Nie może złych owoców dobre drzewo wydawać

Widzimy, że dialog jest możliwy, ale póki co jest cichy i podatny na wpływy większości. Jeśli jednak potrafimy jeść z tego samego stołu i wystukiwać rytm do tej samej piosenki, to jest to już
UWAGA, SPOILERY! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Jerozolima. Miasto dla niektórych magiczne, dla innych po prostu stare jak świat, a jeszcze dla innych karta przetargowa w rozgrywkach politycznych. Podbijana i wyzwalana, dzielona i na powrót łączona. Zbudowana przez króla Dawida jako stolica starożytnego Izraela i jedyne święte miasto dla Żydów - Jeruszalajim. Trzecie najświętsze miejsce dla islamu, zwane przez Arabów Al-Quds. Stolica (choć nieuznawana przez większość świata) współczesnego Izraela i planowana stolica przyszłej, niepodległej Palestyny. Od 1967 roku znajduje się pod okupacją izraelską, a od 1980 roku jest oficjalnie włączona przez to państwo w jego struktury jako "jedna i niepodzielna Jerozolima". Mimo tego nie sposób odczuć podziału między jej wschodnią i zachodnią częścią. Wschodnią, zamieszkałą przez Palestyńczyków (głównie muzułmanów) i radykalnych żydowskich osadników oraz zachodnią: zamieszkałą przez Żydów, ale i przez chrześcijan różnych Kościołów i nowoczesnych Arabów. Samo miasto jest podzielone murami i to nie tylko tymi wojskowymi, ale także starożytnymi, co pokazuje, że w tym tyglu ciężko o dobre relacje pomiędzy odmiennymi kulturowo i religijnie narodami, nie mówiąc już o przyjaźniach. A jednak takie się zdarzają. I jak często bywa w takich przypadkach - dialog pierwsi nawiązują artyści.

Już od pierwszych minut filmu wiemy, jak niełatwy to dialog. Obchodzony jest właśnie Dzień Jerozolimy, a obie strony konfliktu prześcigają się w nacjonalizmie i agresji, tej werbalnej i nie tylko. Jak każdy Dzień Jerozolimy i jak prawie każdy... dzień w Jerozolimie, tak i ten kończy się zamieszkami i aresztowaniami. Ponad tym (także dosłownie, bo na dachu domu) siedzą dwaj przyjaciele - Izraelczyk i Palestyńczyk. Obaj są muzykami i obaj nie zgadzają się na podejście większości Żydów i Arabów. David Broza, muzyk z Hajfy, który tworzy na całym świecie, także po angielsku i hiszpańsku, postanowił nagrać płytę we wschodniej Jerozolimie. Jak wielki to wysiłek wie każdy, kto choć trochę orientuje się w tamtejszej sytuacji. Można tu przywołać przypadek byłych wojowników palestyńskich i byłych żołnierzy IDF, którzy próbują się spotykać, by móc ze sobą porozmawiać ("Disturbing the Peace"). Osoby, które chcą się fraternizować są traktowane podejrzliwie, tak w jednej jak i w drugiej społeczności. Biorąca udział w projekcie Brozy, izraelska Arabka, Mira Awad wspomina o tym, że w takich sytuacjach jest traktowana przez Palestyńczyków jak zdrajca. Żydzi z kolei nie ufają jej "dla zasady", bo jest Arabką. Z kolei Muhammad Mughrabi, MC z raperskiego składu G-Town pochodzi z jedynego obozu dla uchodźców w Jerozolimie. Nawet dla pozostałych Palestyńczyków jest kimś gorszego sortu. Nie sposób tych emocji nie przenieść na muzykę, którą się tworzy, a mimo to warto spróbować pokazać większości, że można inaczej.

