Recenzja serialu

Smoczy Książę (2018)
Villads Spangsberg
Giancarlo Volpe

Fantastyka najwyższej próby

Fani gatunku nie mają zbyt szerokiego wyboru, jeżeli chodzi o produkcje fantasy, a już w szczególności animacje. Szczerze powiedziawszy, "wybór" to nie najlepsze określenie, ponieważ mus nam brać
Fani gatunku nie mają zbyt szerokiego wyboru, jeżeli chodzi o produkcje fantasy, a już w szczególności animacje. Szczerze powiedziawszy, "wybór" to nie najlepsze określenie, ponieważ mus nam brać wszystko jak leci i trzymać kciuki, że nie będzie to kolejna tandeta pokroju "Dragonlance: Smoki schyłku jesieni", a raczej coś, co choć trochę zbliży się poziomem i zaangażowaniem twórców do dzieł takich jak "Gra o tron czy choćby Merida Waleczna. W takich oto realiach Netflix wypuszcza, bez większej zdaje się pompy, "Smoczego Księcia". 

Serial ten przenosi nas do klasycznego uniwersum fantasy, przywodzącego na myśl tolkienowskie Śródziemie czy też Faerûn z Zapomnianych Krain. Szpiczastouche elfy skonfliktowane z ludźmi, smoki podgrzewające ogniem ludzkie siedziby (Dracarys!), łuki, miecze, artefakty i czarnoksiężnicy... sztampa? Nie, klasyka przygotowana z myślą o nowym pokoleniu; Netflix w kooperacji ze studiami Wonderstorm i Bardel Entertainment przygotował bowiem widowisko dla osób w wieku  7+. Osobom uczulonym na tak niskie progi radzę jednak nie przekreślać tej pozycji, bo zobaczymy tutaj rzeczy, jakie się jeszcze siedmioletnim filozofom (i fizjologom zresztą też) raczej nie śniły. Do rzeczy więc.

Po krótkim prologu wyjaśniającym zarys historyczny konfliktu elfów i ludzi, sięgającego bez mała tysiąca lat, zostajemy wciągnięci w typową akcję przeznaczoną dla absolwentów zerówki: banda elfickich asasynów ma dokonać w akcie zemsty królobójstwa i przy okazji zamordować niewinne dziecko, które to miało nieszczęście być pierwszym pretendentem do tronu. Ot, standardowa fabuła rodem z Sapkowskiego, znanego pisarza literatury dziecięcej, pisującego tu i ówdzie o wesołych komandach Scoia'tael.

W tym miejscu, czyli odcinku pierwszym, poznajmy też głównych bohaterów i kandydatów na głównych antagonistów. Czemu kandydatów? Nie ma tu bowiem w mojej opinii tych złych i tych dobrych. Są za to tacy, którzy mają dobre chęci (znany budulec piekielnej podłogi), ale nie lubią półśrodków. Taki stan rzeczy sprawia, że postacie choć są zgodne z archetypami klas występującymi w fantasy, to nie są jednoznacznie czarne lub białe i kilkukrotnie potrafią zmienić front i nieco zaskoczyć, choć też bez przesady - dorosły widz w miarę sprawnie będzie potrafił określić, jakie nutki będą grane.

Gdzie zaś mieści się ta tytułowa "fantastyka pierwszej próby"? W systemie magii, jaki nam zaserwowano, który nie został potraktowany po macoszemu, jak dajmy na to w świecie Harrego Pottera. Tutaj za machnięciem różdżki dziewięcioletniego adepta nie da się stworzyć napoju z powietrza czy zamienić małego ssaka w pucharek do picia. Magia, jak i każdy rodzaj potęgi w rzeczywistym życiu, wymaga poświęceń. W tym świecie jeżeli chcemy uleczyć złamany kręgosłup, a będą tu takie smaczki, musimy pierwej złożyć ofiarę z Bambiego i wyssać zeń całą życiową esencję. Jeżeli chcemy natomiast spopielić żywcem zgraję strażników, przypłacimy to swoim zdrowiem. Do rzucania zaklęcia potrzebne zaś są konkretne ingrediencje, gest ręką, artefakt, inwokacja... wszystko to przy akompaniamencie metalicznego głosu i z oczyma spowitymi czernią. Dla fana gatunku: ciarki.
To w przypadku ludzkiej magii, a jak radzą sobie elfy? Zachęcam, by sprawdzić samemu.

No dobrze, a dla laika, a nie geeka podjaranego magiem rzucającego fireballa? Cóż, żona się nie zna, a się podobało. Spójna fabuła, ciągnięta miarowo każdym odcinkiem w przód i przynosząca konkretne wydarzenia.


Czy mamy zatem do czynienia z arcydziełem? Nie do końca. Netflix nie omieszkał bowiem umoczyć w produkcji swoich tęczowych paluszków. W środku serialu, ni z gruchy, ni z pietruchy, zobaczymy bowiem historię pewnej bohaterki i jej rodziców w postaci dwóch matek. W produkcji dla siedmiolatków zobaczymy też lesbijski pocałunek. Zostało to zaserwowane w miarę delikatny sposób, jednak zupełnie na siłę, podkreślając wyraźnie, że rodzicie ci to dwie matki. Potem temat urwano, nie wyjaśniając nic, tak jakby była to rzecz powszechnie spotykana w średniowiecznych realiach. Pozostawiło to ten rodzaj niesmaku, jaki odczuć można po lokowaniu produktu w ulubionym serialu.

W kwestiach czysto technicznych, można też dostrzec zacięcia (niska ilość FPS) przy animacji drugoplanowych postaci, szczególnie z większych odległości, jak na przykład lot ptaka, czy bitwa w szerszym ujęciu. W ogólnym rozrachunku jest jednak poprawnie, a momentami nawet bardzo dobrze, głównie w przypadku architektury i kompozycji głównych bohaterów.

Zbierając zatem wszystko do kupy, mamy tu solidny, klasyczny serial fantasy, swoistą "Grę o tron" w łagodniejszym wydaniu, przy którym dobrze bawić może się zarówno geek, nastolatek czy rodzic z dzieckiem (o ile jest gotów na rozmowy o pszczółkach i adopcji).
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones