Gdy ktoś stwierdza, że świetnym pomysłem będzie skopiować historię z innego scenariusza i przełożyć go na inny język to musi być mistrzem tworzenia i prezentowania przeżyć.
Prezentacja różnorodnych i niezależnych kobiet, w ich normalnym życiu. Film, który swoją prostotą próbuje pokazać życie zwykłych ludzi. Tyle że życie najwidoczniej nie jest takie banalne, jak wydaje się reżyserce. Gdy ktoś stwierdza, że świetnym pomysłem będzie skopiować historię z innego scenariusza i przełożyć go na inny język to musi być mistrzem tworzenia i prezentowania przeżyć.
Błyski fleszy. Sesja zdjęciowa. Ujęcia różnych kobiet. I ta autentyczność o której opowiada w tle fotograf. I tak oto wpadamy w historie sześciu różnych kobiet z problemami. Krystyna (Hanna Śleszyńska) czuje się po raz kolejny odrzucana przez swojego męża Władka (Olaf Lubaszenko). Baska (Marta Ścisłowicz) dla odmiany w pośpiechu opuszcza mieszkanie losowego faceta, z którym spędziła tylko noc. Magda (Marta Nieradkiewicz) przytłoczona rodzicielstwem i problemami z dziećmi. Julka (Kamila Urzędowska) influencerka tak szczęśliwa w internecie okazuję się żyć z masą problemów i niezadowoleń poza nim. I jeszcze więcej kobiet z kolejnymi problemami. Poznajemy historię, które w pewnych momentach łączą się ze sobą i prowadzą do oczywistego happy-endu. Czas ekranowy przeznaczony dla każdej z nich jest tak krótki, że nie zdążymy się przywiązać do żadnej z postaci, więc trudno się rozwodzić nad fabułą.
Autentyczność, która ma kierować całą produkcją to coś co wygląda w tym filmie po prostu sztucznie. Typowe dla takich przeciętnych produkcji jest miejsce nagrywania. Warszawa - wielkie miasto z pięknymi widokami, wygodą, drogimi mieszkaniami, domami i innymi luksusami. Zawody? Praca w korpo, modeling, no i warszawska szkoła. Nie sugeruję że tacy ludzie nie mogą mieć problemów, ale pachnie przeciętnością. Postaci napisane w tak archetypiczny sposób, że trudno szukać tam oryginalności. No i to zakończenie, w którym wszystkie są “przepiękne”. Polska kopia scenariusza "Wunderschön", to po prostu tłumaczenie w translatorze, tylko po co? To ma być ta produkcja nominowana do nagrody festiwalu w Gdyni, kopia nie zakładająca żadnej ingerencji w treść filmu, to już chyba lepiej oglądać z lektorem.
Jak by tego nie zagrać, to na czymś trzeba pracować. Jak Baśka (polonistka) jest świetna z kaligrafii, to bez kredy i na krzywej tablicy - nic nie napisze. I do tej analogii sprowadza się gra aktorska tej produkcji, o tyle o ile próbują, robią co mogą, starają się ratować, ale już jest za późno. Wieje przeciętnością i brak tu jakiejkolwiek refleksji nad problemami, które mają być główną osią filmu (no chyba, że one są tylko wyimaginowane, to git). Wątki bywają tak powielone z innych filmów, że trudno na to patrzeć i współczuć bohaterom będącym tanią kopią dobrych postaci.
Czy ktoś kiedyś widział influecerkę, która faktycznie odnosi sukces i dobrze jej w życiu? Nie, bo to przecież niewykonalne. Czy widział ktoś, żeby w klasach istniały inne relacje niż bad boy z żartami o kutasie z cichą inteligentną i wrażliwą dziewczyną? Nie, bo tylko tacy ludzie prowadzą rozmowy ze sobą w szkole. Czy widział ktoś pełną werwy starszą parę szalejącą w sypialni? To jest niewykonalne, ale film dochodzi do konkluzji, że przynajmniej sobie potańczą (ciąg przyczynowo-logiczny godny wypowiedzi polityków). Można by tak wymieniać bez końca, tylko po co się powtarzać. Nie warto dalej tego rozważać, bo zamykamy się w przeciętność, niczym w scenariuszu tego dzieła, wybitnego dla kogoś kto ogląda swój pierwszy film w życiu i nie ma żadnych oczekiwań.