Przez osiem dni kilkunastu artystów z Izraela, Palestyny, a także z USA, nagrywa materiał na płytę Brozy o tytule takim samym jak film. Warto zwrócić uwagę jak wiele dyplomatycznej równowagi jest już w bardzo prostych słowach tytułowego utworu, śpiewanego przez Brozę i Wyclef Jeana. "Wschodnia Jerozolima / Zachodnia Jerozolima / Szalom / Salaam". Nawet tutaj muszą być zachowane odpowiednie proporcje pomiędzy tym, który język bądź rejon będzie wymieniony jako pierwszy, bo oznacza to, iż następny wers będzie w odwrotnej kolejności. Nawet słowa piosenek, jeśli nie są tylko po angielsku, to muszą być solidarnie zaśpiewane po hebrajsku i arabsku, po arabsku i hebrajsku. Od razu zwraca uwagę aspekt językowy, albowiem już tu zaczyna się problem. Jak to pięknie wyłożyła wspomniana Awad, język hebrajski jest bardzo bezpośredni i w swoim tonie sprawia wrażenie rozkazującego. Pomyślmy więc jak czują się Palestyńczycy, kojarzący ten język z żołnierzami i okupacją. Zwróciła też uwagę, że język arabski posiada wiele niedomówień i przeciętny Izraelczyk odbiera go jako nieszczery, kluczący wokół tematu. Wobec tego już wokale spełniają bardzo ważną rolę w procesie nagrywania tej płyty. To wszystko łączy muzyka, która jest nacechowana połączeniem arabskiej ekspresji i żydowskiej melancholii. Przede wszystkim jest to jednak porządny kawałek kameralnego rocka, przywodzący na myśl wypadkową Bruce'a Springsteena, Boba Dylana i... Jaromira Nohavicy. Całość przyprawiono zachodnimi patentami kompozytorsko-producenckimi, za co odpowiada m.in. uczestniczący w sesji Steve Earle.

W filmie pokazano także wiele około- i pozamuzycznych aspektów życia we wschodniej Jerozolimie. W nagraniach brali udział nastolatkowie z obu stron miasta, którzy wspólnie tworzą The Jerusalem Youth Chorus. Jest to praktycznie ich jedyny w życiu normalny rodzaj kontaktu z rówieśnikami z drugiej strony miasta. Odwiedzamy też palestyńskie dzieci, które dzięki fascynacji raperami z G-Town są w stanie uczestniczyć w zajęciach muzycznych z Brozą, czyli z izraelskim muzykiem, co jest czymś wręcz niepojętym. Dzieci podają mu słowa, które on ma zaśpiewać do wygrywanych przez siebie dźwięków i świetnie się wszyscy bawią, mimo że te słowa to np. "Palestyna", "wolność", "okupacja". Jesteśmy też w Szuafacie, w dzielnicy zbudowanej wokół obozu dla uchodźców. Tutaj nie dojeżdża żadna policja, izraelska czy palestyńska, a za karetki robią prywatne samochody mieszkańców. Ostatecznie, odpoczywamy na wspólnym posiłku, gdzie muzycy sami przyrządzają część potraw i - oczywiście - śpiewają podczas uczty. 

Widzimy, że dialog jest możliwy, ale póki co jest cichy i podatny na wpływy większości. Jeśli jednak potrafimy jeść z tego samego stołu i wystukiwać rytm do tej samej piosenki, to jest to już wielkie osiągnięcie. Te jednostki łamią ogólnie przyjęte normy, by móc poznać się i zmieniać świat. Bez spektakularnych przemów czy czynów, zwykłą pracą od podstaw. I tyle. Skoro przez dziesiątki lat nie udało się tego konfliktu rozwiązać politykom, to może niech zaczną to robić najzwyklejsi ludzie? Delikatnie, nieśmiało, patrząc na reakcje drugiej strony - niczym początkujący kochankowie. Bo na pewno prócz miłości do muzyki, do jedzenia oraz chęci poznawania świata łączy ich jeszcze jedno uczucie - miłość do Jerozolimy. To też chyba jedyna rzecz, która łączy ich z żydowskimi nacjonalistami i islamskimi radykałami. A jeśli już wspomniałem o tej mniej dyplomatycznej większości, to warto zwrócić uwagę na maleńki i zabawny - w swej goryczy - akcent dialogu jaki zaobserwowałem u nich. Podczas Dnia Jerozolimy obie grupy walczyły na nieludzkie epitety względem drugiej strony i wzajemnie zagłuszały się podczas śpiewania hymnów czy przyśpiewek patriotycznych. Ale gdy jedna strona skandowała "Śmierć Palestynie!", to druga słuchała i czekała na koniec, by móc chóralnie krzyczeć "Śmierć Izraelowi!" i na odwrót. Cóż, znaczy to przynajmniej, że już umieją zauważać kiedy oponent coś mówi; pozostaje mieć nadzieję, że może kiedyś zaczną się słuchać. Czarnoskóry działacz na rzecz praw człowieka, Daryl Davis może być przykładem: on nie kłóci się z członkami Ku Klux Klanu tylko ich wysłuchuje, mimo że się z nimi nie zgadza. Doprowadza to do dialogu, nierzadko na poziomie. Przykładem takim jest też David Broza. Co ciekawe, obaj panowie są zawodowymi muzykami. "Muzyka łagodzi obyczaje" - banał, wiem. Skoro jednak filozoficzne traktaty i pomnikowe deklaracje nie pomagają, zobaczmy czy nie lepiej jest zacząć budować skromny dom na mocnej opoce, a nie porywać się na wielki pałac na piasku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones