Recenzja serialu

Kajko i Kokosz (2021)
Michał Śledziński
Tomasz Leśniak
Artur Pontek
Michał Piela

Co wolno wojewodzie...

Księgę skarg i zażaleń zapisano maczkiem do ostatniej strony już po premierze zwiastuna. Przystępując jednak do seansu, należy mieć na uwadze, że – patrzę także po sobie – spora część czytających
Co wolno wojewodzie...
Nie ma lipy, chciałoby się zacytować klasyka myśli kulturystycznej. A jako że chodzi o pielęgnowane od lat dobro narodowe, do którego zwykło się podchodzić na klęczkach, trzeba było zacząć od podobnie bezpośredniego osądu i tym samym rozwiać niemałe obawy.

Polskie środowisko komiksowe (do którego, żeby nie było, sam należę) jest, mówiąc eufemistycznie, cokolwiek trudne. Dlatego ekipa odpowiedzialna za przeniesienie kultowego dzieła Janusza Christy na ekran już od bloczka startowego miała utrudnione zadanie. Bo kreska nie ta, bo kwestie pozmieniane, bo animacja sztywna, bo głosy inne niż te wyobrażone niegdyś podczas lektury, i tak dalej, i tak dalej. Księgę skarg i zażaleń zapisano maczkiem do ostatniej strony już po premierze zwiastuna. Przystępując jednak do seansu, należy mieć na uwadze, że – patrzę także po sobie – spora część czytających te słowa jest pewnie o trzydzieści lat za stara, by należycie docenić "Kajka i Kokosza". Trudno się tutaj bowiem do czegoś przyczepić i choć nie mam pod ręką żadnego przedszkolaka, tudzież przedstawiciela młodszej młodzieży, aby empirycznie dowieść swoich przypuszczeń, to serial jest na tyle kolorowy, głośny i dynamiczny, że dzieciakom spodoba się jak nam dawniej wieczorynka.


Może nieprzypadkowo "Kajko i Kokosz" ma taki, a nie inny format: zaledwie trzynastominutowe odcinki są na tyle zgrabnie przycięte, że zmieściłyby się idealnie między teleturniejem a serwisem informacyjnym. Zupełnie szczerze, nie mam pojęcia, czy dobranocka jeszcze leci, czy jest to przeżytek z czasu mojej wczesnej młodości, ale, patrząc na to, że za serial odpowiadają twórcy o podobnej metryce do mojej, nie chce mi się wierzyć, by długość odcinka nie została odgórnie określona z nostalgicznym pociąganiem nosem. Sprzyja temu struktura narracyjna opowieści narysowanych i spisanych przez Christę, pierwotnie publikowanych jako komiksowe paski, potem historyjki zajmujące całą stronę i dopiero później wydane jako pełnoprawne albumy. Stąd nie ma poczucia poszatkowania scenariuszy – za które odpowiedzialni są kontynuator dzieła Christy Maciej Kur oraz Rafał Skarżycki – lub ich wymuszonej kompresji. Są one naturalnie docięte do obranego formatu.

Rzecz jasna komiks rządzi się innymi prawami niż film, czy to aktorski, czy animowany. I choć – jak mówił Michał Śledziński, reżyser pierwszego z pięciu udostępnionych na razie odcinków – do oryginału ekipa podeszła czołobitne, zmiany były konieczne. Gagi znane z komiksu są tu często krótsze, żywsze, oparte na szybkiej wymianie zdań i równie prędkich kopniakach wzbijających tumany kurzu. Szkielety fabularne poszczególnych historii pozostały praktycznie niezmienione, nie czuje się, że z pierwowzoru Christy cokolwiek wycinano, a dopiski, jak już są, to sensowne.

Na plus dla serialu zadziałał z pewnością reżim systemu producenckiego, bo dyscyplina narzucona przez Ewelinę Gordziejuk, showrunnerkę i pomysłodawczynię  adaptacji, zadecydowała o spójności formalnej i narracyjnej serialu. Podobnie jak historie Christy, można poznawać go nawet i od końca. Każdy odcinek to zamknięta całość i upływ czasu da się mierzyć chyba wyłącznie dorastaniem smoka Milusia, który wykluwa się z jaja już na samym początku.


Będzie on też bohaterem odcinka "Zamach na Milusia". Dwa inne dotyczą dylematów dobrego zbója Łamignata, któremu giną artefakty jego siły, raz ukochana fujarka, a raz maczuga. Ostatni z pięciu epizodów to zaś istne dochodzenie kryminalne mające odpowiedzieć na pytanie, kto ukradł złoty puchar należący do kasztelana Mirmiła, płaczka i marudy wijącego pod pantoflem Lubawy, istnej herod-baby. Samych Kajka i Kokosza nie trzeba chyba przedstawiać, to przecież istne archetypy znane popkulturze przynajmniej od początku ubiegłego stulecia i postaci Flipa i Flapa, tyle że dostrojone do rzeczywistości polskiej i quasi-średniowiecznej. Ale wspólnym mianownikiem dla wszystkich tych opowiastek jest jednak pewien wymuszony przez rynkowe realia uniwersalizm. Christa i tak z rzadka komentował peerelowską rzeczywistość społeczno-polityczną, toteż i serial, planowany przecież do dalszej dystrybucji międzynarodowej, nie zapuszcza się w rejony niejasne dla dzieci czy publiki zachodniej.

Słowem, "Kajko i Kokosz" to porządna, solidna robota, dlatego też poniższa ocena ma coś z salomonowego sądu: nie zadowoli nikogo. Moi rówieśnicy powinni odjąć od niej jedno oczko, gdyż serial raczej nie posłuży im za machinę czasu, ten DeLorean dawno już odjechał z piskiem płonących opon. Za to dzieciaki, które przecież nawet tego tekstu nie przeczytają, niech podniosą ocenę o rzeczone oczko. Będą się bawiły tak dobrze jak my kiedyś.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones