*NIEUSTANNY SPOILER ALERT / FANDOM FRIENDLY*
"Temat tego forum jest bliżej nieokreślony. Będziemy tutaj rozmawiać o wszystkim, co ma jakiś związek z Hannibalem. I nie mówię tu tylko o serialu; nikomu nie bronię odnosić się do książek czy filmów. Być może postaramy się podzielić swoimi spostrzeżeniami w poszczególnych kwestiach. Będziemy wysnuwać własne teorie, rozkładać na czynniki pierwsze interesujące momenty z serialu, rozkminiać symbolikę, gawędzić o relacji Hannibal/Will...
Możecie tutaj poruszyć absolutnie każdy dowolnie przez Was wybrany temat.
Pomyślałam o stworzeniu tej dyskusji, ponieważ brakuje mi w innych forach wszechstronności. Zazwyczaj podejmuje się jeden temat, który zostaje mniej lub bardziej omówiony – tutaj będziemy omawiać każdy. Możecie pisać wszystko, co przyjdzie Wam na myśl.
Zapraszam do ożywionej dyskusji :)" Bonesss
http://www.filmweb.pl/serial/Hannibal-2013-650378/discussion/Kuchnie+%C5%9Bwiata %2C+czyli+wszystko+o+Hannibalu.,2650674
http://www.filmweb.pl/serial/Hannibal-2013-650378/discussion/Kuchnie+%C5%9Bwiata %2C+czyli+wszystko+o+Hannibalu+II,2677939?page=20#post_13795496
http://38.media.tumblr.com/be215d9c9d207647d959da22e11c5bc0/tumblr_n379zoudh71qg qr0ho1_250.gif
*.*
https://40.media.tumblr.com/29385b6987137bf625771eebe64ee8e6/tumblr_nukn5tUsLF1t deug4o1_1280.jpg
I ten dekolt w serek, ten odcień bordo, ten splot na sweterku...
*.*
Wygląda zupełnie jak typowy włoski narzeczony. ;))
Nie ma mowy,żeby Hannibal odpuścił sobie Willa. Lecter od początku wpadł po same uszy z tą miłością do Grahama,więc gdyby nawet terapia nie została wznowiona,Hanni znalazłby sposób,by być jak najbliżej swojego ukochanego.
Ja się jaram Madsem i Hugh w równym stopniu. Oboje wydają mi się tak doskonali,jakby nie byli z tego świata.Po prostu cudności <3
O cholera, a więc to już. Ten moment.
Za każdym razem, kiedy wracam do tej piosenki i wsłuchuję się w tekst przypominają mi się te ostatnie chwile..Znów mam to wszystko przed oczami: klif, czarne chmury, ciemniejące niebo, wzburzone morze, dwie postaci skąpane we krwi, tulące się do siebie tak, jakby zaraz świat miał się skończyć, jakby niebo miało runąć na ziemię. Widzę, jak Hannibal i Will stają się jednością, jak patrzą sobie w oczy, gdy zabijają Francisa. Słyszę szum fal rozbijających się o skały, ich nierówne oddechy, szept. Widzę, jak przechylają się w stronę urwiska i spadają w ciemność. Razem.
Myślę, że tekst piosenki opisuję relację łączącą Willa i Hannibala, oddaje jej sens. Z jednej strony odnoszę wrażenie, że tekst ukazany jest z perspektywy Willa (I will survive), z drugiej wydaję mi się, że słowa wypowiadane są przez Hannibala. Jak dla mnie tekst jest bardzo wielowymiarowy. I wymowny. To dzięki niemu dowiadujemy się co stało się potem, po upadku. Czy brać to na poważnie? Raczej tak, w innym przypadku nie miałoby to sensu.
Sorry, na tę chwilę jedynie tyle mogę powiedzieć. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić, a teraz nie mam do tego głowy. Wspomnienia powróciły -,-
Słaba jestem w tym, ale spróbuję. Pierwsza zwrotka. Khy-khy.
Oh, the skies, tumbling from your eyes
So sublime, the chase to end all time
Seasons call and fall, from grace and uniform
Anatomical and metaphysical
Uwielbiam tę zwrotkę. Wracają wspomnienia zamknięte w tamtych wspomnieniach / łzach z Mizumono. Po zapierającej dech pogoni krąg zamyka się ponownie. Taka jest kolej rzeczy. Pory roku przemijają w całym swoim majestacie i niezmienności. Po lecie następuje jesień, po jesieni zima itp. Każdego roku jest tak samo i zupełnie inaczej. Tak jak z nimi dwoma. W Mizumono oba serca krawawiły. Tak się to wtedy skończyło i nie mogło być inaczej. Wtedy nie mogło. Ale to nie ma znaczenia. Bo miłość trwa ponad tym. Bo pory roku przeminą i znów będzie wiosna. I nastała wiosna (Primavera), a po niej kolejne pory roku. Oddalili się od siebie, ale to też bez znaczenia, bo wrócili i stali się sobie jeszcze bliżsi. I tak miało być i nie mogło być inaczej. Miłość jest wpisana w każdą komórkę ich ciał - niezrozumiała, niepojęta, wykraczająca poza moralność, zrozumienie i zdrowy rozsądek.
Oni wracają do początku, do punktu, od którego wszystko się zaczęło. Ich życie zatacza krąg i znowu stoją na przeciwko siebie, w swoich objęciach, Hannibal ma na sobie krew Willa a Will krew Hannibala. W Mizumono świat umarł, teraz rodzi się nowy. Nowy świat dla nich obu, w którym będą mogli zacząć od nowa. Sytuacja się powtarza, ale zakończenie nie będzie takie samo, bo tym razem każdy z nich wybrał dobrze. Los dał im szansę na naprawienie błędów sprzed kilku lat, a oni ją w pełni wykorzystują. I są szczęśliwi. Wszystko przemija, ale oni trwają przy sobie na każdej płaszczyźnie życia. Duchowo (metaphysical) i cieleśnie (anatomical).
A tu się dopiero zaczyna coś pięknego....
Oh, the dye
A blood red setting sun
Rushing through my veins
Burning up my skin
To jest piękne!!!!!
Koło znów się zamyka. A rozpalony szkarłat wlewa się w żyły. Jak pięknie jest żyć i wspólnie zabijać! Rozpaleni, oślepieni własnym blaskiem. Ich piękne szaleństwo, morderczy taniec we krwi. Na krawędzi. Kto zginie, kto przeżyje? Teraz to nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, co jest.
I will survive, live and thrive
Win this deadly game
Love crime
Love crime
I will survive, live and thrive
I will survive, I will survive
I will
Stawiamy kropkę na końcu zdania, ale nie kończymy opowieści. Obaj przeżyją, obaj wygrają. Bo przekroczyli granicę. Wspólnie. Rozwiną skrzydła. Będą żyć. Albo razem zginą, wtuleni w siebie Tylko to się liczy.
Love crime, crime d'amour...
Chyba będę płakać. Jak śmiesz mówić, że nie jesteś w tym dobra?! O.o
Chciałam coś napisać, naprawdę bardzo chciałam i pragnęłam, żeby to co powiem było mądre, ale po tym, co powiedziałaś... ech, muszę się jakoś ogarnąć.
A nie wydaje wam się - bo mnie tak, że słowo will nie zostało tam użyte tylko jako czasownik ale także jako imię naszego bohatera ? Coś w rodzaju homonimu, taka dwuznaczność ?
No właśnie nie tak po prostu. Tak dwuznacznie - i jako czasownik i jako imię.
Można by to interpretować jako to co mówi Hannibal - Ja, Will - przeżyjemy.
Albo też powtórzenia słowa-imienia will jako nadanie ważności właśnie jemu, że to Will jest dla niego najważniejszy. Coś w ten deseń.
Nie tylko jako to że ja zamierzam przeżyć - bo tak to można to widzieć jako to, że i Will i Hannibal mogliby być tymi, którzy wypowiadają ten tekst. Ale właśnie taka dwuznaczność.
A tak dla rozluźnienia, zwróćcie uwagę, jak pracowity jest Hannibal. Prowadzi praktykę, pisze obszerne notatki na temat swoich pacjentów (pamiętacie te wszystkie tomy zeszytów w skórzanych okładkach?), czyta, komponuje,bywa w operze, gotuje - a to pochłaniacz czasu, wiem co mówię, do tego wszystko przyrządza samodzielnie, nawet kiełbasę (!), wybiera sobie ofiary, nad niektórymi pastwi się czas dłuższy i gdzieś je tam przechowuje (jak Miriam Lass), dokonuje zbrodni i to nie byle jak, tylko artystycznie, malowniczo i teatralnie. Dotąd się zastanawiam, jak on samodzielnie, w pojedynkę przetransportował człowieka-drzewo? A na dobitkę sam chodził na terapię. Facet nie miał chwili wolnego w ciągu dnia. :)
To prawda, Hannibal nie lubi bezczynności, jednak w jego przypadku nie wydaję mi się to niczym dziwnym. Lecter przez większą część swego życia był sam. Owszem, spotykał się z pacjentami, ale nie sądzę by dzięki temu czuł się mniej osamotniony. Hannibal wymyślał sobie różne zajęcia, żeby zwalczać nudę. Siedzieć w fotelu i ciągle bić się z własnymi myślami też nie jest dobrze. Poza tym Lecter ciągle robił to, co sprawiało mu przyjemność. Zabijanie, piękne eksponowanie zwłok, bawienie się ludźmi, manipulacja, muzyka, opera, teatr, gotowanie - on to uwielbiał, więc absolutnie nie miał problemu z tym, że ciągle się tym zajmował. Nie wiem jak u innych ludzi, ale zajęcia, które sprawiają mi przyjemność mogłabym wykonywać na okrągło i wcale nie czułabym się zmęczona. Myślę, że dopóki Hannibal nie poznał Willa to wszystko mu wystarczało. Na pewno nie był do końca szczęśliwy, ale i nie liczył na żadną poprawę. Dopiero znajomość z Willem otworzyła drzwi do nowych komnat w jego pałacu pamięci.
Hannek musiał jakoś wypełniać czas wolny. Nie mógł ciągle przyjmować pacjentów, a więc w chwilach, kiedy nie musiał spełniać swoich obowiązków zajmował się czymś, co być może odganiałoby dręczące go myśli. Bo coś musiało go dręczyć. Może nawet nie zdawał sobie z tego sprawy?
Miał mnóstwo czasu na opracowywanie swoich instalacji, a w tym czasie jego notatnik wypełniał się wizytówkami.
Will rozbił ten statyczny świat, zaszalała w nim wichura. Hannibal zapragnął być przez niego zauważony, nie chciał być dla niego terapeutą. Chciał być kimś znacznie znacznie więcej. Sam nie potrafił tego ogarnąć. Nazwał to przyjaźnią. Odkrył jakąś cząstkę siebie. Coś zupełnie zaskakującego.
Przyjaźń to naprawdę wielkie słowo, jednocześnie wydaję się zbyt małe, żeby można było nazwać nim relację Willa i Hannibala. To nie była przyjaźń. To było coś, co nawet ciężko ubrać w słowa, bo być może wcale takich nie ma. Być może nie ma takich słów, które mogłyby oddać sens ich związku.
Odkrył coś nowego albo znalazł drogę do dawno nieodwiedzanego pokoju, do pokoju, o którym mógł już zapomnieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Willa aby z powrotem do niego powrócić. A co jeśli Will przypominał mu Miszę? Hannibal ją kochał, pokochał Willa.
Oczywiście to był inny rodzaj miłości, ale miłość to miłość. Może dlatego zaczął się gubić, nie wiedział jak poradzić sobie z tym uczuciem. Sama nie wiem. Misza miała duży wpływ na życie Hannibala, ale aż tak duży? Była jego siostrą, którą się opiekował. Chciał zaopiekować się Willem. Nie wiem.
Tylko że to jest płytkie, to sprowadzanie wszystkiego do Miszy. Czy uważacie, że on zostawił to za sobą? Czy może jednak Misza miała wpływ na jego decyzje w dorosłym życiu?
Pokochał WIlla. Oczywiście, od tego pierwszego momentu, zwaliło się to na niego w jednej sekundzie. Potrzebował jego bliskości i przyjaźni, od niej już tylko krok do miłości, a w konsekwencji miłości totalnej, obejmującej ciało, rozum i duszę. Przyjaźń to dla niego było większe słowo niż dla kogokolwiek z nas, w końcu to był obszar który zajmowało niewielu ludzi w jego życiu. A dalej było już miejsce, do którego dotarła tylko jego siostra. Ale Will wnikał do niego, coraz głębiej, dzień po dniu. Ta kruchość, nieporadność, szczerość i zaufanie poruszyły w nim te same struny, co w przypadku relacji z siostrą. Hannibal poczuł, że Will jest dla niego kimś bardzo cennym, że nie może go stracić, że musi się nim opiekować i chronić go przed światem i sobą samym.
Hannibal nie potrafił przyjaźnić się z ludźmi, jednak umiejętność udawania przyjaźni opanował niemalże do perfekcji. Wiedział czym ona jest, jakimi rządzi się prawami. Ale on miał inną definicję przyjaźni i tylko taka przyjaźń mogła dać mu radość i spełnienie. Wiadomo, że nikt "normalny" nie mógłby dać mu tego, czego tak naprawdę pragnął, to dlatego ciągle był sam.
Will mógł ofiarować Hannibalowi taką przyjaźń, jakiej Hannibal zawsze chciał dla siebie. Will rozumiał, dostrzegał odmienność ich relacji od tych pozostałych, od tych, jakie mieli z innymi ludźmi. Początkowo Lecter był zadowolony, znalazł osobę podobną do siebie i może pomyślał, że na tym koniec. Przestraszył się w chwili, kiedy dostrzegł, że Graham ciągle posuwa się naprzód, że łamie w Hannibalu wszelkie forty, jakie udało mu się wokół siebie wybudować na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Doktorowi wydało się to piękne, to była dla niego wielka szansa, gwiazdkowy prezent.
Tak. Przestraszył się, a jednocześnie był zachwycony. Zawsze chciał, żeby ktoś go dostrzegł. Chciał, żeby to był Will. Nie wyobrażał sobie nikogo innego.
Hannibal zapomniał, że jest zdolny do czucia takich rzeczy. Przestraszył się siebie samego i był zdezorientowany. Zachowywał się jak na haju, widok Willa go upijał.
Jak bardzo Hannibal był rozczarowany Willem, gdy ten dostrzegł w nim nie przyjaciela ani powiernika, ale seryjnego mordercę i ten wizerunek w jednej chwili zmiótł wszystkie inne. Oj. Zabolało.
Zabolało i to bardzo. Czar prysł, w jednej chwili wszystko się zmieniło, znikło bezpowrotnie.
Haha, bardzo pracowity i skrupulatny to prawda. Jeśli chodzi o te piękne tabla, to mógł mieć dostęp do specjalistycznych urządzeń i narzędzi, nieruchomości wykupione na słupy, zaufanych dostawców itp. Ale szczerze mówiąc, w tym serialu nie interesuje mnie know-how. Bajki rządzą się innymi prawami, nie musi i nie powinno być logicznie, ważne że jest pointa.
Po co komu logika? Mi tam wystarcza, że jest pięknie. Baśń nie musi być logiczna. Powinna czarować, wprawiać w dziwny nastrój, a Hannibalowi się to udaję, więc czego chcieć więcej?
Haha, może miał swoją firmę, która się tym zajmowała. On nadzorował i pomagał, pracownicy wykonywali. ;p
Chodził, za bardzo dba o siebie ;) zorganizowany jest maksymalnie po prostu. 6.00- 7.00- śniadanie, 7.00-8.00 - ciekawe co robi Will?, 8.00-9.00 - kąpiel, wybór garnituru, 9.00-10..00- a czy Will znów we flanelowej koszuli? nakarmił już psy?, 10.00-11.00- ok. brak mi mięsa, czas kogoś zabić, 11.00 -12.00- ciekawe co robi Will, może go odwiedzę?, 12.00-19.00- pacjenci, 19.00 - Will przychodzi!, 21.00 - 6.00 - Will wyszedł, będę myślał o nim... ;)
p.s.: żeby nie było, ja ich uwielbiam! ale po trzech sezonach tak widzę Hannibala ;)
hehe ;)
Plus trzy razy w tygodniu po 3 godziny czasu wolnego na rozwijanie pasji artystycznych - WSZELAKICH. I rysowania i opery i tworzenia - this is my design :p
Haha, bardzo interesujący plan dnia. Zmieniałabym w nim tylko jedną rzecz. A raczej dodała. Hannibal myślał o Williamku 24 godziny na dobę, podczas wykonywania każdej czynności, a więc: 6.00- 7.00- śniadanie i myślenie o tym czy Will też zamierza coś zjeść, 8.00-9.00 - kąpiel, wybór garnituru, zastanawianie się czy Will też bierze prysznic... i tak dalej, i tak dalej.
xD
Też o tym myślałam. I (ja), czyli Hannibal i Will jako imię. Jak dla mnie końcówkę można interpretować na kilka różnych sposób, twórcy dali nam wybór i nie narzucają jak powinniśmy odbierać zakończenie. To chyba jest w tym wszystkim najlepsze. Sami możemy zdecydować jakie zakończenie jest dla nas najlepsze, jakie nam się najbardziej podoba.