Jak dla mnie to coś jest nie tak, że taka postać została tak szybko utracona i nie ma wrócić.
Pojawiły się ciekawe pogłoski, że duch Winterfell to może być Benjen :>
Pogłoski - phi...ja to wiem!!:D Jeżeli Zimnoręki to nie jest Benjen to srogo się na Martina obrażę:)
Ale Ben nie może mieć zimnych rączek, przecież Dzieci Lasu powiedziały, że Zimnoręki nie żyje od bardzo dawna, a dla nich kilka lat(?) to na pewno nie "bardzo dawno" ;D
Ja tylko zapytam gwoli ścisłości: poważnie była wzmianka przez Dzieci Lasu o tym, że Zimnoręki "nie żyje od bardzo dawna"? W sumie jeśli tak, to rzeczywiście może TO nie być Benjen.. : (
W Tańcu oczywiście, kiedy ekipa rozdzieliła się z panem zimne rączki Bran spytał Liść kim on jest (czy coś w ten deseń), a ona odpowiedziała, że nie należy do świata żywych już od bardzo dawna. Piszę z pamięci więc mogłem cosik przekręcić, ale ogólny sens zachowałem. :)
" Zabili go już dawno temu" - dokładne słowa Liścia. W sumie niewiele z nich wynika, "dawno" może znaczyć w tym kontekście zarówno trzy lata jak i trzydzieści, chodzi tu raczej o jego ogólny stan, a nie długość jego trwania. Przynajmniej imo :)
W sumie dałaś mi trochę do myślenia ;) być może Liść odnosiła się do ludzkiego rozumowania czasu (żeby dać Branowi realne wyobrażenie stanu Zimnorękiego). Benjen jako łosiowy jeździec ani mnie nie grzeje ani nie ziębi, w ogóle ta postać (zimne łapki) to dla mnie tylko taki ciekawy smaczek i wolałbym gdyby Ben okazał się duchem Winterfell, bo kto inny znałby tak dobrze mury zamku jak nie Stark (i pasowałoby to do teorii, że między Winterfell a krainami za Murem są tajne, podziemne tunele). No i jeszcze znał Theona!
Jak na razie teoria Ben - Zimnoręki pasuje. Ale jeżeli okaże się, że jest inaczej takoż płakać nie będę. Dla mnie to także jedynie ciekawostka :)
Mnie w wątku Zimnorękiego ciekawi jedynie to w jaki sposób zachował on świadomość i wolna wolę, co musiało się stać, że nie jest bezmózgim zombie tylko rozumnym "kolaborantem" xP
W sumie jak Wy uważam to jedynie za ciekawostkę, nie mniej jeśli już o tym mowa: co przez to rozumiesz? Że to zwykłe ożywione zombie ze świadomością czy może White Walker który przystał na stronę wroga? xP
Zimnoręki to na 100% brat z NS, umarł za Murem i stał się zombie, tak jak każdy, z tym wyjątkiem, że on mówi, myśli, rozumie, odróżnia "dobro" od "zła". Cholernie mnie ciekawie dlaczego tak jest, CO SIĘ STAŁO!
Nazwałem go kolaborantem, bo jako ożywieniec powinien pomagać Innym w zwalczaniu wszelkiego życia, a on łazi sobie z ciepłokrwistymi :))
Jeżeli to jest Ben, to jest Starkiem. Może pochodzenie ma znaczenie, w sensie Starkowie są panami Północy, Bran zbudował Mur (a jak wiemy Mur to nie tylko lód, ale także zaklęcia/magia). Plus wiemy, że Starkowie mają specyficzne zdolności ot chociażby są lub mogą być wargami. Skoro Bran może zająć miejsce wrony, to w sumie czemu Ben nie miałby też posiadać jakiś szczególny status czy umiejętności?
Jak dla mnie to brzmi trochę naciąganie... a robienie ze Starków tych najlepszych robi się powili męczące (nie zrozum mnie źle, uwielbiam Starków, od samego początku i zapewne do samego końca będę im kibicował). Za Murem też była magia, nawet więcej niż "przed" Murem, chodzi mi głownie o warging, wielu dzikich było wargami. Bran (junior) to inna liga, on jest od początku najbardziej magicznym dzieckiem w rodzinie i najbardziej tajemniczym.
