Recenzja serialu

Bands Reunited (2004)
Steve Jones
David Charles Sullivan

Zagraj to jeszcze raz

"Bands Reunited" to nastawiony na tanią rozrywkę telewizyjny show, którego głównymi cechami są nieznośnie dynamiczny montaż, nudny i pozbawiony charyzmy prowadzący i spora dawka nostalgii.
"Bands Reunited" to leciwy już format stacji VH1. Leciwy, bo z początku wieku, dokładnie z 2004 roku. Serial opiera się na jednym założeniu. Zgodnie z tytułem ma na celu zjednoczyć ponownie członków starych, niefunkcjonujących już zespołów muzycznych. Następnie muzycy mają odbyć krótką sesję, by w finalnie zagrać jeden koncert w wybranym przez producentów programu klubie. Aby zaproponować taki comeback, prowadzący Aamer Haleem musi jednak wpierw odszukać artystów, co często nie jest łatwe. Są oni bowiem nieraz poukrywani w różnych częściach globu. Żyją porozrzucani po wszystkich kontynentach w dalekich państwach jak, chociażby Japonia czy Nowa Zelandia. Inni zapadli się pod ziemię i trudno w ogóle ich zlokalizować. Niektórzy za to w ogóle zerwali z przemysłem muzycznym i zajmują się zupełnie czymś innym, na przykład pilotowanie samolotów, prowadzeniem szkoły językowej czy sprzedażą nieruchomości. Ludzie ci niejednokrotnie nie grali na żadnym instrumencie od wielu lat. Zadanie ponownego połączenia ich w całość oraz nakłonienia do występu może być zatem bardzo trudne.

Sama idea tego telewizyjnego show jest zaiste szczytna, jak i dość ciekawa. Fani na pewno daliby wiele, by usłyszeć grupy, które dobrze znają ze swej młodości, tak samo, jak muzyczni znawcy. Jest też spora grupa młodych odbiorców chcących doświadczyć po raz pierwszy magii danej ekipy. Sporo więc przemawiało za stworzeniem podobnego programu. Czy plan się udał? Generalnie tak. Większość zespołów bowiem udało się z powrotem zebrać do kupy i skłonić do zagrania. Nie wszystkie jednak i za to należy się plus dla twórców, że pokazali takie przypadki, nie próbując na siłę czy przez inną perswazję zmusić muzyków go grania. Mimo to oglądając "Bands Reunited", można zadawać sobie pytanie, czy to, co obserwujemy na ekranie, nie jest przypadkiem ustawione i wyreżyserowane. Widzimy, jak cała ekipa filmowa z kamerami, oświetleniem i mikrofonami zaczepia ludzi na ulicy bądź robi im wjazd do pracy albo nawet prywatnego domu, oferując spotkanie po latach z ludźmi, których nie widzieli 20 lat. A oni się po prostu godzą. Czasem trudno uwierzyć w autentyzm tych sytuacji.

Ważną rolę w tego typu produkcji odgrywa tak zwany host, czyli prowadzący. W przypadku "Bands Reunited" VH1 dedykowało to tego zadania niejakiego Aamera, czyli człowieka, którego nikt nie zna. Jest on na pewno miły i dobrze przygotowany merytorycznie, lecz jest całkowicie pozbawiony osobowości. Sprawia także wrażenie nudziarza i uzurpatora, który udaje tylko entuzjazm. Nieustannie mili ludzie nie wzbudzają zaufania. Poza tym Aamer ciągle jest zmuszony do biegania w każde miejsce, tak jakby nie mógł normalnie iść. Ten okropnie tani chwyt, mający sprawiać wrażenie, że na ekranie dzieją się niesamowite i ekscytujące rzeczy, musiał być wymysłem kręcących się wszędzie producentów lub ich wysłanników. Początek lat 2000 to czas, gdy zaczęto widzów na poważnie karmić pseudoemocjonalną papką oraz kompilacją obrazów i dźwięków, których mózg nie potrafi nawet przetrawić. Ludzie mający główny wpływ na ostateczny wygląd programów cierpią na jakąś dziwną chorobę, która zaćmiewa ich umysły, każąc wymyślać rzeczy nieprzystające do rzeczywistości. W skrócie można ją nazwać brakiem wyobraźni.

W serialu na tapet wzięto zespoły święcące triumfy w latach 80. ubiegłego wieku. I tylko wtedy. To właśnie jest ich cechą wspólną – były popularne przez krótki okres, by potem niespodziewanie rozpaść się i zaprzestać nagrywania nowych płyt. Pozostały jednak ikonami dekady i na tym głównie bazował "Bands Reunited", kierując się przy wyborze grup silnym sentymentem ich dawnych fanów. Mamy więc do czynienia z bandami takimi jak Berlin, Frankie Goes To Hollywood czy też ABC. Dla miłośników brzmień lat 80. program może zatem stanowić nie lada atrakcję. Dla innych również, jako że okres ów był być może najbardziej płodnym i zróżnicowanym w dziejach muzyki popularnej.

Reasumując, "Bands Reunited" to nastawiony na tanią rozrywkę telewizyjny show, którego głównymi cechami są nieznośnie dynamiczny montaż, nudny i pozbawiony charyzmy prowadzący i spora dawka nostalgii. Jest to typowy dla okresu i nowego oblicza telewizyjnych stacji muzycznych skok na pozbawioną prawdziwych uczuć sensację. Główną zaś jego zaletą jest jakość prezentowanych zespołów. Ich muzyka przetrwała próbę czasu, nadal brzmi świetnie i przebojowo. Posiada także swoistą energię oraz spontaniczność. I idę o zakład, że za kolejne 30-40 lat ich utwory nadal będą pamiętane jako muzyczne perełki.
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones