Recenzja filmu

Sonic 3: Szybki jak błyskawica (2024)
Jeff Fowler
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Jim Carrey
Ben Schwartz

Żyć, uczyć się, obserwować

"Sonic 3" świetnie ilustruje wyzwania związane z jazdą na koniku zwanym franczyzą. Chociaż zapewnia masę nostalgii i czystej rozrywki dla całej rodziny, to jednak przez większość czasu polega na
Filmowe adaptacje serii gier wideo są w modzie już od paru ładnych lat ("Pokemon: Detektyw Pikachu", "Super Mario Bros. Film", "Pięć koszmarnych nocy"). Koniec końców wytwórnie filmowe mogą je wypluć szybko i łatwo, przy czym ich marketing "zrobi się sam". Jednak tylko "Sonic. Szybki jak błyskawica" doczekał się wystarczającej liczby kontynuacji, by Paramount Pictures mogło mówić o wyprodukowaniu pełnokrwistej trylogii. Całkiem niezłe osiągnięcie; zwłaszcza, że jeszcze pięć wiosen temu dziąsła ich karłowatego humanoida były pośmiewiskiem całej branży. W międzyczasie Jeff Fowler i jego ekipa produkcyjna nauczyli się jednej prostej zasady. I tym razem, kręcąc "Sonic 3. Szybki jak błyskawica", trzymali się jej, jakby od tego zależało ich życie: im szczęśliwszy fan, tym pełniejsze kina.


Ludzie nie poszli obejrzeć pierwszego filmu ze względu na jego nijaką, dziurawą opowieść. To samo można powiedzieć o "Sonic 2. Szybki jak błyskawica" i jego przeładowaniu wątkami. Czy może to być zatem dzieło sprytnej socjotechniki? Fowler zdaje się być ekspertem w tej dziedzinie, jako że serwował ją widzom w stopniowo rosnących dawkach. Najpierw były drobne ukłony, a potem znajome twarze. Teraz, wraz z debiutem trzeciej odsłony serii, postanowił wytoczyć największe działa: istny fanserwisowy tygiel, w którym dzieje się wszystko naraz. Dyryguje nim oczywiście druga najpopularniejsza postać w całym kanonie.

Ponure pasemka tego koleżki skrywają gołębie serce, choć jego bagaż emocjonalny zawstydziłby nawet samego Maxa Payne'a. Poznaliśmy go w "Sonic Adventure 2", skąd dowiedzieliśmy się, że był wynikiem poszukiwań lekarstwa dla śmiertelnie chorego dziecka dorastającego na ściśle tajnej stacji kosmicznej podczas zimnej wojny (sic!). Ot taki potwór Frankensteina w kształcie kolczastej maskotki. A jednak, dzięki heroicznemu poświęceniu dokonanego pod koniec tejże gry, pozostawił po sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Mało kto w Sonic Team spodziewał się późniejszej eksplozji popularności tego małego anioła ciemności; nie dziwi więc, że jego późniejsze wskrzeszenie spowodowało bałagan, który sprzątany jest po dziś dzień.


Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Fowler okiełznał jeża. Bezpardonowość? Obecna. Trauma? Ciężka, znana i kochana. I tu pojawia się problem: Shadow jest trzymany na tak krótkiej smyczy, że trudno mu nawiązać jakąkolwiek więź z widzem. Ciągnie go przez scenę za sceną, nie zastanawiając się nawet, czy dał mu wystarczająco dużo czasu na tęsknotę za utraconą niewinnością. Ograniczył ją więc do jednorazowych ogólników. Sprawia to, że przedstawienie bólu jeża wydaje się raczej aktem obowiązku niż szczerości. Cierpi na tym moment jego moralnego nawrócenia: Shadow przypomina wtedy robota zaprogramowanego w celu zadowalania kolekcjonerów figurek, niż istotę uczącą się kochać na nowo.

To samo tyczy się jego głosu w oryginalnej wersji językowej. Kampania marketingowa filmu podkreślała, że w jeża wcieli się sam Keanu Reeves; już samo to ogłoszenie sprawiło, że fani oszaleli z radości. Szkoda, że aktor ten nie okazał się najlepszym wyborem: Keanu nawet nie próbuje bawić się swoją rolą. Po prostu zachowuje się tak, jak na co dzień, zamawiając szlugi w osiedlowym kiosku. Nie myśli też o teatralności postaci: to, co powinno brzmieć jak skrajna wściekłość, w jego ustach wypada jak lekka irytacja. Luźne pogawędki z towarzyszami broni sprawiają zaś wrażenie drewnianych do potęgi n-tej.


Co do fabuły, duet Casey-Miller dołożył wszelkich starań, by wyciągnąć wnioski z błędów poprzednich filmów. Zamiast skupiać się na poczynaniach obsady drugoplanowej, "Sonic 3" skupia się tylko na garstce postaci i stara się dać każdej z nich po tyle samo czasu ekranowego. Mówiąc zaś o tym, co się dzieje na ekranie, wspomniane już "Sonic Adventure 2" stanowi główne źródło inspiracji. Film świętuje dziedzictwo gry, kiedy tylko może, co widać w najlepszych jak dotąd sekwencjach akcji i zaskakująco dojrzałej opowieści.

Jednak po wyczerpaniu tych zasobów, zależność scenarzystów od Fowlerowskich zastrzyków energii jest zauważalna jak nigdy dotąd. Finał jawi się jako dozownik taniego fanserwisu: przewidywalne zwroty akcji i brak poczucia skali odwracają zaś uwagę od tego, co mogło być spektakularnym zwieńczeniem trylogii. Kulminacja wydaje się być szczególnie uciążliwa, ponieważ nieudolnie kopiuje tą, którą widzieliśmy już w materiale źródłowym: brakuje jej poczucia pilności i "powera", które uczyniły ją tak kultową wśród fanów.


"Powera" ma natomiast Jim Carrey, który po raz kolejny przywdział płaszcz diabolicznego Doktora Eggmana. Dla aktora była to idealna wymówka, by znów zaszaleć w towarzystwie ekipy, z którą zżył się przez ostatnie lata. I choć jego wybryki nie należą do najoryginalniejszych w karierze, to jest w nich coś... terapeutycznego? Carrey, znany ze swoich zmagań z depresją, wydaje się naprawdę przywiązany do roli. I tak jak Doktor zmieniał się w trakcie trylogii, zmieniał się również i on: zaczynał od zakompleksionego rządowego pionka, a skończył na zbzikowanym superzłoczyńcy z wyboru. Sam sposób, w jaki scenarzyści postanowili zwieńczyć tu osobistą podróż postaci, zasługuje na oklaski.

Warto zaznaczyć, że to nie wszystko, co Carrey miał tu do roboty. Aktor zdecydował się bowiem zagrać kilka postaci, które pojawiają się na ekranie w tym samym czasie. I tak oto towarzyszy samemu sobie jako profesor Gerald: zaginiony dziadek Eggmana i opiekun prawny Shadowa. Różnorodność interakcji między Robotnikami jest imponująca. Pozytywnie zaskakuje również ich techniczne wykonanie: postacie ścierają się, zderzają i wykorzystują swoją obecność na wiele bardzo fizycznych sposobów. W pewnym momencie wpadają nawet w taneczny szał, który okazuje się najbardziej uroczym wypełniaczem całej trylogii.


Jako że film ukazał się w dwóch różnych wersjach językowych, wspomnę też o dubbingu: jest on zdecydowanie najlepszy z całej trylogii. Ekipa Joanny Węgrzynowskiej świetnie poradziła sobie ze gibkim słowotwórstwem postaci i wartkimi wymianami zdań. Powracająca obsada również spisała się na medal. Na szczególne wyróżnienie zasługują jednak Tomasz Borkowski i Jakub Wieczorek; ten pierwszy w pełni oddał energię podwójnej roli Carreya (czy tylko ja słyszę w jego Geraldzie szczyptę Franciszka Pieczki?), podczas gdy ten drugi w końcu dogadał się z Knucklesem, podkreślając jego plemienne usposobienie.

Powracając na sekundkę do Shadowa; w polskim dubbingu mówi głosem Jacka Kopczyńskiego. I wiecie co? Brzmi lepiej niż sam Reeves! Zamiast być jego kalką, aktor od razu rozpoznał pompatyczną naturę bohatera; pozwoliło mu to zamieść jego zmarnowany potencjał pod dywan. W jego Shadowie czuć nieco Kolesia z "Postala 2" i Roya Batty'ego z "Łowcy androidów". Na zewnątrz jest sarkastycznym, ale wyrachowanym niszczycielem światów; jego warkliwy głos doskonale podkreśla, że nie ma nic do stracenia. A w środku? Aksamitnym, przerażonym misiem, który nie do końca rozumie, czemu ludzkość skazała na potępienie. Jacek potrafi "przełączać" swoją rolę z niesamowitą płynnością. Jestem pod wrażeniem.


"Sonic 3" świetnie ilustruje wyzwania związane z jazdą na koniku zwanym franczyzą. Chociaż zapewnia masę nostalgii i czystej rozrywki dla całej rodziny, to jednak przez większość czasu polega na asach wyciąganych z cudzych rękawów. Takie podejście rzadko oddaje sprawiedliwość materiałowi źródłowemu; podważa również pasję, która napędza kreatywne siły stojące za filmową magią. Swoją drogą, czy nie byłoby fajnie, gdyby ich Sonic w końcu dojrzał jak jego własny nemezis? Dziwnie jest patrzeć, jak ten jeż wciąż nie różni się niczym od ośmiolatka. I to biorąc pod uwagę wszystko, przez co musiał zasuwać.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sonic 3: Szybki jak błyskawica
Jak mawiał klasyk, istnieje tajemna więź między prędkością a zapomnieeee… I już jestem słupkiem we... czytaj więcej
Michał Walkiewicz
Michał Walkiewicz
8