A skoro już tak obrabiamy tego Bena to czy wiadomo dlaczego szanowany lord i STARK! wstąpił do NS??? Strasznie mnie to intryguje... ;))
"A skoro już tak obrabiamy tego Bena to czy wiadomo dlaczego szanowany lord i STARK! wstąpił do NS??? Strasznie mnie to intryguje... ;))"
Przyłączam się do pytania xD
Po prostu przyjęło się, że jeden z młodszych synów możnych rodów, zwłaszcza północnych, wstępuje do Straży.
Ale generalnie to jest jedna wielka tajemnica, jedynie gdzieś tam wspomniano, że po turnieju w Harrenhal młody Benjen wstąpił do Czarnych Braci (chyba).
Mała poprawka, wstąpił z nieznanych przyczyn po rebelii Roberta, podczas której był w Winterfell, a Ned jak wiadomo wojował, że już o Brandonie nie wspomnę.
Kiedyś na to odpowiadałem, to pozwól, że wkleję.
"Tak wprost, nie było to nigdzie powiedziane, ale można to sobie śmiało dopowiedzieć.
- Benjen był trzecim synem, a tradycją na północy (już nieco zapomnianą) było wysyłanie n-tego syna na mur, do obrony przed dzikimi i innymi. Wiemy, że Starkowie są rodem mocno hołdującym tradycjom a do tego są od wieków protektorami północy. Więc Benjen mógł czuć powołanie, lub został tam wysłany z poczucia obowiązku.
- W rodzie Stark, Brandon był wychowywany na Lorda Winterfell, Ned żołnierza. Nie chcę pisać, że los Bena był z góry przesądzony, ale dla niego wstąpienie do Nocnej Straży nie było taką najgorszą opcją. Zostając w Winterfell mógł ożenić się i zostać w najlepszym wypadku chorążym Brandona, lub jeżeli ten by umarł - Neda. Przywdziewając czerń zyskał tym samym własną tożsamość, a służba na murze dawniej była honorowym zajęciem. Dodatkowo Benjen był bardzo ambitny i na pewno myślał o zostaniu Lordem Dowódcą w przyszłości. Przecież był jeszcze młody a już był Pierwszym Zwiadowcą.
- Jest jeszcze taka opcja :) Załóżmy, że teoria o rodzicach Jona Snow jest prawdziwa. Istnieje prawdopodobieństwo, że Ned z góry przesądził los Jona o wstąpieniu do Nocnej Straży aby ten stał się nietykalny przez królewskie prawo. Wiemy jak potraktowano dzieci smoczego księcia. Wcześniej jednak poprosił Benjena aby przywdział czerń i powiedział mu prawdę o "bękarcie". Miało to na celu przygotować opiekę Jon'owi na murze oraz to aby nikt nie podejrzewał jego prawdziwej tożsamości. Gdyby Ben i Jon wstąpili do Straży razem, byłoby to podejrzane a tak najmłodszy z braci już dorobił się wysokiej pozycji w jej szeregach i mógł lepiej strzec siostrzeńca. W książce dało się także zauważyć, że Ben ze wszystkich dzieci Eddarda, właśnie najcieplej odnosił się do Jon'a. Być może wiedział, że jest on jedynym co pozostało mu po siostrze."
Tak ciepło się odnosił do Jona, że co niektórzy spekulowali, że to on jest prawdziwym ojcem Jona :D Ale teoria całkiem całkiem, że tak powiem. Tzn. ta w Twoim poście oczywiście.
Sam się kiedyś zastanawiałem, czy to Ben był Starkowym junakiem, który "dopadł" Asharę na turnieju w Harrenhal :)
Sam już się odcinam od wszystkich teorii, niektóre już są tak niedorzeczne (Ned przeżył) czy obrzydliwe (Jojen to tak naprawdę...), że mam dość. Co Martin napisze, tak będzie ;)
Co do Jojena to niestety, ale chyba taka była jego rola.
