"Niewolnica Isaura" to już standard wśród brazylijskich telenowel. Ba, to dziecko dziś jednej z największych wytwórni telenowel za Oceanem – Globo TV. Początkowo urocza niewolnica "odebrała
"Niewolnica Isaura" to już standard wśród brazylijskich telenowel. Ba, to dziecko dziś jednej z największych wytwórni telenowel za Oceanem – Globo TV. Początkowo urocza niewolnica "odebrała wolność" rodzimym widzom, by następnie upatrzyć sobie nowych w Europie i okolicach. W 1985 roku trafiła na polskie ekrany i tak zaczęła się polska isauromania. Niestety nie dane mi było żyć w tamtych czasach (może to i dobrze, jeśli weźmie się pod uwagę sytuację polityczną w kraju), więc recenzję tę opieram na opowiadaniach babci i rodziców, jak i kilku znajomych, ale jeśli im zawierzyć, to Isaura stała się głównym elementem życia codziennego w Polsce tamtego okresu. Streszczenie każdego odcinka miało miejsce na przerwach w szkole, w pracy czy na pogawędce przy kawie między koleżankami. Każdy musiał wypowiedzieć się na temat pięknej Isaury i despotycznego Leoncia. Nawet w listach między znajomymi musiały przebijać się wątki wyjęte z serialu. Sympatyczna biała niewolnica – co stanowi pewien egzotyczny element, zrodziła się na kartach powieści romantyka Bernardo Guimareasa – licząca niewiele, bo w polskim wydaniu niecałe 160 stron książka należy do kanonu literatury brazylijskiej i omawia się ją w szkołach. Co więcej, wśród uczniów to pozycja obowiązkowa i najbardziej lubiana. Serial telewizyjny czerpie z powieści garściami, aczkolwiek niektóre z elementów przeinaczono, dla potrzeb złożonego scenariusza. I tak niektóre z postaci w serialu niemalże wiodące, w literackim pierwowzorze są opisane bardzo ogólnikowo i poświęca się im raptem kilka stron. Inne z kolei przedstawione w serialu w książce nie istnieją. Jak wspomniałem wyżej nie oglądałem pierwszej emisji "Isaury". Natrafiłem na nią dopiero, kiedy TV Puls przypomniała w całości tę pozycję. Oglądając każdego dnia losy pięknej Isaury i Leoncia, pochłonąłem klimat całkowicie, dzięki czemu mam świadomość, że jest to rzeczywiście produkcja wyjątkowa i powinna jak najbardziej zajmować należyte jej miejsce na podium wśród rodzimych produkcji. Specyfika Isuary opiera się na przyzwoitym aktorstwie, nawet jeśli mówimy o telenoweli (zresztą Brazylijczycy zawsze byli lepiej przygotowani aktorsko niż ich hiszpańskojęzyczni sąsiedzi), jak i na dobrych zdjęciach. Postacie są wiarygodne, Lucelia Santos (Isaura) jest sympatyczna i niewinna, zaś Leoncio (Rubens de Falco) despotyczny i miejscami odpychający. Jak na lata 70-te wydaje się dziwne, że sporo poświęcono zdjęć w plenerze. Mamy okazje obserwować plantację Almeidów, nieco okrojoną zdjęciowo, ale jednak. Zaś kiedy Isaura zbiega od Leoncia i mieszka na odludziu daleko poza miastem, obserwujemy większość ujęć w naturalnej rzeczywistości. Wnętrza pomieszczeń są wiarygodnie wyposażone i stwarzają estetyczne dopełnienie do aktorstwa, na którym głównie opiera się serial – dynamiką, która określa tutaj akcję są gwałtowne relacje między postaciami. Ich odmiennościami, a jednocześnie podobieństwem względem niektórych poglądów. Scenariusz nawet jak na te lata jest bardzo dynamiczny. Dzieje się w miarę dużo, a odcinki trwające zaledwie 30 minut (w oryginale) nie pozwalają się nudzić. Dramaturgia z ekranu niemalże się wylewa, co można uznać za szmirowate lub poetyckie. Mogę tę telenowelę serdecznie polecić jako ciekawe studium nad jego szczególnym fenomenem w Polsce, jak i ludziom spragnionym odrobiny dramaturgii w wersji kostiumowej. Pomimo że od premiery "Isaury" minęły lata, pokolenie PRL-u miałoby dużo do powiedzenia na ten temat, gdyby tylko dopuszczono je do głosu. Niestety dzisiaj to prawie niemożliwe, bowiem rozrywka opiera się na tanecznym show z Dodą w roli głównej. No cóż… Polska postkomunistyczna - wolna, ale medialnie niekoniecznie.