Rola w "Surge" bezsprzecznie należy do najlepszych ról Whishawa. Fantastycznie przechodzi tu od normalsa do buntownika, wariata, trochę też Robina Hooda - wprost nie sposób od niego oderwać
Rutynowe kontrole na bramkach: paseczki ze spodni, zegarki z rączek, portfele z kieszeni. A płyny, wiadomo – większe niż 100 mililitrów wędrują do kosza. Najwięcej przebojów jest z wykrywaczem metali, który lubi płatać figle. Jesteśmy na lotnisku Londyn Stansted. Ciężką fuchę mają pracujące tu służby – obsłużyć rzesze ludzi, z których jedni są bardziej problematyczni od drugich: nieogarnięci, wkurzeni, obrażeni, a z wszystkimi trzeba wchodzić w niechciany kontakt fizyczny. Wśród nich są obowiązkowi Polacy – tych chyba najtrudniej przepchnąć przez bramkę. Najgorsze w tej pracy jest jednak to, że nikt ochroniarzy nie lubi. A oni przecież tylko sumiennie wykonują swoje obowiązki.
W przerwach tworzą coś w rodzaju wspólnoty. Może nie bardzo zżytej, ale wszyscy przestrzegają protokołu - tak w pracy, jak i w stosunkach koleżeńskich. Jednym z nich jest Joseph (Ben Whishaw), który w swym profesjonalizmie niczym nie różni się od pozostałych. Czasem tylko jego twarz wykrzywia się w charakterystycznym grymasie albo dziwnie zagryza widelec podczas wspólnych lunchów. Nikomu to jednak nie przeszkadza. Otwarta, wielokulturowa społeczność Londynu nie będzie przecież nikogo gnębić tylko dlatego, że różni się od pozostałych. Trzeba by wtedy zgnębić wszystkich.
Problem w tym, że Joseph wyraźnie męczy się sam ze sobą – coś tam w środku się kotłuje, wręcz wrze. Widzimy to szczególnie w scenie, kiedy odwiedza rodziców, mieszkających gdzieś na przedmieściach. Zgorzkniałe starsze małżeństwo, znudzone nie tylko sobą, ale i wyraźnie zawiedzione synem, nieustannie daje mu to odczuć. Nawet w takich sytuacjach jak pieczenie ciasta, które okazuje się być jego urodzinowym tortem. Niby-nieznaczące komentarze i spojrzenia powodują, że napięcie – rewelacyjnie oddane w filmie – rośnie i w końcu znajdzie ujście. Pijąc lampkę wina, Joseph zmiażdży szkło, które dostanie mu się do ust. Płynący z nich strumień krwi przeleje szalę frustracji i tłumionej agresji, wyzwoli potrzebę sprawczości. Teraz zacznie się jazda.
Joseph odwróci role w swoim życiu: z służbisty zmieni się w anarchistę, z uprzejmego sąsiada w niebezpiecznego świra, z przykładnego obywatela – w społeczne zagrożenie. Nie udałoby się tego wiarygodnie ukazać bez nagrodzonego za tę rolę w Sundance Whishawa - jednego z najbardziej charyzmatycznych aktorów swego pokolenia. Od czasu, kiedy jego kariera filmowa ruszyła z kopyta szesnaście lat temu po występie w "Pachnidle", widzieliśmy go w rozmaitych rzeczach, od filmów bondowskich po seriale ("Fargo" czy świetny "Skandal w angielskim stylu"), i doskonały jest zawsze, ale rola w "Surge" bezsprzecznie należy do jego najlepszych. Fantastycznie przechodzi tu od normalsa do buntownika, wariata, trochę też Robina Hooda - wprost nie sposób od niego oderwać wzroku. Gdyby było to dzieło hollywoodzkie, a nie brytyjski film niezależny, Oscara miałby w kieszeni – ale przecież i takie cuda się zdarzały.
Cały pełnometrażowy debiut brytyjskiego reżysera Aneila Karii trzyma poziom: realizacyjnie jest bezbłędny, ogląda się go trochę jak głośną "Victorię"Sebastiana Schippera. Tu bowiem także mamy szalony pościg i nerw o niesamowitej wręcz intensywności, a przede wszystkim miasto, które staje się bohaterem filmu. Różni się jednak ich charakterystyka - kiedy na sponiewieranych bohaterów "Victorii" w Berlinie właściwie nikt nie zwraca uwagi, cały Londyn gapi się na tego nowego, poobijanego Josepha. Miasto jest kolorowe, ale ukazane jako bardzo nieprzyjazne. Wszystko tu – w bankach, metrze czy sklepach – skrępowane jest mniej lub bardziej absurdalnymi regułami, które nie służą mieszkańcom. Bohater, którego pracą jest pilnowanie, by przestrzegano tych reguł, wypada nagle z systemu i zaczyna łamać je wszystkie.
W tej niechęci do zasad znaleźć można coś brexitowego. To przecież wymuszane przez Unię Europejską regulacje miały tak frustrować Wyspiarzy, że zdecydowali się Wspólnotę opuścić – a przynajmniej tak przedstawiali to politycy, próbujący na tych frustracjach skorzystać. Joseph nie ma jednak nic z wymachującego brytyjską flagą Borisa Jonesa. To raczej Joker, który właśnie się uśmiechnął.
Krytyk filmowy, filmoznawca, stały współpracownik Filmwebu. Laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka, członek FIPRESCI, Europejskiej Akademii Filmowej i kolegium elektorów Złotych Globów.