A Ashara mogłaby się okazać septą Lemore i powiedzieć w końcu z kim spała w tym Harrenhal, bo jak nie z Nedem to niech spada :D
Wielkie DZIĘKI, klarownie rozpisane, kupuje wszystko, zwłaszcza to:
"Przywdziewając czerń zyskał tym samym własną tożsamość, a służba na murze dawniej była honorowym zajęciem." - jestem w stanie to sobie wyobrazić, tak samo jak i resztę rzeczy: obowiązek czy nie, trzecie dziecko.
Co do teorii: kurcze, tez ją kupuje, gdyby tamta teoria również okazała się prawdą - to faktycznie ładnie uzasadnione dlaczego był 'lepszym wujkiem' dla Jona <z drugiej strony gdybym miał ją obalać to po prostu powiedziałbym, że skoro jako trzecie dziecko mógł się czuć gorszy od starszego rodzeństwa, to może właśnie z Jonem jako bękartem mógł się bardziej utożsamiać, lub coś w ten deseń>. Ale nie chcę tutaj wchodzić w gdybanie, jeszcze raz dzięki za tego posta : )
Ale tu nie chodzi o robienie ze Starków tych "najlepszych", tylko o ich szczególny związek z Północą. O ile wiem, w żadnym innym rodzie wargów nie było, więc te umiejętności łączą się jakoś z faktem, że mieszkają na Północy (potwierdza to fakt, że i u dzikich są wargowie). To, że ktoś ma szczególne/magiczne zdolności nie czyni go "najlepszym", co najwyżej wyjątkowym ;).
Co do Bena, nie pamiętam czy w ogóle było coś na ten temat wspomniane, ale weź pod uwagę fakt, że on był jednym z trzech synów. Winterfell i tak przypadło by Brandonowi, ewentualnie Nedowi, więc właściwie NS mogła wydawać się atrakcyjnym rozwiązaniem. To trochę jak z Lorasem. Willas był następcą Mace`a, pośrodku był Garlan, więc Lorasek mógł "bawić" się w gwardzistę. NS to rodzaj przygody o ile oczywiście nie wyślą Cię tam pod przymusem. Plus jego przodek zbudował ten Mur, więc i stosunek do całego przedsięwzięcia był pewnie inny.
Mówiąc o robieniu ze Starków tych najlepszych nie miałem na myśli ich zdolności, tylko raczej to, że od początku sagi są kreowani na jedynych pozytywnych bohaterów i jako jedyni, bądź jedni z nielicznych, kierują się zawsze honorem i prawością, strasznie mnie to wkurza :))
Rozumiem, że Ben był trzeci no ale zawsze mógł się ożenić z jakąś wysoką lady i żyć sobie jako lord (w końcu co lord to lord), a później kto wie (akurat przypadek sprawił, że przejąłby Winterfell). Wiem też, że wstępując do NS mocno podniósł morale samej Straży, no ale żeby się tak poświęcać. Tak zmarnować Starka, jak ich teraz tak mało :/
Zagłębiając się w mroczne ostępy internetów, natrafiłem na kuriozalną teorię jakoby Ben wstąpił do NS aby oczyścić swoje sumienie po tym jak spółkował z Lyanną :0 wiem to tak niedorzeczne, że nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać! Ach czego to ci internauci nie wymyślą ;p
P.S. z Lorasem to trochę inaczej się sprawa ma, bo on raczej wiedział, że na dziedzica się nie nadaje :P
O matko, a czemu miałby sypiać z siostrą? To już naprawdę chore. Lubię sobie pospekulować, to część przyjemności czekania na dalsze tomy, ale ludzie naprawdę tracą miarę. Poza tym Martin powinien teraz powoli domykać wątki, wyjaśniać tajemnicę, upraszczać a nie dalej kombinować zwłaszcza, że zostały tylko dwa tomy i mnóstwo bohaterów.
Czy ja wiem, czy Starkowie są kreowani na tych "pozytywnych"? Wydaje mi się, że tak odbierać mogą ten ród jedynie widzowie serialu. Może to "zasługa" postaci Neda, bo przecież Robb złamał dane słowo, Arya szkoli się na zawodowego zabójcę, Cat (hmm bardzo problematyczna postać, że ograniczę się do tego stwierdzenia), Sansa (póki co) nie pokazała się od jakiejś szczególnie pozytywnej strony. Plus w innych rodach też masz postacie, które można uznać (od biedy) za pozytywne. Moim zdaniem, Starkowie mają tyleż zwolenników co przeciwników, a gdyby byli odbierani jednoznacznie pozytywnie sytuacja na forach (włączając w to filmłeb) byłaby nieco inna ;).
btw. osobiście oceniam postacie na podstawie ich indywidualnych dokonań, przynależność rodowa mi zasadniczo zwisa, choć "należę" do Martellów ;)
Haha niektóre teorie są naprawdę "chore", spotkałem nawet taką, że Jon to rzeczywiście dziecko Neda i... Lyanny (nie mam pojęcia co wszyscy się tak tego kazirodztwa uczepili)
No wiec przedstawię Ci mój punkt widzenia Starków, który, mam nadzieję, wyjaśni Ci o co chodzi z tymi pozytywnymi bohaterami:
Ned - honorowy do bólu przez co jego postać wiele traci na prawdziwości (jedyny Stark, którego nie lubiłem). Przez zaślepiającą żądze załatwienia wszystkiego w prawy sposób Ned staje się po prostu głupi. Gdyby nie jego upór załatwiłby wszystko szybko i cichcem zanim Cersetka by się zorientowała, ale nie on musiał być tym szlachetnym i dobrym do końca!
Robb - prawda złamał dane słowo, ale czytelnik jest tak kierowany, że od razu mu wybacza. Znów kierował się szlachetnością i honorem. Splamił kobietę i honor zmusił go do jej poślubienia. Wszyscy wokół uważają go za króla idealnego, taki on dobry i szlachetny i mądry i piękny... ble
Arya - Zabija bo musi, ciężkie życie zmusiło ją do zemsty za swoich. Nie uznaje dworskich intryg, no po prostu swoja babka, co nie, kibicujmy jej bo przecież nikomu nic nie zrobiła, jest taka dobra i niewinna, a źli ludzie tylko jej dokuczają
Sansa - no... yyy... Dobra tu mnie masz ;p
Bran - no tu już jest przegięcie, mamusia kocha go najbardziej bo jest taki słodziutki i milusi (do porzygu). On sam jest mądry nad wiek i sprawny że hej, wszyscy go kochają, a jak spadł to wszyscy płakali. Nigdy nikogo nie obraził i nigdy nic złego nie zrobił i znów zły los czepia się takiego słodziaka... no co za niefart
Catelyn - taki z niej Stark, jak z Cersei kochająca żona, no ale niech będzie. Jedyna mamusia w całej sadze, która ma pozwolenie od Siedmiu na zemstę za dzieci. Czymże ona zawiniła, skoro ona taka dobra dla wszystkich, taka wspaniałomyślna...
No i wreszcie Jon - najlepszy we wszystkim, najlepiej walczy mieczem, najlepiej pertraktuje z dzikim królem, honorowy po tatusiu (o ile wiadomo...), silny, sprytny, mądry, dzielny, nieustraszony, odważny, gotowy do poświęceń za przyjaciół, lojalny.... nosz kur... a gdzie jego wady?!
