Recenzja gry PS5

Star Wars Outlaws (2024)
Julian Gerighty
Mathias Karlson
Humberly González

Przekręt (nie)doskonały

Kay Vess wpakowała się w nie lada kabałę. Jedna błędna decyzja spowodowała, że młoda awanturniczka z planety Cantonica kończy obciążona piętnem śmierci. W konsekwencji, cała galaktyka czyha na
Przekręt (nie)doskonały
W jednym z odcinków "Ricka i Mortiego" zostajemy uraczeni wielowarstwowym pomysłem na napad idealny. Skok stulecia planowany przez drużynę Sancheza przewiduje absolutnie wszystkie warianty niepowodzeń, łuty szczęścia i inne zmienne mające wpływ na osiągnięcie sukcesu przez szalonego naukowca. Chciałabym napisać, że pierwsza gra Massive Entertainment z uniwersum "Gwiezdnych Wojen" osadzona w otwartym świecie jest równie błyskotliwa i pozbawiony wad. Niestety, napad nie do końca przebiegł zgodnie z oczekiwaniami. I nie chodzi tylko o fabułę najnowszej produkcji szwedzkiego studia.



Kay Vess wpakowała się w nie lada kabałę. Jedna błędna decyzja spowodowała, że młoda awanturniczka z planety Cantonica kończy obciążona piętnem śmierci. W konsekwencji, cała galaktyka czyha na jej życie. Nerwowe przebieranie nogami słychać w całych Zewnętrznych Rubieżach, a chęć spotkania z dziewczyną wyrażają nie tylko pomniejsze syndykaty, ale i duzi gracze pokroju Huttów czy też Szkarłatnego Świtu. Jak żyć, gdy wszyscy dookoła pragną naszej śmierci? Jedynym remedium wydaje się przeprowadzenie skoku ostatecznego, napadu, przy którym wszystkie inne zbledną, a sukces zagwarantuje bohaterce życie w dostatku do końca jej dni. By tego dokonać, konieczne będzie zebranie ekipy totalnych odklejeńców, mistrzów w swoich dziedzinach. I na tym właśnie skupimy się w "Star Wars Outlaws".



Dobranie się do skóry Zerek Bashom będzie niełatwym zadaniem. Większość naszych potencjalnych sojuszników tkwi w szponach Imperium, a ich ratunek sam w sobie stanowić będzie misję niemal niemożliwą. Kay nie jest Jedi, nie posiada nadnaturalnych mocy i jest zwykłą dziewczyną wplątaną w nader niezwykłe okoliczności. Przez większość czasu będzie musiała polegać na skradaniu, unikając rozlewu krwi. Jej misja najprawdopodobniej zakończyłaby się niepowodzeniem na pierwszym zakręcie, gdyby nie przypominający włochatego aksolotla Nix. Lojalne stworzenie pomoże dziewczynie oznaczać wrogów, znajdować poukrywane przedmioty i zaaportuje chociażby niedostępne fiolki bacty. Podopieczny okaże się kluczem do sukcesu, gdy rozproszy bądź zaatakuje okolicznych wrogów, umożliwiając Kay bezpieczne przejście. Wspomoże też przy zagadkach środowiskowych, otwierając przesłony, czy też wyłączając alarmy.



Będzie wiele okazji do sprawdzenia swoich zdolności. Kay doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej misja nie powiedzie się bez kosmicznych kredytów. A to zmusza ją do zaangażowania do współpracy czterech karteli. Zlecenia wykonywane dla bandytów mają różnorodny charakter. Od prostego przewiezienia ładunku przez hakowanie, kradzieże aż do wypadów na orbitę, by sabotować stacje kosmiczne. Od nas zależy, komu sprzedamy swoje usługi, z kim będziemy żyć w zgodzie, a kto na sam widok zagrożenia odbezpieczy blaster i spróbuje odstrzelić nam głowę. Dobra reputacja zaowocuje dodatkowymi przedmiotami unikatowymi dla danej frakcji, zła zaś… Wspominałam już o odstrzeleniu głowy?



Wszystkie kosmiczne przedsięwzięcia wymagają paska zdrowia trochę dłuższego niż życie przeciętnego droida, toteż część swojego wolnego czasu poświęcimy na poszukiwania specjalistów. Każdy z nich nauczy nas zdolności typowych dla swojego fachu. Opanowanie ich nie zależy od typowego wbicia punktu umiejętności. Część z nich pozyskamy po zebraniu odpowiednich materiałów – np. używanie bomby dymnej uzależnione będzie od znalezienia kompresora, poliwęglanu i limitera mocy. Z kolei strzelanie ze ścigacza stanie się możliwe po skończeniu wyścigów ścigaczy i zaliczenia trafień w głowę prowadzących wrogów.



Wracając do skradania – przez większość czasu jego model niezbyt mi przeszkadzał. Osłony są rozstawione w miarę logicznie, przedmioty pomocnicze pokroju wybuchających gaśnic czy dającej się popsuć elektroniki również spełniają swoją funkcję prawidłowo. Problem pojawia się wtedy, gdy do celu teoretycznie prowadzi wiele dróg, a tak naprawdę tylko jedna jest tą prostą i bezproblemową. Zabawne, że pewne schematy powtarzane są w kilkunastu lokacjach. Po konkretnej stronie pojawiają się konkretne osłony i przedmioty ułatwiające nam dotarcie do celu. Po co kombinować, skoro przepis na sukces okazuje się tak łatwy? Co prawda każdy może dopasować sposób przechodzenia do swoich preferencji, ale w sytuacji, gdy przeciwnicy są hiper wyczuleni na naszą obecność, każdy błąd okazuje się wyjątkowo brzemienny w skutkach. Z reguły zalewani jesteśmy niekończącymi się falami przeciwników, a że Kay nie jest gwiezdnowojenną Mary Sue, to często najwygodniejszym rozwiązaniem jest po prostu restart checkpointa.



Aczkolwiek i z tym należy uważać, bo gra potrafi zachowywać się nieprzewidywalnie. Po jednym ze zgonów, straciłam dobre dwadzieścia minut rozgrywki, gdy gra wyrzuciła mnie poza obręb lokacji, na drugi koniec mapy. Wielokrotnie musiałam też restartować grę, gdy okazywało się, że ostatni żywy przeciwnik utknął w teksturze na tyle niefortunnie, że żadnym sposobem nie można było go rozwalić. Nagminnym było blokowanie się Nixa, przez co wydawanie mu nowych poleceń było niemożliwe. Autozapisy są trudne do skalkulowania, toteż w przypadku niektórych wykryć podejmowałam decyzję o szaleńczym biegu do przodu z nadzieją na to, że autozapis złapie mnie w korzystnym dla mnie miejscu i nie będę musiała po raz kolejny powtarzać upierdliwego i długiego segmentu rozgrywki. Trudno mi przymknąć oczy na takie błędy, bo ani to zabawne, ani przyjemne.



O ile w zamkniętych lokacjach nie mam się do czego przyczepić, o tyle największe rozczarowanie spotkało mnie jednak po wyjściu na otwarty świat. Nie tego spodziewałam się po wysokobudżetowej grze wydanej na konsole najnowszej generacji. Niezależnie, czy przeżywałam przygodę w trybie wydajności, czy jakości; "Star Wars Outlaws" wygląda dość… dyskusyjnie. Zwłaszcza gdy przemieszczamy się na ścigaczu. Wtedy elementy środowiska przypominają niskobudżetową sieczkę – woda ma konsystencję olejowych plam, a trawa zlewa się w jednolitą masę. Modele postaci również pozostawiają wiele do życzenia. Widać to najbardziej po głównej bohaterce, której włosy przypominają rozwiane siano, a mimika raz za razem rozjeżdża się i kompletnie nie pasuje do wypowiadanych kwestii.



W trakcie swojej przygody ze "Star Wars Outlaws" wielokrotnie zastanawiałam się, jak bawiłabym się przy tej grze, gdyby była to kompletnie nowa marka. Nie będę ukrywała, że osadzenie produkcji w uniwersum "Gwiezdnych Wojen" stanowiło dla mnie niesamowitą wartość dodaną. Z popularnych planet pojawia się co prawda tylko Tatooine, ale duch świata stworzonego przez George’a Lucasa wylewa się z ekranu na każdym kroku. W barach słyszymy znajome nuty, wygrażamy pod nosem Rodianom, a rozsiane tu i ówdzie wskazówki dają do zrozumienia, że walki toczące się między Rebelią a Imperium zmierzają do nieuchronnej kulminacji. Wykreowane na potrzeby gry postacie niemal stuprocentowo przypadły mi do gustu. Zwłaszcza ND-5. Ten droid komandos od razu stał się moim faworytem i do samego końca gry trzymałam kciuki, żeby blacha mu z głowy nie spadła.



"Star Wars Outlaws" wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, jako ogromna fanka sagi Lucasa nie mogę narzekać na prowadzenie fabuły, dostępne aktywności i ogólny feeling tego tytułu. Z drugiej zaś, jestem niesamowicie rozczarowana spartolonymi technikaliami. Dobrze chociaż, że gra uniknęła syndromu typowego Ubi-game. Mapy nie są upstrzone milionem znaczników, a całość, bez zbytniego zagłębiania się w aktywności poboczne, jesteśmy w stanie zamknąć na upartego w okolicach piętnastu godzin. Massive Entertainment nie do końca podołało zadaniu, ale widać tu zalążek czegoś, co dobrze wróży na przyszłość.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?