Muntean wie doskonale, jak zaprojektować na widza tę uczuciową ambiwalencję i utrzymać go przed ekranem. To ważne, ponieważ, co stało się już regułą w kinie rumuńskim, materiału dramatycznego
Mówi się, że zakochany człowiek nie zna litości. Może mieć żonę, dziecko, kredyt na trzydzieści lat, pracę i płacę i nie będzie to miało żadnego znaczenia, jeśli ciągnie go w stronę lepszego życia. W imię miłości będzie kłamał i krzywdził, przynajmniej dopóki nie minie pierwsza fala obezwładniającego afektu. Główny bohater filmu Radu Munteana, Paul, pokonał pierwszą falę i wciąż stoi na nogach. Wie już, że nie chce być z kobietą, z którą od wielu lat wychowuje córkę i z którą dzieli małżeńskie łoże. Woli młodszą i piękniejszą dentystkę Ralucę, jednak myśli trzeźwo i ma świadomość, że nie obejdzie się bez ofiar. Trudno mu współczuć. Jeszcze trudniej go potępiać.
Muntean wie doskonale, jak zaprojektować na widza tę uczuciową ambiwalencję i utrzymać go przed ekranem. To ważne, ponieważ, co stało się już regułą w kinie rumuńskim, materiału dramatycznego tutaj niewiele. Rozpisane na kilka dni czynności, które podglądamy wraz z ciekawską kamerą Tudora Lucaciu, składają się na behawiorystyczne studium wiarołomstwa. Obserwowanie ich może być satysfakcjonujące, o ile przyjmiemy, że mechanizmu zdrady faktycznie nie da się zrozumieć. Muntean widzi w niej Tajemnicę, więc powstrzymuje się od komentarza: ani montaż, ani sposób kadrowania, ani gra aktorska nie sugerują, że którakolwiek z postaci jest moralnie skompromitowana. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że taki rys przydałby się zwłaszcza Paulowi o ciepłej powierzchowności Mimiego Brănescu – aktora, który mógłby reklamować tabletki na katar i lokaty kapitałowe.
Nie zrozumcie mnie źle – "Wtorek, po świętach" to świetne kino. Przemyślane stylistycznie, oparte na dwóch kontrastowych planach estetycznych (przypisanych światom, w których przez długie pięć miesięcy żyje bohater), fantastycznie napisane. Zastanawia mnie tylko szerszy kontekst całej kinematografii, w którym siłą rzeczy funkcjonuje. Czy wychwalane pod niebiosa rumuńskie kino nie brnie w ślepą uliczkę? Czy jego behawiorystyczna maniera nie stała się w pewnym momencie tożsama z artystycznym lenistwem i niechęcią do brania odpowiedzialności za własnych bohaterów? Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby rozliczać Paula z jego wyborów. Jednak podsumowanie całej kabały frazą "takie jest życie" to zręczny unik – niewiele jak na kino największego formatu.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu