Moim ulubieńcem był Matthew i miałam minizawał przy scenie jego smierci. Oprócz tego niemal od pierwszego odcinka irracjonalnie bardzo lubiłam Thomasa (tak bardzo życzyłam mu happy endu, a oni trzymali mnie w niepewności do końca), Spodobała mi się Lady Mary i chociaż czasami trudno było ją znieść ta sympatia została mi do końca. Poza tym: Branson i Violet i to chyba cała gromadka moich ulubieńców.
Nie przepadałam za Edith, bo przeważnie trudno mi zmienić zdanie po pierwszym wrażeniu (te siostrzane przepychanki trochę mnie już nudziły, ale zawsze byłam bardziej po stronie Mary, chociaż obie potrafiły być wredne). Nie znosiłam O'Brien chyba najbardziej, no i tego dziennikarza za którego miała wyjść Mary też.

Najlepsza oczywiście babcia - hrabina wdowa, czy jak jej tam - dla jej tekstów pewnie jeszcze nie raz wrócę do tego serialu.
Bardzo lubiłam również Annę - mam słabość do takich na wskroś dobrych ludzi, bez choćby jednego grzeszka na sumieniu.
Od pewnego momentu polubiłam również Edith - mniej więcej w tym czasie, jak stała się taką nowoczesną biznes woman.

Nigdy nie lubiłam Mary i z każdym sezonem ta niechęć tylko się pogłębiała - im dalej, tym większą miałam ochotę, aby i ona zderzyła się z jakimś autem.
Robert miał momenty, w których również mnie denerwował - zwłaszcza swoją zaborczością i konserwatyzmem.

Thomasa na zmianę nie znosiłam i współczułam mu. Dobrze rozpisana oraz zagrana postać.

Co do Toma, to nie wydaje mi się, aby aktor "się roztył". Jest scena, w której widzimy go nagiego od pasa w górę i jak dla mnie to wygląda, jakby po prostu przypakował. W życiu nie określiłabym go mianem "otyłego".

Hrabina Violet waz z jej kamerdynerem oraz osobistą pokojówką oraz Lady Mary.

W 2 sezonie nie mam jeszcze postaci, której bymnie lubiła. Każdy ma coś w sobie. Na początku nie przepadałam za Thomasem ani O'Brian, ale obie postacie, choć wredne i spiskujące, mają ogromną zaletę - są autentyczne.