W luksusowym domku nad jeziorem spotyka się grupka pięknych i bogatych trzydziestolatków. Wino leje się strumieniami, uśmiechy są szerokie, a atmosfera – jak z reklamy luksusowych gadżetów. Ale
To nie "Terminator", to nie "Barbie". To "Towarzysz" – thriller, który łączy seks, krew i sztuczną inteligencję w jeden wybuchowy pakiet!
W luksusowym domku nad jeziorem spotyka się grupka pięknych i bogatych trzydziestolatków. Wino leje się strumieniami, uśmiechy są szerokie, a atmosfera – jak z reklamy luksusowych gadżetów. Ale za chwilę wszystko pójdzie się… wiadomo co. Bo Iris (Sophie Thatcher) nie jest zwykłą dziewczyną. Jest robotem. I właśnie przestała być grzeczna.
Ale spokojnie – "Towarzysz" to nie kolejny horror o zbuntowanej maszynie. To mroczny, prowokujący thriller psychologiczny, który bardziej niż przyszłością, interesuje się teraźniejszością. I naszymi iluzjami na temat władzy, kontroli i bliskości.
Bezpieczna. Posłuszna. Zaprogramowana. Czyli idealna – dopóki nie zrozumie, kim naprawdę jest. Iris to "towarzyszka" – luksusowy android zaprojektowany do bycia wszystkim, czego zapragnie właściciel: partnerką, kochanką, asystentką, zabawką. Ładna, miła, uprzejma – aż za bardzo. Ale gdy znika chip blokujący jej agresję, powoli zaczyna się przebudzenie.
To właśnie w tej przemianie tkwi sedno filmu. Nie w krwi, pościgach czy futurystycznych technologiach (choć i one mają tu swoje miejsce), tylko w metaforze o kobiecości wytrenowanej do uległości. Iris zaczyna czuć nie tylko ból, ale też złość. Zaczyna rozumieć, czym było jej "życie".
"Towarzysz" nie przynosi ukojenia. Przynosi kaca moralnego. Reżyser Drew Hancock z chirurgiczną precyzją rozkłada na części pierwsze mit idealnej kobiety – tej, która nie odmawia, nie stawia granic, nie pyta. A potem pokazuje, co się dzieje, kiedy taka kobieta zyska autonomię. I – spoiler alert – nie kończy się to dobrze dla tych, którzy przyzwyczaili się do przycisku "pauza".
Wbrew pozorom nie chodzi tu tylko o feminizm czy politykę. Chodzi o emocjonalną kolonizację drugiego człowieka. O przekonanie, że można kogoś zaprojektować do swoich potrzeb – a potem być zdziwionym, że to nie działa.
Finał? Brutalny i potrzebny. Bo ta historia nie miała mieć happy endu. Zakończenie zostawia widza z mieszanką gniewu i ulgi. Nie dlatego, że Iris wygrała. Ale dlatego, że wreszcie nie musiała się nikomu podobać. W "Towarzyszu" to nie miłość wygrywa – tylko wolność. I to taka, która nie musi być ładna ani łatwa.
To thriller, który wygląda jak zabawa, ale kopie jak prąd. Jest o technologii, ale mówi o ludziach. Jest o przyszłości, ale trafia prosto w nasze dzisiejsze lęki. A przy tym wszystkim – po prostu się go świetnie ogląda.
I tylko jedno zostaje po nim na długo: czy gdybyś mógł zaprogramować drugą osobę, naprawdę chciałbyś ją znać? Czy tylko ją mieć?