Postanowiłam zaprezentować także tutaj swoje FF, jak już się dzielić nim ze światem to na całego ;)
Mam nadzieję, że się spodoba...
Doktor Temperance Brennan siedziała przy biurku w swoim gabinecie i wpatrywała się w ekran monitora. Przed jej oczami widniała strona z niedokończonym rozdziałem jej kolejnej książki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie musiała nawet się odwracać, doskonale znała odgłos tych kroków. W końcu prawie czteroletnia współpraca pozwoliła jej bardzo dobrze go poznać.
- Hej Bones! - powiedział wesoło agent Seeley Booth i posłał jej czarujący uśmiech.
- Witaj Booth - odpowiedziała i zamknęła folder na swoim laptopie po czym wyłączyła sprzęt.
- Zbieraj się. mamy kolejną sprawę.
- Już idę. Co tym razem? - zapytała gdy opuścili jej gabinet i szli przez laboratorium.
- Bones, kości jak zwykle...
Posłała mu lodowate spojrzenie i dodała:
- Tego mogłam się sama domyśleć, a jakieś szczegóły?
- Gdybym znał je, nie musiałabyś tam teraz ze mną jechać. Proszę - otworzył drzwi swojego SUVa i gestem zaprosił swoja partnerkę do środka.
- Wiesz co...
- Co? - zapytał i usiadł za kierownicą.
- Zapomnij - odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. agent popatrzył na nią i powiedział:
- I tak wiem, że mnie kochasz.
Następnie odpalił silnik i ruszyli.
--
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Bones nie odezwała się do Bootha po tym wyznaniu, tylko beznamiętnie wpatrywała się w krajobraz mijający za szybą. Nie wiedziała jak miała się zachować. Nie wiedziała również czy jej partner powiedział to na serio czy tylko żartował. To nie ona została wyposażona w szósty zmysł jaki posiadał Booth, a który nosił nazwę ''stany emocjonalne Bones''. To Booth zawsze wiedział czy coś ją martwiło, czym się zadręczała. Potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że jest trochę ''nieprzystosowana'' do działania w grupie i zamknięta w sobie jeśli chodzi o uczucia. A mimo to wyskoczył z takim tekstem.
Booth tymczasem zastanawiał się czy nie pozwolił sobie na zbyt duże posunięcie. Już od jakiegoś czasu był pewny, że czuje coś do swojej partnerki. I to na pewno nie była tylko przyjaźń. Skrycie pragnął, by ona czuła to samo. Nie chciał jednak naciskać. Chciał na nowo odbudować zaufanie, które zostało nadszarpnięte jego fikcyjną śmiercią. Nie chciał, by cierpiała.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Booth zatrzymując się i wysiadając z samochodu. Bones wzięła swoją torbę i poszła w jego ślady.
- Ale to jest las. Booth, gdzie my jesteśmy? Nie widzę innych agentów, ani policyjnych techników...
- Bo są z drugiej strony tego gąszczu.
- To czemu nas tam nie ma?
- Bo chciałem najpierw z Tobą porozmawiać - powiedział agent i oparł się plecami o służbowe auto.
- Booth, proszę...
- Bones, ja wiem, że nadal jesteś...że masz mi za złe to co się wydarzyło parę tygodni temu...
- Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy... - zaczęła, ale agent jej przerwał.
- Tak, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak było kiedyś. Nie jest normalnie...
- Z nami nigdy nie było normalnie - powiedziała Brennan, a lekki uśmiech pojawił się na twarzy jej partnera.
- Po części masz rację. Ale mimo to ja chciałem Cię jeszcze raz przeprosić. Przeprosić za...
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - przerwała mu - już wszystko zrozumiałam i cieszę się że znowu razem pracujemy, że...znowu tu jesteś - zawahała się, ale po chwili podeszła i przytuliła się do Booth'a, który mocno ją objął i wyszeptał:
- Już nigdy Cię nie opuszczę. Nie zostawię. Nawet gdyby mi się coś stało, wiedz, że zawsze będę czuwał nad Tobą.
Bones nie wiedziała co odpowiedzieć, uznała że najlepszym wyjściem będzie milczenie. Gdyby tylko Booth wiedział co ona czyje do niego. To już nie było tylko przywiązanie. Było to uczucie, którego ona sama nie mogła pojąć, nie rozumiała go, gdyż nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuła.
- Dziękuję Booth - powiedziała w koncu i odsunęła się lekko od agenta, także teraz patrzyli sobie w oczy - Naprawdę dziękuję.
Booth uśmiechnął się i powiedział:
- Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. A teraz pojedźmy lepiej już do tych kości, bo jeszcze pomyślą, że się zgubiliśmy. Gdyby Sweets się dowiedział. Wyobrażasz to sobie? Samotni w głuszy, zdani tylko na siebie...Miałby pretekst do kolejnych badan.
- Tak - odpowiedziała Brennan i uśmiechnęła się - Zatem w drogę. Jak to mówią ''Komu w drogę temu zegar".
- Czas, Bones. ''Komu w drogę temu czas" - odpowiedział agent i uśmiechnął się.
A teraz kolejna część - tym razem dłuższa. Mam tylko nadzieję, że się nie zanudzicie...
A i pięknie dziękuję za komentarze :]
- 6 -
Kolejny poranek przyniósł nowe opady śniegu oraz spadek temperatury o kilka kolejnych stopni. Ulice i chodniki były zaśnieżone a drzewa skrzyły się w bladym słońcu, które postanowiło wyjrzeć zza stalowoszarych chmur.
Bones podziwiała krajobrazy za oknem, podczas gdy Booth prowadził swojego ukochanego SUVa. Byli w drodze do złożenia wizyty mężowi Samanthy Jenkins.
- Jak myślisz, czemu to nie Jenkins zgłosił zaginięcie swojej żony? - zapytał Seeley, kiedy on i Brennan wysiedli z samochodu przed domem Jenkinsów.
- Może byli w separacji – podsunęła Bones.
- Ty to masz pomysły. Ale z drugiej strony chyba nikt od dawna tu nie zaglądał. Spójrz – agent wskazał na stosik gazet leżących przed drzwiami, który zdążył już przyprószyć śnieg.
- Może wyjechał.
- I nie dzwonił do ciężarnej żony, by dowiedzieć się jak ona się czuje? Daj spokój, to nieludzkie zachowanie – powiedział Booth.
- Gdybym ja była zajęta pracą też bym nie zawracała sobie umysłu takimi rzeczami jak telefon – odparła Bones.
- Po pierwsze ''nie zawracała głowy'', a po drugie... Nie zadzwoniłabyś do mnie?! - zapytał Seeley z udawanym oburzeniem.
- Może zrobiłabym wyjątek – odparła antropolog a agent posłał jej uśmiech, na widok którego kobietą miękły kolana.
W międzyczasie zdążyli pokonać drogę jaka dzieliła ich od samochodu do drzwi wejściowych. Temperance zastukała w dębowe drzwi. Nic jednak się nie wydarzyło.
- Spróbuj jeszcze raz – polecił Booth, który zaczął rozglądać się dookoła. Bones ponownie zapukała, tym razem mocniej. Agent przysunął się bliżej drzwi i zaczął nasłuchiwać – Nic nie słyszę. Nikogo tam nie ma. Sprawdźmy jeszcze od tyłu, ja pójdę na prawo, Ty na lewo, OK?
- Dobra – przytaknęła Brennan i ruszyła w swoim kierunku zaglądając po drodze przez okna. Wnętrze domu wyglądało schludnie, ale pusto. Booth miał rację – nikogo nie było. Chwilę potem znów stała obok swojego partnera – Tu rzeczywiście nikogo nie ma.
- Mówiłem – zgodził się Seeley – Jedźmy zatem do tej całej Evelyn Kent. Może ona coś będzie wiedziała.
- A co z Jenkinsem?
- Wrócimy tu jeszcze raz, ale tym razem z nakazem przeszukania domu – odparł agent i po raz ostatni rzucił okiem na posiadłość Jenkinsów.
***
- Pani Evelyn Kent? - zapytał Seeley, kiedy młoda kobieta otworzyła drzwi. Bones od razu poddała ją antropologicznej analizie. Evelyn była drobną szatynką o szarych oczach. Niczym nie wyróżniającą się kobietą z przedmieścia.
- Tak. W czym mogę pomóc? - zapytała niepewnie lustrując wzrokiem partnerów.
- Agent specjalny Seeley Booth – mężczyzna błysnął odznaką – a to moja partnerka, doktor Temperance Brennan. Chcielibyśmy zadać pani parę pytań dotyczących...
- Czy to ma związek z Sam, znaczy Samanthą Jenkins? - przerwała mu kobieta.
- Tak – odparła Bones, a kobieta otworzyła szerzej drzwi i wpuściła partnerów do środka.
Salon do którego zaprowadziła ich kobieta był przestronny i starannie urządzony. Już na pierwszy rzut oka było widać dbałość o szczegóły. Każdy element dekoracji zdawał się być dokładnie przemyślany. W oknach wisiały kremowe zasłony, a na podłodze leżał puszysty dywan w podobnym odcieniu. Jasne meble oraz bibeloty doskonale komponowały się z otoczeniem.
Booth i Brennan usiedli na kanapie, a Evelyn Kent zajęła miejsce na fotelu po przeciwnej stronie.
- Co chcielibyście państwo wiedzieć? - zapytała i spojrzała na partnerów.
- Pani zgłosiła zaginięcie Samantyh Jenkins? - zapytał agent.
- Tak. Sam jest moją przyjaciółką i zaniepokoiło mnie to, że nie odbierała telefonów ode mnie. Poszłam nawet do jej domu, ale pocałowałam klamkę, kolokwialnie mówiąc.
- Po co? - zdziwiła się Bones i uważniej przyjrzała się kobiecie. Wydaje się zrównoważona...
- Tak się tylko mówi kiedy nikt nie otwiera – szepnął Booth – my też ostatnio pocałowaliśmy klamkę...
Wyjaśnienie Seeley'a może i było satysfakcjonujące, ale mina Brennan zdradzała że te wszystkie zwroty i powiedzenia to tylko komplikowanie sobie życia. Nie ma to jak prosty język antropologii.
- A mąż Samanthy Jenkins? - kontynuował przesłuchanie Booth.
- Derek nie żyje. Zgiął 2 miesiące temu w wypadku samochodowym – odparła kobieta.
- Czy Samantha i Derek mieli problemy?
- Czy ja wiem? Nie układało im się ostatnio. Sam wspominała mi, że poznała kogoś jednak nie powiedziała nic więcej. Bądź co bądź oczekiwała dziecka... Ale skąd te pytania?
Booth i Bones spojrzeli na siebie.
- Pani Kent, jest nam bardzo przykro, ale Samantha nie żyje – powiedział Seeley. W następnej chwili zobaczyli jak twarz kobiety wykrzywia grymas bólu, a oczy napełniają się łzami. Wieść o śmierci bliskiej osoby zawsze jest szokiem. To prawda powszechnie znana. Ale widok jak śmierć zabiera część Ciebie, jak odchodzi bliski to jeszcze gorszy ból, z którym dopiero miało przyjść się zmierzyć...
***
Mimo wolnej niedzieli Hodgins nie mógł przestać pracować. W swoim gabinecie zastanawiał się nad odpowiedzią na pytanie: skąd pochodzi brylant znaleziony w trumnie?
- Jack, przeglądasz katalogi z biżuterią już milionowy raz. Może tak przy okazji wybrałbyś coś dla mnie? Wiesz, w jednym z tych katalogów widziałam śliczne kolczyki z kryształków Swarovskiego – powiedziała Angela, która weszła do pomieszczenia.
- Skarbie, kupię Ci jakie tylko będziesz chciała. Słowo...
- Ale...
- Ale najpierw muszę to rozgryźć – odparł Hodgins i znów zaczął się przyglądać fotografii mikroskopowej brylantu znalezionego na miejscu zbrodni. Artystka westchnęła i podeszła do komputera, przy którym siedział naukowiec.
- Odsuń się, kto jak kto, ale ja tu jestem specjalistką od sztuki – powiedziała Montenegro, co wywołało uśmiech na twarzy Jack'a, który ustąpił jej miejsca.
To była prawda. Jego narzeczona była niedoścignioną specjalistką w dziedzinie sztuk pięknych. Teraz Angela z zacięciem w oczach przyglądała się brylantowi, a Hodgins obserwował wszystko z boku. Po jakimś czasie uśmiech zagościł na twarzy artystki, a Jack już wiedział że Angela odkryła coś bardzo ważnego.
***
Booth i Bones jechali czarnym chevroletem do mieszkania Brennan. Zapadał zmierzch. Cały dzień spędzili na rozmowie z Evelyn Kent, próbą dostania się do domu Jenkinsów oraz próbie załatwienia nakazu na przeszukanie tego domu.
- Mówiłam, że Caroline nie będzie chciała Cię wysłuchać – powiedziała Tempe – Ona nie pracuje w niedzielę.
- Ale wysłuchała.
- Ale nakazu dzisiaj nie dostaliśmy.
- Obiecała, że na jutro będzie. Spokojnie. Przeszukamy ten dom prędzej czy później, chociaż mam nadzieję że to później to będzie jutro rano... - odparł Seeley, ale przerwał mu dźwięk telefonu Bones.
- Brennan... Tak, chwileczkę – powiedziała i przełączyła na głośnik – Już.
- Witaj Booth – partnerzy usłyszeli głos Hodginsa, a chwilę potem Angeli.
- Macie coś? - odparł agent.
- Tak, Angie jest najlepsza na świecie. Zna się dosłownie na wszystkim...
- Jack, potem będziesz mi słodził – przerwała narzeczonemu artystka, a Seeley uśmiechnął się pod nosem.
- Dobra, do rzeczy – powiedział Booth.
- No tak. Więc razem z Angelą odkryliśmy co to za brylant, który znalazłem w trumnie. Jest to najprawdopodobniej jedna dziesiąta jakiejś większej całości. Najprawdopodobniej chodzi to o brylantową kolię – wyjaśnił Hodgins.
- Jest to rękodzieło, dlatego nie można było znaleźć prawdopodobnego wglądu całej kolii w sklepach jubilerskich. Wniosek z tego, że musiała zostać zrobiona na zamówienie lub jest bardzo stara – dodała Angela – No i cholernie droga.
- Dzięki za informację – powiedziała Bones.
- Nie ma za co. A Wy znaleźliście coś w domu Jenkinsów?
- Nie, bo nie mogliśmy się tam dostać. Jutro mamy otrzymać nakaz – odparła Brennan.
- A mąż tej Samanthy? Wyjechał?- zainteresowała się artystka.
- Wącha kwiatki od spodu – skomentował krótko Booth, a Bones spojrzała na niego.
- On nie żyje, jego mózg nie odbiera bodźców węchowych, wzrokowych, słuchowych. Co Ty mówisz?
Angela przysłuchiwała się tej wymianie zdań, zapowiadało się na kolejną rozmowę z cyklu ''nie wiem co to znaczy''.
- Bones, użyłem tylko barwnej metafory by przekazać Angie, że facet nie żyje. Zrozumiałaś prawda? - agent skierował to pytanie do Montenegro, która nadal tkwiła przy telefonie.
- Jasne, że zrozumiałam – odparła.
- Widzisz – powiedział Booth i spojrzał wymownie na swoją partnerką, która zrobiła zdziwioną minę – Dobra, dzięki za informację jeszcze raz. Na razie.
- Pa – usłyszał w odpowiedzi i połączenie zostało przerwane.
Ledwo jednak Temperance zdążyła schować swoją Nokię rozdzwoniła się Motorola Seeley'a. Agent spojrzał na wyświetlacz.
- To się zaczyna robić nudne – mruknął pod nosem.
- Jared? - zapytała Bones, a agent kiwnął głową i odebrał połączenie.
