Recenzja wyd. DVD filmu

Terror Firmer (1999)
Lloyd Kaufman
Lloyd Kaufman
Debbie Rochon

This is Tromaville!

Film o kręceniu filmu to żadna nowość, ale przecież w rękach ekipy Troma Entertainment nawet historia Romea i Julii zyskała kompletnie nowe życie. "Terror Firmer" jest znakomitą rozrywką,
Filmy reżyserowane osobiście przez Lloyda Kaufmana rzadko zawodzą, a w "Terror Firmer" styl Tromy został doprowadzony do ekstremum - najwięcej nagości, trupów, gore i dziwacznego humoru przy minimalnym użyciu gastrycznych zagrań. "Jestem feministyczną prostytutką" - mówi dziewczyna o zabarwionej na czerwono bieliźnie, która mianuje się przeciwniczką tamponów jako męskiego narzędzia opresji płci przeciwnej; inna kobieta przykłada chusteczki do miejsca po uciętej nodze kolegi z planu jakby tamowała krwotok z nosa; a w wyświetlonej po napisach scenie Lemmy z Motörheada nieszkodliwie nabija się charakterystycznym dla siebie bełkotem z walki o równouprawnienie płci na przykładzie hermafrodytów (niestety dokument o kulisach powstania filmu ujawnia, że nie jest to aż tak wyluzowanym i sympatycznym człowiekiem, jak mogłoby się wydawać). Podobnych znakomitych gagów i pomysłów jest tutaj mnóstwo, ekipa nie daje widzowi chwili wytchnienia i w każdej sekundzie albo rozśmiesza, albo obrzydza. Istnieją trzy wersje czasowe "Terror Firmer", zdecydowanie polecam sięgnąć po najdłuższą, blisko dwugodzinną, zaznaczam jednak, że jest to rozrywka przeznaczona wyłącznie dla "Tromaniaków".

"Jeżeli nie masz pieniędzy, nie rób filmu" - przekonuje jedna z postaci i wyraźnie od fabuły ważniejsze jest dla Kaufmana podzielenie się doświadczeniami i trudami z jakimi codziennie musi się mierzyć twórca niezależnych filmów klasy Z. Zresztą "Terror Firmer" jest luźno oparty o autobiografię założyciela Tromy zatytułowaną "All I need to know about filmmaking I learned from the Toxic Avenger". Akcja rozgrywa się na planie filmowym czwartej części "Toksycznego Mściciela", którego ekipa jest uszczuplana przez maniakalnego zabójcę. Podobny wątek pojawiał się w filmie już wielokrotnie, ale rzadko się zdarza, żeby faktyczny reżyser odegrał także swoje fikcyjne alter ego.

Znakomicie sprawdza się obsada, która chyba w żadnym innym filmie Tromy nie była tak perfekcyjnie skompletowana. Z jednej strony pojawiają się żywe legendy wytwórni pokroju Debbie Rochon, Rona Jeremy'ego czy Joe Fleishakera; z drugiej znakomicie wypadają mniej znani odtwórcy ról głównych: Alyce LaTourelle, która jest niczym Alicja w krainie czarów - kobieca, a zarazem bezpruderyjnie odważna (szkoda, że jej kariera zakończyła się po występach w zaledwie czterech filmach) oraz Will Keenan, któremu za kreację z "Terror Firmer" należy się Oscar. Metamorfozy Matthew McConaughey w "Dallas Buyers Club" i Charlize Theron w "Monster" są banałem w porównaniu z postacią stworzoną przez mało znanego aktora, który zdradzał potencjał już przy odgrywaniu Tromea. Może się wam wydawać, że przesadzam, ale Will naprawdę pokazuje genialne aktorstwo.

Dodatkiem do filmu jest dokument o jego powstawaniu zatytułowany "Farts of darkness", z którego wynika, że jedną z nielicznych różnic pomiędzy kręceniem fikcyjnej a faktycznej produkcji Tromy jest brak ofiar śmiertelnych. Wyraźnie jednak w obydwu przypadkach to, co jest zabawne dla widza może być traumatycznym (czy może "tromatycznym") przeżyciem dla osób obecnych na planie. Zarówno w "Farts of darkness", jak i w filmie opowiadającym historię powstania "Poultrygeist" najbardziej problematyczna zdaje się być funkcja dźwiękowca, co zresztą zostało ujęte w scenariuszu "Terror Firmer". Zapoznanie się z obydwiema pozycjami daje klarowny obraz najbardziej osobistego ze wszystkich projektów Lloyda Kaufmana, stanowiącego jednocześnie próbę rozrachunku ze światkiem filmowym.

"Terror Firmer" jest jedną z tych produkcji Tromy, które wymagają miłości do jej twórców. Niedzielni fani Kaufmana i spółki nie mają tu czego szukać. Fanów ucieszą liczne odniesienia do innych produkcji Tromy: Kabukiman, penisowe monstrum, Toxie, Mad Cowboy, a także nawiązanie do udziału Lloyda w programie Mortona Downeya Jr., który zakończył się przepychanką i wyprowadzeniem reżysera ze studia. Obraźliwy, wulgarny, prostacki - nie można się z tym nie zgodzić, ale dla jednych będzie to oznaczało dziesięć gwiazdek, dla innych jedną. Warto jednak dostrzec w tym szaleństwie cel przyświecający jego autorom - apoteozę niezależnej twórczości i to nie tylko spod znaku Tromy, ale począwszy od filmów Herschella Gordona Lewisa przez Full Moon Features aż po powszechnie znienawidzonego Uwe Bolla. "Zróbmy sztukę" - krzyczą reżyserzy Lloyd i Larry w jednej osobie, ale ich sztuka nie jest siłową intelektualizacją filmu, lecz zdolnością do wyzwolenia się od wszelkich standardów, wymogów i powinności. Zresztą dowiedziecie się o tym wszystkim z samego filmu... Uwaga dla początkujących filmowców - nie bierzcie przykładu z Tromy, w Polsce to nie przejdzie.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?