Horror, który nie daje spać nawet po napisach końcowych
Po "Barbarzyńcach" Zach Cregger stał się jednym z najciekawszych nazwisk współczesnego horroru. Zrobił film niewielkim kosztem, ale z rozmachem artystycznym i odwagą narracyjną, jakiej brakowało
Po "Barbarzyńcach" Zach Cregger stał się jednym z najciekawszych nazwisk współczesnego horroru. Zrobił film niewielkim kosztem, ale z rozmachem artystycznym i odwagą narracyjną, jakiej brakowało w hollywoodzkim mainstreamie. Kiedy ogłoszono, że pracuje nad kolejnym projektem - "Zniknięcia" - napięcie wśród fanów i krytyków sięgnęło zenitu.
Zapowiedzi sugerowały film epicki, wielowątkowy, a przy tym skrajnie przerażający. Sam Cregger mówił, że "Zniknięcia" to horror, który zamiast prostych straszaków będzie bazował na strukturze narracyjnej przypominającej układankę i na społecznej diagnozie. Po seansie mogę powiedzieć jedno: Cregger nie zrobił drugiego "Barbarian". Zrobił coś dużo bardziej ryzykownego.
Historia rozgrywa się w Maybrook, na pierwszy rzut oka idyllicznym, sennym amerykańskim miasteczku, gdzie życie toczy się powoli, a mieszkańcy dobrze się znają. Ta pozorna normalność zostaje brutalnie zburzona w noc, kiedy siedemnaścioro nastolatków wychodzi ze swoich domów dokładnie o 2:17 nad ranem i znika bez śladu.
Jeden z uczniów zostaje - i to jego obecność sprawia, że cała społeczność zaczyna rozpadać się na kawałki. Czy był winny? Czy coś widział? Dlaczego właśnie on został?
Fajne jest to, że film nie opowiada tej historii w linii prostej. Mamy kilka rozdziałów, każdy z perspektywy innej osoby. Nauczycielka, ojciec jednego z dzieci, policjant, bezdomny, jakaś dziwna ciotka… Każdy z nich dokłada cegiełkę do tej układanki, ale tak naprawdę im więcej wiemy, tym mniej rozumiemy. I to właśnie robi największe wrażenie - czujesz się jak we śnie, gdzie niby wszystko ma sens, a jednak nic się nie składa.
Taka struktura sprawia, że widz stopniowo składa fabułę w całość, ale nigdy nie otrzymuje wszystkich odpowiedzi. Film działa jak koszmar senny - pozostawia poczucie niepewności i braku kontroli.
Ten film to nie jest typowy horror z potworami i jumpscare’ami. Tu straszy atmosfera. To, że zwykłe miejsca - szkoła, sklep, ulica - nagle stają się obce i złowrogie. Cregger ma mega talent do tego, żeby pokazać, że zło nie musi wyglądać jak demon z zębami - wystarczy, że spojrzysz na sąsiada i nie wiesz, co kryje się za jego uśmiechem.
Jest sporo dziwnych scen, balansujących na granicy groteski i czarnego humoru. Momentami nie wiesz, czy się śmiać, czy zakrywać oczy. I to mi się podobało - bo ten film cały czas cię rozbraja.
Warner Bros. Entertainment Inc.
Nie ukrywam, że początek trochę mnie wymęczył. Film jest wolny, momentami wręcz ociężały. Ale to działa na korzyść klimatu - im dalej, tym bardziej się wciągasz i zaczynasz czuć, że coś cię gniecie w żołądku.
Dla mnie "Zniknięcia" to mocny film, ale trudny. To nie jest coś, co puścisz znajomym na imprezie, żeby się postraszyć i pośmiać. To raczej kino, które wchodzi pod skórę i zostaje z tobą długo po seansie. Nie wszystko mi się podobało, ale całość robi ogromne wrażenie. Cregger udowodnił, że potrafi kręcić horrory, które są czymś więcej niż straszeniem widza.