- O co chodzi?... Mów wyraźniej... Jared, jesteś pijany... - powiedział Booth, a Brennan mogła usłyszeć w jego głosie odrazę, ale i obawę – Trudno... Musisz ponieść tego konsekwencję... Nie mów mi o braterskiej więzi... Dobra. Uspokój się. Za pół godziny – agent rozłączył się i schował telefon do bocznej kieszeni płaszcza. Temperance zauważyła, że palce jej partnera mocniej zacisnęły się na kierownicy i poczuła dziwną chęć, by go dotknąć, pocieszyć. Ale nie zrobiła tego. Stchórzyła. Znowu?...
Dalsza część drogi upłynęła w ciszy. Dopiero kiedy Booth zaparkował przed osiedlem Bones, odezwał się na pożegnanie.
- Dobranoc Tempe – powiedział i lekko się uśmiechnął.
- Dobranoc – odparła i odwzajemniła uśmiech, po czym wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku drzwi wejściowych.
Gdy znalazła się w swoim mieszkaniu podeszła do okna i lekko rozchyliła zasłony. Czarny SUV stał jeszcze przed blokiem, chwilę potem zawarczał silnik i samochód odjechał. Bones odeszła od okna i usiadła na kanapie. W tej chwili czuła złość na Jareda i wstręt do niego za to co robił Booth'owi.
C.D.N.
oczywiscie ze sie nie zanudzamy. mam nadzieje ze bones zrobi ten krok chociaz jeden do przodu. czekam na cdk!
Na początku dziękuję za komentarze :] oraz taki drobny komunikat, pierwsza część tej notki pisana jest z perspektywy Booth'a.
- 7 -
Telefon on Jareda nie był tym czego się spodziewałem na zakończenie dnia. Zresztą niczego już się nie spodziewałem. Myślałem, że porozmawiam dziś z mężem Samanthy, okazało się że facet nie żyje. Tylko dlaczego do cholery ja o tym nie wiedziałem? Czyżbym przeoczył coś? No i jeszcze ten brylant w trumnie. Dużo elementów układanki, które ni jak nie chciały do siebie pasować...
Śnieg jak na komendę przestał padać, kiedy zaparkowałem swojego SUVa w wąskiej uliczce. Okolica nie należała do luksusowych, lecz zaliczała się do tych, gdzie nie należało zapuszczać się samotnie po zmroku. Mówiąc wprost jedna z gorszych dzielnic w Waszyngtonie, jak nie najgorsza. Zgasiłem światła i wysiadłem z samochodu. Było przeraźliwie zimno, nawet postawiony kołnierz płaszcza nie dawał wystarczającej ochrony przed chłodnym wiatrem.
Zmierzając w stronę baru, a raczej speluny rozejrzałem się po okolicy – ciemne zaułki, tony śmieci, prostytutki i ich klienci. Czarna rozpacz. Co robił tu Jared?
- Cudownie – mruknąłem pod nosem omijając jakiegoś pijaczka leżącego pod drzwiami zza których dobiegał mnie gwar rozmów i jakaś muzyka bliżej nieokreślonego rodzaju. Pchnąłem obskurne wrota, które zaskrzypiały na znak protestu i pewnym krokiem wszedłem do środka.
Gdy tylko przekroczyłem próg, do nozdrzy uderzyła mnie mieszanka zapachu alkoholu, papierosów i potu. Zapach prawdziwego mężczyzny... Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale w nikotynowym dymie trudno było cokolwiek dostrzec. Na szczęście mój wzrok był jeszcze na tyle dobry, że już po kilku sekundach zlokalizowałem mojego brata. Siedział przy jednym z stolików między jakimiś obskurnymi typami. Zresztą innych typów tu nie było. Każdy wyglądał jakby spędził parę ładnych lat w więzieniu lub należał do jakiegoś gangu motocyklowego. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłem w ich stronę. Już po chwili zorientowałem się, że Jared oraz jego towarzysze grają w karty, a koło każdego gracza stoi opróżniona butelka po whiskey. Poczułem odrazę. Tak, mój własny brat tonął na własne życzenie...
Mimo to nie przyjechałem tu tylko obserwować, musiałem go stąd zabrać zanim upije się do nieprzytomności, a jego stan zdradzał że nie wiele mu do tego brakuje. Jakim cudem w ogóle zdołał do mnie zadzwonić?
- Zbieraj się Jared – powiedziałem i podszedłem do stolika.
- Seeley! Przyjechałeś... - mój brat chyba jeszcze ani razu nie powitał mnie tak entuzjastycznie.
- Tak, tak. Rusz się, nie zamierzam spędzić tu całej nocy – odparłem i zabrałem się za podnoszenie Jareda z krzesła. Ktoś jednak postanowił przerwać moje wysiłki bo poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
- On zostaje – usłyszałem tuż nad uchem gruby i tubalny głos. Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z facetem, który wyglądał jak człowiek pierwotny: długie włosy, broda sięgająca do pasa, tatuaże i kolczyki. Mimowolnie pomyślałem o Bones i o tym co by powiedziała na temat tego osiłka. Czy byłby ''ciekawym obiektem obserwacji''? Zaraz jednak wróciłem do rzeczywistości.
- A to z jakiej racji? - zapytałem.
- Wisi nam szmal. Zresztą nie tylko nam – no tak, tego mogłem spodziewać. Mój brat po raz kolejny wykazał się niedojrzałością. Musiałem jakoś załagodzić całą sytuację.
- OK, ale dziś to on już nic wam nie da. Spójrz na niego. Także, przykro mi stary, ale nici z tego – odpowiedziałem i pociągnąłem Jareda do wyjścia. Drogę zagrodzili nam jednak mężczyźni, którzy jeszcze przed chwilą siedzieli przy stoliku.
- My się chyba nie rozumiemy – zacmokał mięśniak, czym utwierdził mnie w przekonaniu że łatwo to ja nie wyprowadzą brata z tego pubu. Postanowiłem zatem użyć ostatniej broni jaką dysponowałem.
- Dobra panowie, FBI, wybaczcie ale mam inne sprawy na głowie niż bawienie się z wami...
- Tu nie działają na nas takie odznaki – przerwał mi ''człowiek pierwotny'' – my to załatwiamy inaczej. Twój kolega wisi nam kasę, sporo kasy.
- Nie zobaczycie ani centa – to Jared postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Zamknij się – warknąłem, czy on zawsze musi pogarszać sytuację? - Sorry chłopaki, ale... - chciałem jakoś to odkręcić ale wtedy poczułem pieczenie w lewym policzku i metaliczny smak krwi w ustach. To mój rozmówca postanowił zastosować perswazję mięśni.
- Sam tego chciałeś – usłyszałem i zobaczyłem jak mięśniak poprawia kastet na dłoni – my dostajemy to co chcemy. Trzymajcie go.
Momentalnie znaleźli się przy mnie jacyś kolesie, którzy złapali mnie za ramiona. Próba ucieczki nie wchodziła w grę, żelazny uścisk był niczym kleszcze...
Widziałem jak na zwolnionym filmie, że pięść zbliża się do mojego brzucha, a potem poczułem uderzenie, i kolejne. Grad ciosów... Zacisnąłem zęby. Nie chciałem dać im tej satysfakcji. Kątem okaz zobaczyłem Jareda siedzącego na krześle, był tak pijany że nic już do niego nie docierało. W końcu uścisk zelżał, a ja bezwładnie osunąłem się na kolana. Pulsujący ból rozchodził się po całym ciele. A każdy oddech sprawiał, że czułem jakby moje płuca miały zaraz pęknąć. Splunąłem krwią. Podniosłem głowę i spojrzałem na mojego oprawcę. Stał i uśmiechał się.
- Nie podaruję Ci tego – powiedziałem i ostatkiem sił ruszyłem na mężczyznę.
Nie wiem jakim cudem udało mi się wyprowadzić Jareda z pubu, jakim cudem udało mi się nie stracić przytomności po drodze, nie pamiętam też jak w końcu znaleźliśmy się przed moim blokiem. Taszcząc brata po schodach modliłem się by się nie potknąć i nie runąć w dół. Gdy zobaczyłem w końcu drzwi do mojego mieszkania odetchnąłem.
Podtrzymując Jareda, który był kompletnie pijany udało mi się wejść do przedpokoju. Zamknąłem drzwi i ostatkiem sił podszedłem do kanapy, na której położyłem brata. Momentalnie zasnął. Spojrzałem na niego i poczułem ukłucie żalu i bólu. Czy to ja popełniłem gdzieś błąd? Czy to przeze mnie jest jaki jest? Nie mogłem znieść jego widoku. Jak tchórz wyszedłem z mieszkania.
***
Temperance Brennan zdążyła się przebrać w szare spodnie od dresu i biały podkoszulek na ramiączka, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Nie spodziewała się nikogo o tej porze i teraz cieszyła się, że dziś zamiast kusej koszulki nocnej zdecydowała się na coś mniej wyzywającego. Odstawiła kubek z gorąca kawą, którą zamierzała wypić przeglądając pocztę kiedy zabrzmiał kolejny dzwonek.
- To ja – usłyszała i już wiedziała o kogo chodzi. Szybko otworzyła drzwi i zobaczyła swojego partnera, stojącego na ciemnej klatce schodowej.
- Booth, wejdź – odsunęła się, by przepuścić Seeley'a, który wszedł do oświetlonego mieszkania – O Boże, Booth. Co się stało?
Agent usiadł na kanapie nawet nie zdejmując wcześniej płaszcza. Bones zamknęła drzwi i usiadła obok niego.
- Aż tak źle wyglądam? - zapytał Seeley, a Tempe dokładnie mu się przyjrzała. Lewy policzek był siny, rozcięta warga już nie krwawiła ale zaschnięta stróżka krwi kończyła swój bieg dopiero na szyi agenta. Bones nie była przyzwyczajona do widoku swojego partnera w takim stanie. Blizny i rany może by jakoś zniosła, ale nie pozbawione wyrazu oczy, smutne i pełne bólu.
- Bywało lepiej – powiedziała zgodnie z prawdą, a Booth lekko się uśmiechnął.
- Przepraszam, że Cię nachodzę w nocy, ale...
- Poczekaj. Zdejmij płaszcz i opowiesz m wszystko podczas gdy ja będę opatrywać Twoje rany – przerwała mu antropolog.
- Dzięki Bones, ale...
- Nie kłóć się ze mną Booth – powiedziała Brennan tym nie znoszącym sprzeciwu głosem, który sprawił, że agent poczuł się jak w laboratorium kiedy to jego partnerka wydawała polecenia. Cóż mu zatem pozostało. Wstał i zaczął zdejmować płaszcz, kiedy syknął z bólu.
- Co się stało? - zapytała Bones.
- Nic, dostałem w bok. To wszystko...
- Pokaż – powiedziała antropolog i nie czekając na pozwolenie zaczęła rozpinać guziki koszuli Booth'a. Po chwili jej oczom ukazał się fioletowy siniak zdobiący prawie cały lewy bok Seeley'a – Sądząc po tym co tu widzę, masz złamane co najmniej dwa żebra. Powiesz mi co się stało? Czy to Jared?
- Nie... Choć może w pewnym sensie...
- Nie rozumiem. Opowiedz mi wszystko - powiedziała Tempe i spojrzała na Booth'a, a ten gdy zobaczył jej wzrok, jej oczy po prostu nie mógł postąpić inaczej.
- (...) I zawiozłem go do mojego mieszkania. Teraz śpi na kanapie, a kiedy jutro się obudzi pewnie nic nie będzie pamiętał – zakończył Seeley i oparł się o oparcie kanapy – Starałem się go chronić, zawsze był moim młodszym bratem, kimś o kim zawsze musiałem myśleć...
- Booth, nadal go chronisz, tyle że on nie potrafi tego docenić. Nie dostrzega ile dla niego zrobiłeś, nadal robisz – powiedziała Tempe i tym razem już się nie zawahała. Ujęła dłoń swojego partnera, dając tym samym do zrozumienia że jest przy nim – Dziś znów stanąłeś w jego obronie i znów Ty na tym ucierpiałeś. Tak nie może być dalej...
- Masz rację, ale Jared to w końcu mój brat... - westchnął agent – Ale mimo to koniec z notoryczną pomocą. Nigdy więcej.
- Nareszcie zrozumiałeś – uśmiechnęła się Bones.
- Przepraszam, że przyszedłem o tej porze, ale nie mogłem znieść jego widoku w takim stanie. Za bardzo przypominał mi... Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Jesteś jedyną osobą, która... - agent przerwał i spojrzał na Bones – Dziękuję. A teraz już chyba pójdę do FBI, nie będę przeszkadzał...
- Zostań – przerwała mu Temperance i mocniej ścisnęła jego dłoń – Po prostu zostań.
C.D.N.
Ekstra opowiadanie.
Biedny Booth porządnie oberwał.
Czekam na kolejną część:)
Dziękuję za komentarze :* A oto ciąg dalszy tej historii...
- 8 -
Booth'a obudził jakiś hałas. Nie należał do osób, które łatwo zbudzić, ale jego zmysły były doskonale wyczulone i reagowały na obecność drugiego człowieka. Tak też było i tym razem. Seeley otworzył oczy, ale w pokoju gościnnym jego partnerki było ciemno, gdy przyzwyczaił się do ciemności zobaczył sylwetkę kobiety stojącą w drzwiach.
- Bones, czy Ty nie możesz spać? - zapytał i uśmiechnął się – Co Ty tu robisz?
- Przepraszam, nie chciałam Cię obudzić. Ja... Po prostu chciałam zobaczyć czy wszystko w porządku, wiesz Twoje obrażenia... I żebra... Ale widzę, że chyba jest dobrze, więc może ja już pójdę... - odparła antropolog i zaczęła się wycofywać.
- Teraz pójdziesz i wrócisz za godzinę? - zapytał agent z ironią.
- Planowałam za dwie – odparła szczerze Brennan, co tylko wywołało uśmiech na twarzy Seeley'a.
- To może śpij już ze mną, co? Oszczędzisz tym sobie nocnych wędrówek po ciemnym mieszkaniu – zażartował Booth.
- Tak byłoby najrozsądniej. To logiczne rozwiązanie, miałabym pewność, że nic Ci nie jest, byłabym blisko gdybyś czegoś potrzebował. Tak... - zaczęła wyliczać Bones, a Seeley przecierał oczy ze zdumienia. Ona tak na serio? Pewnie, że na serio, przecież Bones nigdy nie żartuje...
- Chcesz ze mną spać? - upewnił się agent.
- Tak, łóżko jest duże. Zmieścimy się.
- Skoro nalegasz...
- To Ty to zaproponowałeś – przypomniała Brennan.
- No tak – uśmiechnął się – A mogę liczyć na jakiś masaż relaksacyjny?
***
Następnego dnia rano Booth'a obudził jakiś ruch. Łóżko cicho zatrzeszczało, a kołdra lekko się poruszyła. Seeley otworzył oczy i zobaczył, że jego partnerka próbuje jak najciszej wstać, tak by go nie obudzić. Jej wieczorna wizyta w pokoju gościnnym, w którym spał agent skończyła się w ten sposób, że dwójka partnerów spędziła tą noc razem. Śpiąc obok siebie grzecznie. I tak oto tym sposobem Temperance wykonywała teraz ekwilibrystyczne ruchy, by jak najciszej opuścić sypialnię i nie obudzić przy tym swojego partnera. Booth uśmiechnął się widząc poczynania Brennan.
- Nie musisz tak gimnastykować, już nie śpię – powiedział.
Bones spojrzała w jego stronę.
- Ja się wcale nie gimnastykuje, chciałam być miła – odparła.
- Dziękuję, doceniam starania. To może ja, w ramach podziękowania za przygarnięcie mnie w środku nocy, zrobię śniadanie?
- Dobrze wiesz, że możesz przychodzić tu kiedy chcesz – odparła i spojrzała na agenta, który cały czas się uśmiechał – A śniadanie to bardzo dobry pomysł.
***
Jeśli chodzi o przyrządzanie posiłków, Booth tym razem przeszedł samego siebie. Bones musiała przyznać, że nigdy nie jadła tak dobrej jajecznicy i nie piła tak dobrego soku wyciśniętego z pomarańczy. Seeley cały czas się uśmiechał, a i ona nie miała powodów do zmartwień. Jej partner już nie przypominał tego zatroskanego człowieka, który wczoraj stanął w drzwiach jej mieszkania, ale Brennan wiedziała że to tylko pozory, że cały czas się martwi.
Po wspólnym posiłku partnerzy pojechali do mieszkania Booth'a, by ten mógł się przebrać. Bądź co bądź, ale zakrwawiona koszula raczej nie nadawała się do pracy. Seeley zaparkował przed blokiem, Bones chciała już wysiąść kiedy powstrzymał ją.
- Może lepiej, żebyś tu została – powiedział.
- Dlaczego?
- Nie chcę, byś widziała Jareda w takim stanie, zresztą sam się zastanawiam co zastanę tam na górze – odparł Booth i zerknął przez szybę na okna swojego mieszkania. Temperance nie rozumiała za bardzo czego miał się bać jej partner, ale postanowiła nie zaczynać dnia od kłótni.
- Zaczekam tutaj – powiedziała.
- Dobrze. Zaraz wracam – powiedział Booth i wysiadł z SUVa, chwilę potem zniknął już w drzwiach wejściowych do budynku.
Tymczasem Bones rozsiadła się wygodniej na swoim miejscu i omiotła wzrokiem wnętrze auta. Miała swój samochód, ale zawsze jeździła ze swoim partnerem. Wygodniej im było w ten sposób dzielić się swoimi spostrzeżeniami, czasami kłócić się, ale o wiele częściej po prostu cieszyć się swoim towarzystwem.
Niecałe 10 minut później Brennan zauważyła jak Seeley wychodzi z bloku. Rozpięty płaszcz powiewał na wietrze, ukazując czarne spodnie w kompozycji z szarm swetrem i białym kołnierzykiem koszuli wystającym spod niego. Bones uśmiechnęła się na ten widok, ale uśmiech zaraz znikł kiedy zobaczyła minę swojego partnera.
- Czy coś się stało? - zapytała, kiedy Seeley usiadł za kierownicą.
- Nie ma go, zniknął – Booth walnął dłońmi w kierownicę – Cholera!
- Myślisz, że coś mu się stało? Może to ci ludzie przyszli po niego...
- Raczej nie, mimo kaca nie zapomniał o dobrym wychowaniu i zamknął za sobą drzwi – powiedział agent a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech – klucz zostawił pod wycieraczką.
- Na pewno nic mu nie jest, odnajdzie się – odparła Brennan i położyła dłoń na ramieniu Booth'a, który spojrzał na swoje ramię, a potem na Temperance.
- Mam nadzieję, ale już bez mojej pomocy. Nie mogę cały czas zastępować mu... ojca – powiedział Seeley ostatnie słowo wypowiadając z żalem. Bones dobrze znała sytuację w jakiej wychowywał się jej partner. Mając za ojca alkoholika, którego jednym z zajęć było bicie i upokarzanie swojej rodziny, trudno wyjść na prostą. Ale Booth'owi się udało, sprostał temu zadaniu.
- Caroline przesłała mi nakaz – Seeley zmienił temat i wyciągnął z kieszeni płaszcza kartkę z logo FBI – możemy przeszukać dom Jenkinsów. Jedziemy tam teraz czy chcesz jeszcze wstąpić do Jeffersonian?
- Jedźmy od razu. Im szybciej zdobędziemy jak najwięcej informacji i ofierze tym lepiej – odparła antropolog, a agent wykonał jej polecenie.
***
Bones uważnie przyglądała się Booth'owi, który już od jakiegoś czasu wykonywał dziwne rzeczy przy zamku w drzwiach wejściowych do domu Samanthy. Po jakiś 5 minutach do uszu partnerów dotarł dźwięk charakterystycznego kliknięcia i agent pchnął dumnie drzwi.
- Skoro mieliśmy nakaz to czemu ich nie wywarzyłeś tylko...
- Bones, nie musimy przecież demolować domu.
- To tylko jedne drzwi. Trzeba było odstrzelić zamek.
- Tak, świetny pomysł. I zostać potem wysłanym na kolejną terapię. Dziękuję, ale nie skorzystam.
- Nic nie proponowałam, żebyś mi teraz dziękował. Ale zauważyłam, że ten zwrot jest bardzo popularny w... - nie dokończyła, gdyż Seeley niespodziewanie zakrył jej usta dłonią. Stali bardzo blisko siebie a spojrzenie Tempe zdawał się przeszywać agenta na wskroś.
- Dobra Bones, przeszukamy ten dom i wracamy do Instytutu, OK? - zapytał, a Brennan kiwnęła głową – Żadnych wykładów o kulturze, proszę. Zrobisz to dla mnie?
Tempe ponownie kiwnęła głową a Booth zabrał rękę.
- Cieszę się, że się zgadzamy. A teraz do dzieła – powiedział agent i wraz ze swoją partnerką ruszył na poszukiwanie czegokolwiek co pomogłoby ustalić dlaczego Samantha Jenkins zginęła.
Po przeszukaniu parteru, na którym znajdował się salon, kuchnia, łazienka i pomieszczenie gospodarcze partnerzy przenieśli się na piętro. Booth właśnie przeglądał szuflady w biurku, a Brennan uważnie studiowała wszelkiego rodzaju dyplomy i zdjęcia wiszące na ścianie w gabinecie.
- Bones, może byś mi tak pomogła. Nie jesteś w galerii – powiedział Seeley i zabrał się za sprawdzenie zawartości szafy stojącej obok biurka.
- Rozpoznaję teren – odparła spokojnie Temperance, a Booth prychnął.
- I co ustaliłaś?
- Z tych zdjęć i dyplomów wynika, że Samantha Jenkins pracowała w teatrze – powiedziała Tempe.
- No to świetnie... Co to jest?
Bones podeszła do agenta, który przyglądał się małej, plastikowej karcie.
- Może to jakiś klucz?
- Pokażemy to Angeli, ona na pewno będzie wiedziała – powiedział Booth i schował znalezisko do jednej z torebek ziploc.
Dalsze przeszukiwanie domu nie przyniosły niczego nowego. W sypialni oprócz kobiecych czasopism o ciąży oraz torby spakowanej na trening nie znaleźli niczego ciekawego. Dom jakich wiele. W końcu agent zakomunikował powrót do Instytutu i niecałe pięć minut później partnerzy mknęli już autostradą w stronę Jeffersonian.
C.D.N.
Dziękuję za komentarze :) ostatnio była dłuższa przerwa, ale dziś za to notka jest długa...
Życzę przyjemnego czytania i komentowania.
Indżoj :]
- 9 -
Kiedy Booth i Brennan dotarli do Instytutu Jeffersona, zastali Hodginsa i Angelę pogrążonych w rozmowie. Artystka chyba starała się przekonać do czegoś swojego narzeczonego, bo co chwila zalotnie się uśmiechała, a Jack mimo maski stanowczego człowieka nie pozostawał na jej starania obojętny. W momencie kiedy partnerzy przekroczyli próg pracowni Angeli, Hodgins właśnie zamierzał pocałować Montenegro. Booth chrząknął znacząco, a Jack zatrzymał się milimetr przed ustami swojej narzeczonej i westchnął:
- Zero prywatności.
- Nie przeszkadzamy? - zapytał Seeley.
- Nie, no coś Ty – odparła Angela, a Hodgins pokręcił głową – Właśnie próbuję przekonać Jack'a, by tegoroczne święta spędzić z moim ojcem...
- Co jest samobójstwem – wtrącił naukowiec, ale widząc spojrzenie Angie zaraz dodał – Ale można się zastanowić nad tym pomysłem. Czego się nie robi dla ukochanej kobiety – Jack ponownie nachylił się, by pocałować artystkę, ale Booth chyba za punkt honoru postanowił podenerwować Hodginsa.
- Tak, tak ale my mamy sprawę do Angeli – powiedział Seeley na co artystka odwróciła się od swojego narzeczonego, który w ten sposób pocałował próżnię.
- O co chodzi? - zapytała Montenegro.
- Mogłabyś ustalić co to jest i skąd pochodzi? - zapytała Bones, a agent podał artystce plastikową kartę znalezioną w domu Jenkinsów.
- Jasne, zaraz się tym zajmę – odparła Montenegro i ochoczo przystąpiła do pracy. Hodgnis widząc co się dzieje tylko westchnął, po czym zwrócił się do partnerów:
- Skoro już tu jesteście, to pokaże wam co udało mi się jeszcze ustalić. Tylko ostrzegam, ta sprawa jest juz tak dziwna, że gorzej być nie może.
Booth spojrzał na Bones ze zdziwieniem, ale w milczeniu poszli za naukowcem do jego stanowiska pracy. Jack zatrzymał się przed stołem, na którym leżała trumna.
- I co? - zapytała agent – Trumna jak trumna.
- Nie do końca.
- Co przez to rozumiesz? - zapytała antropolog, a Seeley wymownie zakręcił palcem wskazującym młynka koło swojej skroni i wskazał na Hodginsa, gdy ten nie patrzył. Bones popatrzyła na niego jak na wariata. Booth tylko przewrócił oczami.
- No dobra Hodgins, mów co odkryłeś – powiedział agent.
- To nie jest prawdziwa trumna, a doskonała kopia. Replika. Wygląda jak rekwizyt do jakiejś sztuki czy czegoś w tym rodzaju – wyjaśnił naukowiec, a w głowie Brennan zakiełkowała pewna myśl.
- Teatr – powiedziała – Samantha Jenkins pracowała w teatrze.
- I wyniosła z niego trumnę?
- Uprzedzając wasze kolejne pytania – przerwał im Jack i podał Booth'owi teczkę.
- Co to?
- Sprawdziłem czy w ciągu 5 lat żaden z teatrów nie zgłosił zaginięcia większego rekwizytu. Wyniki trzymasz w ręku – odparł Hodgins i skinął na teczkę – Jedynie Global Theater zgłosił zaginięcie trumny, której opis pasuje do tej znalezionej na miejscu zbrodni.
- Zgłosili zaginięcie trumny? - zdziwił się Seeley.
- Były też zaginięcia kostiumów, sztucznych zębów a nawet peruk. Mam wymieniać dalej? - zapytał naukowiec a Booth posłał mu spojrzenie z cyklu ''nie chcę nic więcej wiedzieć''.
- Musimy pojechać do Global Theater i dowiedzieć się, czy pracowała tam Samantha Jenkins – powiedziała Brennan – Masz adres tego teatru?
- Wszystko jest w teczce – odparł Hodgins.
- Zatem w drogę – powiedział Booth i wraz z Bones skierował się do wyjścia.
***
- Wystawiają teraz ''Romea i Julię'' – powiedziała Bones spoglądając na afisz, kiedy ona i jej partner zmierzali w stronę głównego wejścia do teatru – Piękna sztuka.
- Słucham? Od kiedy to zachwycasz się romansami?
- Zawsze potrafiłam docenić coś co naprawdę zasługuje na to, a zresztą to ''Romeo i Julia'' to nie romans tylko dramat.
- Ale traktujący o miłości – ciągnął dalej Booth, kiedy zmierzali do gabinetu dyrektora Global Theater, mijając po drodze aktorów w dziwnych kostiumach, charakteryzatorów i ludzi, których zajęcia nie byli w stanie ustalić.
- Miłości tragicznej, uściślijmy odparła Brennan.
- Miłość to zawsze miłość, Bones. Szkoda tylko, że na końcu nie są razem – powiedział Seeley.
- Życie to nie bajka, a ta sztuka Shakespear'a doskonale to oddaje...
- Ta, ja jednak wolałbym aby moja ukochana żyła, a ja trwałbym przy jej boku...
- Ale przecież Ty nie masz ukochanej – przerwała mu antropolog.
- Dzięki Bones za przypomnienie, naprawdę.
- No co? - zdziwiła się Temperance.
- Nic – odparł agent i zapukał do drzwi, na których widniała plakietka ''DYREKTOR''. W odpowiedzi usłyszał cichy głos zapraszający do środka, po czym Seelen nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem i partnerom ukazał się mały gabinet wyłożony ciemną boazerią. Ściany zdobiły kostiumy i dyplomy pomiędzy którymi wisiała korkowa tablica z przyczepionymi do niej różnokolorowymi karteczkami. Na środku stało biurko, zawalone stertą papierów, a na krześle za nim siedziała w średnim wieku. Miała szczupłą budowę ciała, kruczoczarne włosy, które kontrastowały z jej bladą cerą.
- Agent Booth, a to doktor Brennan. Czy mamy przyjemność z dyrektorką tego teatru?
- Tak, to ja. Jestem Natasza Nicolajeva, w czym mogę pomóc? - odparła i wskazała na dwa krzesła po przeciwnej stronie biurka, dając znak by partnerzy spoczęli. Mówiła z silnym, rosyjskim akcentem, który zdradzał jej pochodzenie.
- Chcielibyśmy zadać pani parę pytań. Czy zgłosiła pani zaginięcie rekwizytów z teatru? - zapytał Seeley.
- Tak, parokrotnie.
- A czy była wśród nich trumna? - teraz to Bones zapytała.
- Tak, dębowa, wykonana na specjalne zamówienie. Wyglądała jak prawdziwa. Niestety do tej pory się nie odnalazła, a ja już straciłam nadzieję że ją odzyskam – odparła kobieta.
- Czy to może ta trumna? - Booth podał jej zdjęcie, które przedstawiało trumnę, w której Hodgins znalazł brylant.
- / Mój Boże! Co się z nią stało?!
- To pani rekwizyt?
- Tak! Ale czemu ona jest taka zniszczona? - zapytała Nocolajeva.
- Przebywała jakiś czas w wodzie i ziemi – odparła Brennan.
- Skoro już wiemy, że ta trumna pochodzi z pani teatru... Czy pracowała tu Samantha Jenkins? - zapytał Booth, a kobieta spojrzała na niego odrywając swój wzrok od zdjęcia.
- Pracowała? Ona nadal tu pracuje. Ze względu jednak na jej stan teraz jest na urlopie. Wróci, gdy urodzi dziecko.
- Obawiam się, że to niemożliwe – odparł agent, a dyrektorka spojrzała na niego dziwnie.
- Co pan ma na myśli?
- Samantha Jenkins nie żyje – powiedziała Bones.
***
Po wizycie w Global Theater Booth i Brennan postanowili wrócić do Instytutu Jeffersona. Kierowała nimi chęć jak najszybszego rozwiązania sprawy, a ta wiązała się z plastikową kartą nad którą pracowała Angela Montenegro.
Bones patrzyła przez szybę SUVa na płatki śniegu opadające na ziemię, a Booth włączył radio z którego popłynęły pierwsze takty ''Driving home for Christmas'' Chrisa Rea. Po chwili do uszu Tempe dotarło ciche podśpiewywanie jej partnera. Spojrzała na niego, po wczorajszym zdenerwowaniu jaki wywołał Jared nie było już śladu. Booth był znowu sobą, jej Booth'em. Agent zauważył, że jest obserwowany i przestał nucić.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - zapytał.
- Bez powodu.
- Bones, Ty nic nie robisz bez powodu – odparł Seeley uśmiechając się.
- Zastanawiałam się jak się czujesz... No wiesz, po wczorajszym... - odparła, zdając sobie sprawę że przecież nie ma sensu kłamać. Jej partner i tak wiedział o niej wszystko.
- Hmmmm.... Dobrze, przy Tobie nie można czuć sie inaczej – odparł, a antropolog uśmiechnęła się – Ciekawe czy Angeli udało się ustalić, co to za plastikowa karta i skąd pochodzi.
- Na pewno, o ile znów nie poszła przekonywać Hodginsa do spędzenia świąt z jej ojcem – powiedziała Temperance.
- A Ty co zamierzasz robić w te święta? - podchwycił temat agent.
- Jeszcze nie wiem – wzruszyła ramionami.
- Nigdzie nie wylatujesz?
- Zeszłoroczna Gwiazdka była całkiem... miła, mimo tego że nie poleciałam do Peru. Może w tym roku też zostanę...
- Ale przecież wysłałaś Max'a i Russ'a na wycieczkę, nie przyjdą na święta – przypomniał Booth.
- Wiem, to był mój prezent świąteczny – uśmiechnęła się – A Ty jak spędzisz święta? - Bones umiejętnie przejęła pałeczkę pytającego.
- Prawdopodobnie usiądę na kanapie i będę wpatrywał się w lampki na choince.
- A Parker?
- Wyjeżdża z Rebecą do jej rodziców. Dawno nie widziała dziadków, a zresztą tam rosną choinki więc nie ma mowy o ''bożonarodzeniowych palmach''.
- Przykro mi.
- Nie potrzebnie, tak musi być. Nie zawsze będę spędzał święta z synem, a nie mam więcej dzieci. Muszę po prostu się z tym pogodzić – odparł Booth i uśmiechnął się do Brennan, która również posłała mu słaby uśmiech.
***
Bones miała rację twierdząc, że Angela rozwiązała problem plastikowej karty. Nie pomyliła się także, mówiąc iż jej przyjaciółka dalej próbowała przekonać, a raczej uzmysłowić Hodginsa że pomysł spędzenia świąt z jej ojcem jest bardzo dobry. Teraz jednak to nie miało żadnego znaczenia. Angela z miną profesjonalistki tłumaczyła co udało jej się ustalić. Booth i Brennan słuchali tego w milczeniu.
- Czekaj, bo się pogubiłem... Ta karta to klucz? - zapytał Booth.
- Tak – przytaknęła artystka – otwiera jedne z drzwi w budynku przy Crescent street 6754.
- Możesz sprawdzić co się tam teraz znajduje?
- Jasne Brenn – Angela wystukała na klawiaturze kombinacje cyfr i po chwili oczom zgromadzonych w pracowni Montenegro ukazał się rząd danych dotyczących adresu – No proszę...
- O co chodzi? - zapytał Seeley.
- Szkoła rodzenia – odparła Bones.
- Dość ekskluzywna, i droga – dodała Angela spoglądając na warunki przyjęcia – Prowadzi ją Martin Greenwood.
- Trzeba będzie złożyć mu wizytę. Myślicie, że Samantah tam chodziła? - powiedział agent.
- Może.
- To trzeba będzie też popytać wśród uczestników zajęć.
- Wątpię, by Ci coś powiedzieli. Zamknięta grupy społeczne nie lubią dzielić się informacjami z obcymi – powiedziała Angela.
- A Ty od kiedy bawisz się w antropologię? I jakie grupy społeczne?! - zirytował się Seeley.
- Angela ma rację. Kobiety oczekujące przyjścia na świat dziecka, jak i ich partnerzy czują silną potrzebę chronienia siebie na wzajem – odparła Brennan.
- Świetnie, to co, może mam udawać kobietę w ciąży??
- Ty nie, ale Ona może – podsunęła artystka i wskazała na Bones.
- To rozsądne wyjście – zgodziła się Temperance.
- Chwila! Jeszcze raz! Bones, chcesz udawać kobietę w ciąży, by przesłuchać kobiety chodzące do tej szkoły rodzenia? - zapytał Booth.
- Tak – przytaknęła antropolog.
- Ale to szkoła dla par – dodała Montenegro.
- Właśnie Bones, no i co teraz?
- Wcielisz się w rolę ojca mojego dziecka – powiedziała spokojnie Tempe, a Angela słuchała tej wymiany zdań z rosnącym zadowoleniem.
- Mam udawać ojca dziecka, tak? Twojego dziecka... Ale chyba będziesz musiała włożyć sobie jakąś poduszkę pod bluzkę, bo teraz to może wyglądasz na stadium początkowe...
- Mam znajomą w teatrze, ona na pewno dysponuje specjalnym pasem imitującym ciążę – wtrąciła Angela.
- OK, zatem jutro idziemy uczyć się jak robić... rodzić dzieci – skomentował Booth.
C.D.N.
genialne, jak zawsze :D :D :D
"OK, zatem jutro idziemy uczyć się jak robić... rodzić dzieci " - myśl dnia :D
warto było czekać. cudowneee! xD mam nadzieje, że następne pojawi się niedługo.
Interesujące opowiadanie:)
Jestem ciekawe jak Temp będzie udawała ciążę i czego się dowiedzą w szkole rodzenia.
Czekam na nexta.
- OK, zatem jutro idziemy uczyć się jak robić... rodzić dzieci
Haha xD
Świetne xD
Ojoj, nie mogę się doczekać następnej części xD I Bones udającą kobietę w ciąży xP
OMG! ja musze to przeczytac! mam nadzieje ze juz nie dlugo bd miec taka okazje! super czesc czekam na cdk!
Pomysły przychodzą same, a potwierdzeniem tego będzie jednoczęściowe opowiadanie, które przed chwilą napisałam. Zapraszam do tematu Zakończenie 6, by je przeczytać. Oczywiście dalej pracuję nad kontynuacją ''Iluzji''.
A jeśli podobają wam się moje opowiadania to poza tym tematem założyłam też kiedy temat ''Terapia i inne FF'' na którym jest moje dłuższe opowiadanie, które zebrało przychylne recenzje. To dla wszystkich, kórzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać.
Gorąco pozdrawiam.
- 10 -
Następny dzień rozpoczął się jak zwykle od wspólnej podróży do Instytutu Jeffersona, służbowym samochodem Booth'a. Z tą jednak różnicą, że dziś pod czarnym płaszczem, agent nie miał na sobie doskonale dopasowanego garnituru, a strój ''roboczy'' do pracy w terenie. Ciemne jeansy, błękitna koszula – ubiór zwykłego faceta z przedmieścia. Bones także zrezygnowała z oficjalnych ubrań, chociaż ona miała zostać jeszcze ''dopracowana'' przez Angelę, która już zdążyła poinformować partnerów, że czeka na nich w Jeffersonian. Wszystkie te zabiegi były potrzebne, by Seeley i Tempe mogli rozpocząć pracę pod przykrywką jako para uczęszczająca do szkoły rodzenia.
- Myślisz, że się uda? - zapytała Brennan, kiedy oboje zmierzali jednym z oświetlonych korytarzy Instytutu w stronę platformy.
- Teraz się pytasz? To był Twój pomysł – przypomniał agent, ale zaraz dodał widząc, że taka odpowiedź nie satysfakcjonuje jego partnerki – Spokojnie, nie pierwszy raz udajemy kogoś innego. Uda się.
- Nareszcie! - partnerzy usłyszeli krzyk i po chwili pojawiła się Angela – Co tak długo?
- Ange, jesteśmy wcześniej niż zazwyczaj – powiedział Seeley.
- Ale to nie jest zwyczajny dzień – odparła artystka, po czym zwróciła się do Bones – A Ty Złociutka, pójdziesz teraz ze mną.
Brennan nawet nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy Montenegro chwyciła ją za rękę i pociągnęła do swojej pracowni.
Booth tylko się uśmiechnął i skierował się na kanapy, stanowiące miejsce odpoczynku naukowców. Ledwo jedna zamknął oczy opierając głowę o zagłówek, usłyszał kroki i poczuł, że ktoś usiadł obok niego. Otworzył oczy i...
- O Boże – westchnął – Mało Ci sesji? Musisz nas jeszcze nachodzić w Instytucie?
- Mi też miło pana widzieć, agencie Booth – odparł Sweets promiennie się uśmiechając – niestety muszę pana rozczarować, gdyż nie przyszedłem przeprowadzić kolejnej sesji terapeutycznej, chociaż skoro już o tym mowa to muszę wspomnieć, że już jakiś czas temu zauważyłem ciekawą tendencję.
- I...
- Hmm... Otóż, zawsze pan mówi w liczbie mnogiej, tak jakby obok była doktor Brennan. Nawet teraz użył pan zaimka ''nas'', a przecież nie ma z nami pańskiej partnerki – wyjaśnił Słodki, a Booth popatrzył na niego jak na wariata.
- Czy Ty nie masz nad czym myśleć, tylko rozkładasz zdania wypowiedziane przeze mnie na czynniki pierwsze?
- Agencie Booth, analiza wypowiedzi pacjentów to część moich obowiązków – odparł terapeuta – zresztą podobnie mogę powiedzieć o doktor Brennan.
- To znaczy...
- Przeważnie formułuje ona zdania ''Booth i ja...'', a pan ''Bones i ja...''. Czy to nie fascynujące? - podekscytował się Sweets.
- Bardzo – odparł Seeley z ironią i wstał z kanapy – A teraz wybacz, ale pójdę sprawdzić czy Bones jest już gotowa...
- Do czego?
- Sprawy służbowe – powiedział agent i ruszył w kierunku pracowni Angeli, nie zważając że Słodki podąża za nim. Miał już wejść do środka, kiedy drzwi same się otworzyły i stanęła w nich Angela Montenegro promiennie się uśmiechając.
- Gotowy? - zapytała, a agent spojrzał na nią zdezorientowany. Na co miał być gotowy? To tylko kolejna sprawa, a że znowu mają udawać parę...
- Ja jestem gotowy – Seeley usłyszał za plecami głos Sweets'a. Odwrócił się posyłając mu mordercze spojrzenie.
- OK. W takim razie... Tempe, pokaż się – Angela poprosiła swoją przyjaciółkę, która wyszła zza jej pleców. Początkowo Booth'owi wydawało się, że nic nie uległo zmianie w jej wyglądzie, dopiero potem zauważył wypukłość tuniki na brzuchu.
- I jak? - zapytała Angela nadal się uśmiechając.
- O Boże – wyrwało się Sweets'owi.
Booth odchrząknął.
- Bones hmmm... muszę przyznać, że do twarzy Ci z brzuszkiem.
- To sztuczny brzuch – odparła antropolog podchodząc do swojego partnera – ale waży tyle samo ile dziecko w tym stadium rozwoju. Czyli 7 miesiąc.
- Będziecie pracowali jako tajniacy? - zainteresował się Słodki.
- Tak – odparła za partnerów artystka, po czym zwróciła się do Brennan – Wszystko dobrze zapięłam, więc nie powinno być problemu. Chyba wygląda to dość przekonująco...
- Bardzo – odparł Seeley – Gdybym nie wiedział, że to kamuflaż, mógłbym pomyśleć, że Bones naprawdę spodziewa się dziecka. Zastanawiałbym się tylko, kto zdołał ją do tego namówić.
Ja znam tylko jedną osobę – pomyślała Angela i spojrzała na Sweets'a, który chyba pomyślał o tym samym bo z fascynacją przyglądał się partnerom.
- No dobrze, skoro już wyglądacie jak przyszli rodzice, swoją drogą dobrze Ci w błękicie Booth, to najwyższy czas abyście poznali swoją tożsamość – powiedziała Montenegro i weszła do swojej pracowni, chwilę potem wróciła trzymając w ręku dwa dowody tożsamości – Podejrzewam, że mogą wam się przydać przy zapisie do szkoły rodzenia. Od teraz jesteście Joyce i Clark Smith – artystka podała dowody partnerom.
- Jedziecie do szkoły rodzenia? - zapytał Sweets, ale ani Booth ani Brennan nie raczyło mu odpowiedzieć. Po zapoznaniu się z nową tożsamością skierowali się do wyjścia, pozostawiając Słodkiego z Angelą – Do szkoły rodzenia? - powtórzył terapeuta.
- Tak – odparła artystka.
- Ile ja bym dał, żeby to zobaczyć – rozmarzył się doktor – tyle emocji, tyle przeżyć...
- No właśnie Sweets, no właśnie.
***
Booth zaparkował samochód, który pożyczył od Hodginsa po przeciwnej stronie ulicy, przy której znajdowała się szkoła rodzenia.
- To tu – powiedział spoglądając na budynek – możemy iść?
- Tak – przytaknęła Bones biorąc głęboki oddech.
- Od teraz jesteśmy Clark i Joyce Smith. Idziemy się zapisać na... kurs, trening?
- Zajęcia.
- Tak, to chyba będzie najlepsze określenie – odparł Seeley.
- Denerwujesz się? - Brennan spojrzał na swojego partnera.
- Ja? Nie... Tylko...
- Tylko co? - drążyła temat Temperance.
- Czuję się dziwnie, to wszystko. Ty w ciąży, z brzuchem. Ja ojcem. Szkoła rodzenia...
- To wszystko jest udawane, iluzoryczne – odparła Brennan.
- Wiem. To tylko iluzja, nic więcej – powiedział Booth. Nic więcej. Niestety...
Wnętrze budynku było schludnie urządzone. Pastelowe kolory na ścianach uspokajały, nadając pomieszczeniu przytulny nastrój. Na białych kanapach siedziały kobiety w ciąży, koło nich krążyli ich mężowie, narzeczeni oraz recepcjonistki podające wodę. Booth i Brennan minęli to wszystko, kierując się w stronę recepcji.
- Chyba nie wyglądamy jak zakochani i szczęśliwi przyszli rodzice – szepnął agent.
- Myślisz? To co możemy jeszcze zrobić?
- Może weźmy się za ręce? Sprawiajmy chociaż pozory intymnych stosunków... - odparł Booth, a Bones nie czekając wsunęła swoją dłoń w jego.
- Tak lepiej? - zapytała.
- Chyba tak – odparł agent uśmiechając się.
- Dzień dobry. W czym mogę państwu pomóc? - młoda kobieta w rejestracji z uśmiechem na ustach skierowała to pytanie do Booth'a i Brennan.
- Dzień dobry, chcielibyśmy zapisać się na zajęcia – odpowiedział agent.
- Państwa godność...
- Smith. Clark i Joyce Smith.
- Czy to państwa pierwsze dziecko?
- Tak – powiedziała Bones.
- Zajęcia w naszej szkole odbywają się rano i po południu. Do której grupy chcieliby państwo należeć?
- Do tej co moja przyjaciółka, Samantha Jenkins. Uczęszcza tu na zajęcia i to właśnie ona poleciła nam tę szkołę – odparła spokojnie Brennan – niestety nie pamiętam, do której jest zapisana grupy. A Ty kochanie pamiętasz?
- Przykro mi skarbie – powiedział Seeley – Może pni mogłaby nam pomóc? - zwrócił się do recepcjonistki posyłając jej przy tym jeden z tych swoich uśmiechów.
- Samantha Jenkins? Chwileczkę – młoda kobieta sprawdziła coś w komputerze – państwa przyjaciółka należy do grupy popołudniowej. Dzisiaj są kolejne zajęcia. Czy mam państwa zapisać?
- Tak – przytaknął Booth i objął Bones ramieniem, by jeszcze bardziej wczuć się w rolę.
C.D.N.
chcialabym zobaczyc to w serialu najpierw pod przykrywka potem kto wie? super Charlotte! wyczekiwalam na tego cedeka i sie nie rozczarowalam. chce wiecej!
- 11 -
Rejestracja przebiegła szybko i sprawnie. Angela miała rację, że dowody przydadzą się partnerom. Po zalogowaniu ich w bazie i daniu grafiku zajęć Seeley i Tempe wracali do Jeffersonian. Pierwsze ćwiczenia, na których mieli uczestniczyć odbywały się dopiero wieczorem, dlatego Bones postanowiła wykorzystać ten czas na kolejne oględziny kości Samanthy Jenkins. Od razu po przekroczeniu drzwi Instytutu Brennan skierowała się w stronę platformy, na której pracował jej asystent, a Booth niczym cień podążył za nią.
- Ustalił pan narzędzie zbrodni? - antropolog zapytała Fishera, który właśnie oglądał czaszkę pod mikroskopem.
- Niestety nie, żaden przedmiot nie pasuje. Poprosiłem jednak Angelę, by wykonała symulację, która mogłaby pomóc – odparł.
- Właśnie skończyłam – trzy pary oczu skierowały się na artystkę, która właśnie pojawiła się na platformie.
- I coś to dało? - zapytał Seeley.
- Może lepiej będzie jeśli Wam to zwizualizuje. Zapraszam do mojej pracowni – odparła Montenegro i poszła do siebie, a reszta podążyła za nią.
Gdy wszyscy zajęli już miejsca przy angeleratorze, Angela rozpoczęła pokaz.
- Fisher odrzucił jakiekolwiek przedmioty, które można by chwycić i uderzyć nimi. Poszłam jego śladem, chociaż trudno było znaleźć coś co pasowałoby do takiej rany...
- Czyli... - dopytywał się agent.
- