Recenzja gry

Far Cry 3: Blood Dragon (2013)
Dean Evans
Alexandre Letendre
Michael Biehn

Demony dzieciństwa

W kanadyjskim oddziale Ubisoftu musi pracować przynajmniej jedna osoba, która zobaczywszy starą kasetę VHS, ociera łzę nostalgii. "Far Cry 3: Blood Dragon" to efekt knowań kilku takich osób. To
W kanadyjskim oddziale Ubisoftu musi pracować przynajmniej jedna osoba, która zobaczywszy starą kasetę VHS, ociera łzę nostalgii. "Far Cry 3: Blood Dragon" to efekt knowań kilku takich osób. To też niezwykle przyjemny hołd złożony filmom i motywom, które wielu z nas pamięta z dzieciństwa.



"Blood Dragon" to samodzielny dodatek do "Far Cry 3". Opiera się na tych samych zasadach co oryginał – shooter, otwarty świat, kolekcjonowanie gratów, walka z przeciwnikami. Do tego nieliczne pojazdy, przejmowanie garnizonów (i tym samym terenu gry), krótki wątek główny, kilkanaście misji pobocznych. Proste, prawda? A czy miałkie, jak to mają dodatki w zwyczaju? W żadnym razie.



Podstawą "Blood Dragon" jest obłąkane wręcz bombardowanie odbiorcy odnośnikami kulturowymi. Miażdżącej większości zdarzeń, tekstów, odniesień czy całych sytuacji nie zrozumie ten, kto nigdy nie miał do czynienia z filmami akcji lat 80. i wczesnych 90. Praktycznie każdy element gry jest iteracją jakiegoś fragmentu starego filmu czy gry. Ba, nawet "one-linery", które rzuca główny bohater, są dokładnie tak samo żenujące, jak w "Commando" czy starszych filmach akcji. Ale "Blood Dragon" idzie o krok dalej.



Główny bohater Rex "Power" Colt to cyberżołnierz (Mark IV!). Po przejściu tutoriala jego głównym zadaniem jest skopanie tyłka swemu byłemu dowódcy, Sloanowi. Sloan planuje wielką wojnę. Wszystko dlatego, że USA chce podpisać traktat pokojowy z "Czerwonymi" (to jeden z powodów). Jak widać, echa wojennej zawieruchy nie cichną po zrzuceniu na Kanadę bomb nuklearnych. Jest gorzej, znacznie gorzej. Sloan, poza tym, że włada armią cyberżołnierzy, zaczyna produkować smoki, które strzelają laserami z oczu. Krew takiego smoka... I tak dalej.

Wszystkie cut-scenki, które opowiadają nam historię, zrealizowane są w stylu 8-bitowych gier, rodem z NES-a. Tu jest wszystko. Kiepska animacja, mały obrazek i tekst pod spodem, ba – znajdzie się miejsce na trening w stylu Rocky’ego Balboy i obowiązkową, łóżkową scenę. Voice-acting odgrywa tu niebagatelną rolę, głównie ze względu na to, kto użycza głosu protagoniście. Michael Biehn, znany i uwielbiany nie tylko za Hicksa w "Aliens", powraca w wielkim stylu. I przy okazji skutecznie zaciera wspomnienie mało fortunnego występu w "Aliens: Colonial Marines". Ma odpowiednio chrypliwy głos, słowem "fuck" zastępuje przecinki, a do tego częstuje nas masą potwornie suchych i odpowiednio żenujących ripost.



Dodatkowym smaczkiem jest ironia, której ostrze zwrócono nie tylko w kierunku filmów, ale i samych gier. Możecie mi wierzyć – gdy słyszymy teksty w stylu "Mam nadzieję, że nie będę zbierać żadnych j... piórek", na twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. Ale nie tylko z "Assassin's Creed" czy innych gier Ubisoftu kpi bohater "Blood Dragon". Większość jego ciętych uwag, dotyczących gier sandboksowych, manii zbierania gratów czy idiotyzmu misji pobocznych wygląda na dekompensację twórców. Ten autoironiczny szlif doskonale wkomponowuje się w stylistykę całej gry.



Ironia czy dekonstrukcja jakiegoś gatunku to rzecz, na której łatwo się pośliznąć. Tak było w przypadku "Evoland", które miało być żartobliwą przebieżką po ewolucji gier RPG, a stało się hipermarketem kiepsko zrzynanych pomysłów. Przy "Blood Dragon" pracował ktoś ze znacznie lepszym wyczuciem tematu. Suche teksty czy moralne wspieranie bohatera wywołują stosowną reakcję zażenowania, dlatego że podaje się je z całym dobrodziejstwem inwentarza. To, że twórcy puszczają do nas oczko, widać w zgrabnej hiperboli – odpowiednim osadzeniu i zagęszczeniu motywów, którymi jesteśmy bombardowani. Z jednej strony obcujemy z podawanymi bez mrugnięcia okiem potwornymi cliche z dawnych filmów, z drugiej – bohater potrafi je zdekonstruować jednym ciętym tekstem. Ot, przechodzimy przez drzwi i Colt stwierdza, że kocha przyszłość, kocha rok 2007, bo drzwi wreszcie same się otwierają...



Ale i pod kątem mechaniki "Blood Dragon" poza korzystaniem z dobrodziejstw "Far Cry 3", replikuje dawne schematy. Przeciwników są całe tabuny, bronie to zestaw ze starych FPS-ów (z obowiązkowym minigunem); niech nikogo nie zdziwi odblokowanie absurdalnych dodatków, jak choćby wybuchowej amunicji do karabinu snajperskiego. "Blood Dragon" nie jest szczególnie prostą grą. Bardzo łatwo wpaść w środek ogromnej strzelaniny, a wrogowie – mimo że odpowiednio głupi – posiadają mocnego kopniaka. Gdy na domiar złego przyplącze się jeszcze jakiś smok albo co gorsza – dwa, trzeba się naprawdę sporo napocić, by wyjść z opresji cało.

Ktoś niezwykle przebiegły dołożył do tego wszystkiego równie genialną ścieżkę dźwiękową. Została ona stworzona przez Powerglove – wszystkie kawałki znajdują się w serwisie Soundcloud już od jakiegoś czasu. Przy pierwszych nutach dowolnego kawałka przed oczyma przelecą Wam co bardziej srogie sceny z filmów z głównymi rolami Stallone’a albo Dudikoffa.



"Blood Dragon" ma swoje małe kwiatki. Zagęszczenie przeciwników przyprawia czasem o zawrót głowy. Po jakimś czasie okazuje się, że liczba odzywek nie jest nieskończona. No i najważniejsze – bez znajomości filmów i gier z minionych dekad niewiele zrozumiemy z "Blood Dragon". Ale to drobnostki. Każdy, kto czuje klimat dawnych lat, przymknie na to oko. Poza tym, kto nie chciałby zagrać w gierkę, w której istnieje specjalna komenda do pokazywania przeciwnikom środkowego palca?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones