Najbardziej ruszyły mnie wewnętrznie te odcinki, gdzie umierał Foreman i gdzie umarła Amber, dziewczyna Wilsona. Prawdę mówiąc po końcówce 4-tego sezonu nie było już takiego odcinka, gdzie czułbym te same emocje, jak po tych dwóch wydarzeniach.
Niedawno skończyłem oglądać 8 sezon i muszę przyznać, że zrobili świetne zakończenie, a parę odcinków skłoniło mnie do refleksji. Przyjaźń między House'em, a Wilsonem pozostanie na długo w mej pamięci.
Mimo wielu nielogiczności tego serialu i drobnych szczególików, które biorę z przymrużeniem oka - uważam to za jeden z najlepszych seriali w swym gatunku.
Rewelacja dla mnie to koniec 4-go sezonu (2 ostatnie odcinki) oraz ostatni z 5-go sezonu.
Sezon 6 odc. 13 historia żołnierza i jego nogi oraz sezon 5 odc. 20 samobójstwo Kutnera.
Zdecydowanie finał 4 sezonu, żaden inny finał (dla mnie, to subiektywna opinia oczywiście) się do niego nie umywał..
Te emocje związane ze śmiercią Amber, płaczący Wilson przy jej łóżku, House, któremu jest przykro...
Nawet finał całego serialu tego nie pobił.
Ja po raz kolejny obejrzałem odcinek 12 z 3 sezonu pt. One day, one room o zgwałconej dziewczynie, która uparła się, żeby House z nią porozmawiał. Rewelacyjny.
Z chorym Foremanem, samobójstwo Kutnera, z bezdomną kobietą z 1 sezonu, jeszcze inne,za dużo by wymieniać.
Moim zdaniem jednym z najbardziej poruszających odcinków jest "Maternity" (4 odcinek 1. sezonu). Opowiadał on o dzieciach (noworodkach), które zaczęły chorować w szpitalu i House podał każdemu z dzieci inny antybiotyk i jedno zmarło. Bardzo się na tym odcinku wzruszyłam i wywarł na mnie ogromne wrażenie.