Wiem, wiem w wielu przypadkach mnie poniosło, ale nie mogłem się powstrzymać ;p
P.S. Witaj siostro martellowa, jam też z tegoż rodu, co chyba widać ;D
:DD no jest coś na rzeczy. Choć z drugiej strony czytelnik nie jest taki głupi i nie kupuje tego w ciemno, czego dowodem jest Twoja analiza. Kiedy tak o tym myślę, to mam wrażenie, że Martin stosuje taką dychotomię surowa ale prawa i sprawiedliwa Północ kontra zepsute Południe (choć patrząc na ród Boltonów można się zastanawiać). Choć z drugiej strony, masz przykład Brandona (brata Neda), który dosyć swobodnie sobie poczynał. Ja mam wrażenie, że Martin jest dosyć przewrotny i pokazuje na przykładzie Starków, że honor, prawość, prostolinijność etc. mogą wyrządzić wiele złego i wcale nie muszą być stosowną postawą w każdej sytuacji. Starków los nie oszczędza, więc trudno do końca powiedzieć, że M. ich jakoś faworyzuje. Jedynym rodem, który póki co nie poniósł żadnych strat i jest pokazywany w miarę "normalnie" to ród Tyrellów. Cała reszta jest w mniejszym lub większym stopniu przetrzebiona lub/i dostaje w d....
Tak, Martellów na forum jest sporo :). Choć ja na początku byłam zaskoczona. Zrobiłam sobie dwa różne testy, dwa razy wyszedł Martell więc przestałam walczyć z przeznaczeniem ;D i biorę co dają. W końcu mógłby wyjść mi Bolton a wtedy chyba bym się obdarła ze skóry z rozpaczy ;)
Dla jasności bardzo lubię ród Starków (no nie tak bardzo jak Dornijczyków, ale zawsze im kibicowałem) głównie za to, że są tacy... klimatyczni. Oczywiście, że Martin jest mistrzem w pokazywaniu dwuznaczności bohaterów, ale patrząc na to obiektywnie, to wady Starków poznajemy z perspektywy tych, którzy w ogólnym mniemaniu są uznawani za zło wcielone (ja tak nie uważam, żeby była jasność ;)) i wtedy czytelnikowi trudno jest się z tym pogodzić.
W każdej wojnie muszą występować "ci dobrzy" i "ci źli", w sadzę rolę złych przejęli Lannisterowie (przez Joffa i Cersei) i przez to morale Starków skoczyły, za to Lwy stały się obiektem wszelkiej nienawiści, czego zupełnie nie rozumiem. Czy to, że są silnym rodem i walczą o utrzymanie pozycji, jednocześnie doskonale znając swoją wartość to jakaś zbrodnia?
P.S. Oj nie taki Bolton straszny, zawsze mogłaś zostać Freyówną :P
Tak, na pierwszy rzut oka Lannisterowie robią za badassów, ale to duże uproszczenie. M. "bawi" się poniekąd czytelnikiem pokazując mu, że nie wszystko jest takie proste jakby się wydawało - klasyczny przypadek to Jaime i sprawa z Aerysem. Szczerze mówiąc nie odniosłam wrażenia, że Lannisterowie są źli jako całość, ale może dlatego, że patrzę na konkretne jednostki. Poza tym pamiętajmy, że Tyrion to także Lannister a jest ulubieńcem czytelników i widzów. Jeżeli M. przejeżdża się po jakimś rodzie, to chyba najbardziej po Freyach. Na palcach jednej ręki policzyłbyś wielbicieli tego rodu. O Boltonach nie wspomnę bo to są największe mendy w całej sadze, i wolałabym być córką starego Waldera i twarzą jak łasica niż znaleźć się w pobliżu któregokolwiek z Boltonów. Szczerze mówiąc, jako kobieta chyba najlepiej czułabym się w Dorne, tak, że w sumie jestem zadowolona ze swojej "przynależności" rodowej :)
Ja Lannisterów odbierałem właśnie jako największych badassów całej PLiO, jednak w miarę jak akcja postępowała nabrałem do nich sympatii, no bo jakby się tak zastanowić to oni nic tak strasznie złego nie zrobili (oprócz Joffa ;p). Co do Freyów, to myślę, że w większości przypadków budzą oni raczej wstręt i odrazę niż czystą nienawiść i tak naprawdę nie nadają się na skurczybyków z krwi i kości (według mnie są po prostu żałośni, a to że im się weselicho udało... no cóż nawet najgorszym się coś udaje).
"Na palcach jednej ręki policzyłbyś wielbicieli tego rodu." Taa chyba prawej ręki Jaimego.
