Krótkometrażowa, amatorska i niskobudżetowa produkcja fanowska - ten zestaw cech niestety rzadko jest zachęcający dla potencjalnego, przeciętnego widza. Bywają jednak wyjątki...
Predator to postać komiksowa, zatem teoretycznie film z jego udziałem może co najwyżej aspirować do niezłego filmu akcji - a i to tylko wtedy, gdy jest napchany świetnymi efektami specjalnymi, dobrym aktorstwem, wartką akcją i spójną fabułą (nie zapominajmy o smaczkach dla fanów uniwersum i zgodnością z kanonem). To oznacza, że twórcy wydają miliony dolarów na swoją wizję. Sęk w tym, że to widzowie oceniają, czy wizja będzie dobrze odebrana.
Przeciętnemu widzowi niełatwo było przełknąć większość produkcji z Predatorem. O ile dwa pierwsze filmy znalazły grono wiernych fanów, o tyle późniejsi kosmiczni łowcy miały mniej szczęścia. Dwa kolejne crossovery z kultowymi Obcymi ("Alien vs. Predator" oraz "Alien vs. Predator 2") przyniosły spore rozczarowania dla fanów obu uniwersów, zaś niedawny "Predators" tylko w niewielkim stopniu zrehabilitował sytuację.
Dzieje się tak dlatego, że mnogość komiksów spod znaku Predatora - często połączonych z uniwersum Aliens - wytworzyła u fascynatów wymagania, którym niełatwo sprostać. Dotyczą one zarówno fabuły (większość komiksów bynajmniej nie jest tępą nawalanką, tylko wnika w psychologię każdej z ras i różnorakie reakcje ludzi na zetknięcie z nimi), jak i właściwości postaci. W komiksach standardowy Predator jest postury zawodowego zapaśnika, a jednocześnie ma szybsze i bardziej zgrabne ruchy, niż dwukrotnie mniejszy od niego człowiek, a i to w nielekkim i niemałym rynsztunku. Z tego też powodu twórcy filmów mieli i mają wysoko postawioną poprzeczkę, której obniżenie dzięki coraz bardziej zaawansowanym efektom specjalnym tylko pozornie dobrze wpływa na efekt końcowy. Najczęściej postacie Predatorów są po prostu zbyt niezgrabne i powolne w porównaniu z komiksowymi pierwowzorami, co budzi zrozumiałą niechęć fanów. Zachowania łowców na szczęście nie spotykają się z tak wielką krytyką - ale tylko fani na tyle dobrze znają mentalność Predatorów, by je rozumieć.
Tym niemniej, do filmów się wraca. Mimo wszystko. Widzieć uwielbiane postacie w akcji to nie to samo, co oglądać obrazki w komiksach. Sam mogę sarkać i prychać na niedoskonałości Predatorów we wszystkich filmach, ale nadal do nich wracam. Od lat. I mimo wszystko dobrze mi się je ogląda.
Do "Predator: Dark Ages" podszedłem więc ostrożnie, by nie rzec: sceptycznie. Produkcja fanowska? Niskobudżetowa? Krótkometrażowa? To nie może się udać. Pamiętając wrażenie, jakie zrobiły na mnie "jednostrzałówki" komiksowe (i spodziewając się, że ta produkcja będzie adaptacją czegoś podobnego), obawiałem się konfrontacji z wielkim ekranem, zwłaszcza w krótkim formacie.
Zawiodłem się. Nie na filmie - na swoich oczekiwaniach. Ten film w swojej klasie jest świetny. Niski budżet rzuca się w oczy mniej niż przy niesławnym "Mieczu prawdy". Aktorstwo jest poprawne (w głównym bohaterze cały czas widziałem Jamesa Purefoya - może to efekt "Ironclad", a może po prostu podobieństwa), dialogi nie męczą, akcja jest jasna i wartka, nie ma dłużyzn ani większych bezsensów. Nawet efekty specjalne - choć oczywiście widać, że są amatorskie - nie powodują niesmaku, a zgodność z realiami może budzić pewne zastrzeżenia tylko u ultra-poprawnych historyków i odtwórców historycznych. Postać Predatora jest nie gorzej i nie lepiej przedstawiona, niż w "Predator 2", a to już dużo przy niskim budżecie. Fabuła wiele do uniwersum nie wnosi, ale i nie takie było założenie twórców - oni tylko udowadniają, że da się dobrze zrobić film od fanów dla fanów.
To stanowczo NIE jest stracone pół godziny. Na pewno nie dla fana gatunku. Kto zaś fanem nie jest, a jednak jakimś cudem na ten film trafi - niech sam oceni, czy krótkometrażowa i amatorska produkcja "stworzona dla własnej przyjemności obsady i ekipy" obroni się przed krytyką przeciętnego, wszystkowiedzącego, wymagającego widza.