Jest w "Tedzie 2" scena z ogromnym potencjałem. Otóż do sklepu, w którym pracuje tytułowy misiek, przychodzi Liam Neeson i zaczyna zachodzić w głowę, czy kupując płatki, nie złamie prawa. Biorąc
Jest w "Tedzie 2" scena z ogromnym potencjałem. Otóż do sklepu, w którym pracuje tytułowy misiek, przychodzi Liam Neeson i zaczyna zachodzić w głowę, czy kupując płatki, nie złamie prawa. Biorąc pod uwagę zawodową przeszłość aktora, można przypuszczać, że będzie to ekstremalnie ironiczny i prześmieszny dialog z mnóstwem podtekstów. Niestety, nic z tych rzeczy. Neeson gada z pluszakiem w sumie nie wiadomo o czym, robiąc z siebie kretyna i nie jest to ani przyjemne, ani zabawne. Podobnie jak cała reszta filmu.
Najnowsze dzieło MacFarlane'a opowiada (a raczej ma zamiar opowiedzieć), jak znany z poprzedniej odsłony tytułowy Ted stara się udowodnić, że jest człowiekiem. I właśnie biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z kontynuacją, film wykłada się na samym początku. Niemalże całkowity brak pomostu fabularnego pomiędzy odsłonami nie jest jeszcze najgorszy. W pierwszej części miś był uznawany za prawowitego obywatela Stanów Zjednoczonych, a tutaj już nie i nie jest wyjaśnione dlaczego. Z przykrością muszę stwierdzić, że ten film w ogóle nie ma fabuły. Nie opowiada żadnej historii. Składa się z nagromadzonych wątków, które w żaden sposób się nie łączą. Koniec niczym nie różni się od początku. I nie mamy tutaj do czynienia z kompozycją klamrową. Po prostu akcja nie posunęła się naprzód. Obraz ma ambicje, żeby opowiedzieć o absurdalnym procesie, historię, o naprawdę niebagatelnym potencjale, lecz tak naprawdę jej nie opowiada. Pojedyncze sceny są wyłącznie pretekstem do wepchnięcia kolejnych żartów o spermie, fekaliach, seksie czy Murzynach, które w ogóle nie śmieszą. MacFarlane powiela w swoim filmie sprawdzone schematy, ale brak mu reżyserskiego sprytu, żeby je wykorzystać. Powstaje mnóstwo dzieł wtórnych (z "Jurassic World" na czele), które ogląda się z nieukrywaną przyjemnością. "Teda 2" nie da się po prostu zaakceptować. W pierwszych minutach reżyser serwuje scenę, znaną ze zwiastunów, w której John Bennet jest oblany próbkami nasienia. I z przykrością muszę stwierdzić, że nie mogę powiedzieć o niej inaczej, jak ohydna. Można było ją nakręcić w inny sposób, można było ją w inny sposób nagrać, przedstawić, cokolwiek. Natomiast MacFarlane podnieca się obcowaniem z ludzkimi wydzielinami i w jego mniemaniu jest to śmieszne samo z siebie. Żarty o oczkach na Golluma w ogóle nie śmieszą, bo po prostu nie mają sensu. Nowa dziewczyna Benneta nie zna kultowych produkcji, co daje pretekst do dowcipów związanych z tym, że na przykład nie wie, kto to Lord Vader. I o ile, powiedzmy, dziesięć pierwszych tego typu żartów się sprawdza, kolejne są po prostu męczące. Brak w filmie jakikolwiek nowych pomysłów na rozśmieszenie widza. Bohaterowie wciąż ćpają, piją, opowiadają o seksie, o ćpaniu, o piciu, po czym znowu ćpają i piją, gadając o seksie. I tak przez cały czas. Boli reżyserska ułomność MacFarlane'a, który jeszcze trzy lata temu był jednym z najciekawszych twórców komediowych. Niestety, na dzień dzisiejszy, można go porównać do Michaela Baya. Robi ciągle jedno i to samo, zero zmian, zero świeżości, zero nowych pomysłów. I o ile Bay robi to z pasją i jego trzygodzinne widowiska wypełnione potłuczonym szkłem i rozbitymi samochodami da się oglądać dzięki umiejętnie prowadzonej narracji, o tyle z "Teda 2" chciałem wyjść już po 15 minutach.
Niestety, lista zarzutów wobec tego obrazu jest dłuższa. Przykre jest całkowite niewykorzystanie Morgana Freemana i Marka Wahlberga. Aktorzy na ekranie po prostu są i nie mają co grać. W ogóle jestem oburzony tym, jak potraktowano Freemana. Kto w ogóle śmiał zaproponować mu tak upokarzającą rolę? I nie wiem, czemu on ją przyjął. Prawdopodobnie mistrz ma ogromne poczucie humoru i dystans do siebie, albo niebotyczne długi. Innych powodów nie widzę. Poza tym całość jest nakręcona chaotycznie, kamera się trzęsie zupełnie jakby operator ćpał razem z pluszowym misiem. Ponadto cały film jest cyniczną i chamską reklamą wszystkiego co popadnie. Jedynymi rzeczami, za jakie obrać można pochwalić jest muzyka oraz aluzje do poprzednich dokonań jego twórców, z niemalże skopiowanym drzewem ze "Skazanych na Shawshank" na czele.
"W głowie się nie mieści" póki co jest jedynym dobrym i udanym filmem, który wychodzi w te wakacje. Smutny jest "Ted 2", bo miał potencjał i mógł stać się obrazem niemalże ikonicznym, co zapewne czeka jego poprzednika. Niestety, stało się, co się stało i prawdopodobnie dwójka skończy tak jak James Bond z George Lazenby. Zapomniana. Co z resztą jest dla tego dzieła jedynym słusznym wyjściem.