Co do Boltonów to pełna zgoda, wprawdzie u mnie nie budzą takiej odrazy jak u Ciebie, to postrzegam ich jako tych złych (ale naprawdę złych, a nie jak lewki) bo ich potęga opiera się teraz głownie na zdradzie i okrucieństwie. Mam nadzieję, że szybko odnotują drastyczny spadek mocarności (choć lord Bolton w jakiś dziwny sposób mi imponuje, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że... lubię tego drania :P)
Ja również jestem dumny z mego martellstwa (nie mogę się doczekać Oberyna) i nawet nazwisko rodowe pasuje mi do imienia :P
Ale chyba Twojego imienia w realu ;). Po pewnym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że moje imię też się ładnie komponuje z Martellami :).
Bolton senior to trochę taki "Tywin dla ubogich" ;). Ma coś ze starego lwa, ale mimo wszystko to chyba nie ta liga. Oczywiście jest zimny, wyrachowany, cierpliwy, umie kombinować i mam nadzieję, ż ostatecznie przekombinuje. Wymarzony koniec tego pana, to śmierć z rąk syna (jak w wypadku Tywina ;) zaś Ramsaya powinny zjeść jego własne suki. Wtedy będę usatysfakcjonowana.
Tak, co do Freyów masz rację, w sensie tylko zdeklarowani wielbiciele rodu Starków mogą czuć do nich czystą nienawiść. W moim wypadku to raczej odraza wywołana złamaniem prawa gościnności i to skierowana raczej w stronę Waldera niż całego, licznego w końcu rodu. Nie życzę im źle jako rodowi, po prostu nie budzą mojej sympatii.
No tak, mojego prawdziwego imienia oczywiście :)) choć może nie tyle dobrze się komponuje, co jest po prostu dość podobne do nazwiska "Martell" :P
Zgadzam się, że Boltonowi daleko do Tywina (mój idol jeśli chodzi o działania wojenne), a imponuje mi głownie swoją stanowczością i chłodnym podejściem do wszystkiego (Bolton nie Tywin, choć on również), poza tym kiedy się pojawia mam autentyczne dreszcze ;P O Ramsayu nie powiem dobrego słowa, no bo i cóż można o nim rzec? Może jedynie, że świetnie obmyślił winterfellską intrygę (tu chylę czoła), to taki trochę Joffrey północy, choć oczywiście jeszcze bardziej popie...lony :)
Wracając do Freyów to mnie kojarzą się głownie z czymś obślizgłym, odrażającym, po prostu brudnym (nie wiem jak to dobitniej określić). Cały ród nie tylko Walder. Patrząc na działania LS wieszczę temu rodowi powolny acz systematyczny pomór, być może z wielkim finałem na miarę Krwawych Godów...
Głównym logistykiem KG był Lothar Frey, na spółkę z Roosem. Zresztą to on też załatwiał u Robba to małżeństwo Edmure'a. Jestem np. przekonana, że Walder zgadzał się z Tywinem, żeby Catelyn wziąć do niewoli, no i sam jednak Walder ostrzegał Robba, żeby się jeszcze wycofał ze swego pomysłu z przeprawą, bo to się źle dla niego skończy.
No wiem oczywiście, dlatego mówię, że gdyby nie spółka z Lwami i Boltonami to Freyowie nie zdobyli by obecnego... yyy prestiżu ;D
A ja za to mówię, że gdyby Robb zachował się tak, jak oczekiwałby od niego ojciec, to Freyowie nie mieliby teraz tej swojej łatki ;)
Być może nadarzyłaby się inna okazja. Wiem, że mieli prawo do zemsty i o zdradzie jako takiej nie ma mowy, ale myślę, że zbyt szczerym rodem nie byli więc możliwe, że prędzej czy później doszłoby do krwawej zdrady, może nie na taką skalę, ale jednak. ;)
Ale to nie oni zdradzili, tylko Robb. A Walder wręcz ostrzegał Robba, żeby zrezygnował z przeprawy, jeżeli mu życie miłe. I byli dość szczerym rodem, zasady były jasne, tak samo jak umowa. Zresztą Walder nigdy nie owijał niczego w bawełnę :D