Recenzja filmu

Symfonia o umieraniu (2024)
Matthias Glasner
Lars Eidinger
Corinna Harfouch

Partytura przemijania

Śmierć nigdy nie była tak niepokojąco prawdziwa. "Symfonia o umieraniu" Matthiasa Glasnera to trzygodzinny portret rodziny, w której umieranie staje się nie tylko doświadczeniem biologicznym, ale
Śmierć nigdy nie była tak niepokojąco prawdziwa. „Symfonia o umieraniu" Matthiasa Glasnera to trzygodzinny portret rodziny, w której umieranie staje się nie tylko doświadczeniem biologicznym, ale i próbą lojalności, bliskości oraz odwagi wobec własnych emocji. To kino, które nie pozwala odwrócić wzroku, nawet gdy staje się niewygodne.

W centrum historii stoją Luniesowie. Ojciec, dawniej surowy i zdystansowany wobec dzieci, dziś stopniowo pogrąża się w demencji. Z dnia na dzień traci kontakt z rzeczywistością, a jego powolne gaśnięcie staje się dla rodziny bolesnym przypomnieniem o przemijaniu. Matka, świadoma i pogodzona z losem, decyduje się zrezygnować z dalszej terapii nowotworowej – zamiast walki wybiera godność i kontrolę nad ostatnimi chwilami swojego życia. Na ich dorosłe dzieci spada więc ciężar decyzji, których nigdy nie chcieli podejmować. Tom, dyrygent o międzynarodowej renomie, całe życie uciekał w świat muzyki. Przywykł do sytuacji, w których każde uniesienie batuty porządkuje chaos i przywraca harmonię. W obliczu rodzinnego kryzysu ta iluzja rozpada się – nie może „zadyrygować” ani chorobą matki, ani emocjami własnej siostry. Ellen natomiast od lat dryfuje na marginesie życia. Uzależnienia, złe wybory i nieustanny brak stabilizacji czynią z niej osobę nieprzewidywalną, ale też najbardziej wrażliwą na cierpienie rodziców. To ona, choć najmniej przygotowana, jako pierwsza staje twarzą w twarz z ich umieraniem. Kiedy oboje rodzeństwa spotyka się przy łóżkach matki i ojca, wszelkie dawne urazy i pretensje – latami zamiatane pod dywan – wybuchają z nową siłą. Choroba rodziców zmusza ich nie tylko do opieki, ale też do konfrontacji z własnymi błędami i nieprzepracowaną przeszłością.


Glasner konstruuje opowieść jak partyturę: wątki rozwijają się równolegle, przenikają i kontrapunktują, by wreszcie złożyć się w niepokojący finał. Każda postać ma tu własny głos – nie tylko członkowie rodziny, ale także ich bliscy i znajomi, którzy w różny sposób próbują odnaleźć się wobec nieuchronnego. Reżyser daje im przestrzeń, a kamera cierpliwie śledzi każdy gest i każdą ciszę, która często znaczy więcej niż słowa.

Siła filmu polega na jego nieustępliwej szczerości. Glasner nie szuka efektownych ujęć ani teatralnych zwrotów akcji. Zamiast tego skupia się na detalach: spojrzeniu matki, która pogodziła się z decyzją; nerwowym ruchu syna, który nie potrafi zaakceptować straty; cichym buntem córki, balansującej na granicy załamania. Te fragmenty układają się w pełen napięcia obraz, gdzie codzienność zderza się z ostatecznością.


Choć tematyka jest ciężka, film nie tonie w mroku. Wręcz przeciwnie – Glasner od czasu do czasu pozwala na absurdalny, niemal czarny humor. To krótkie momenty oddechu, które rozładowują napięcie, ale nie odbierają powagi całości. Dzięki nim historia nie staje się wyłącznie opowieścią o rozpaczy, lecz także o dziwnej, ludzkiej zdolności do żartu w obliczu tragedii.

"Symfonia o umieraniu" to także film o milczeniu. O tym, co nigdy nie zostało powiedziane między rodzicami a dziećmi, o winach i pretensjach, które gromadziły się latami i w końcu eksplodują w najbardziej niewłaściwych momentach. Glasner pokazuje, że w obliczu śmierci wszystkie maski spadają. Zostaje naga prawda: nie zawsze piękna, nie zawsze pocieszająca, ale zawsze autentyczna.

Trudno mówić tu o katharsis w klasycznym sensie. Reżyser nie daje widzowi łatwego pocieszenia. Nie ma obietnicy, że rodzina znajdzie harmonię, a każdy ból przyniesie ukojenie. Jest za to sugestia, że czasem samo przejście przez doświadczenie graniczne, nawet jeśli pełne gniewu i rozczarowania, potrafi zmienić ludzi bardziej niż cokolwiek innego.


To kino wymagające – zarówno pod względem długości, jak i emocjonalnej intensywności. Trzy godziny mijają jak ciężka rozmowa, z której chciałoby się uciec, ale która okazuje się niezbędna. Widz wychodzi poruszony nie dlatego, że film szokuje obrazami, lecz dlatego, że z brutalną szczerością przypomina o tym, co w życiu nieuniknione.

"Symfonia o umieraniu" to film o końcu, ale też o tym, co zostaje pomiędzy: o odpowiedzialności, miłości, gniewie i próbach pogodzenia się z tym, na co nie mamy wpływu. Glasner stworzył dzieło, które działa jak zwierciadło – niewygodne, czasem okrutne, ale boleśnie potrzebne.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?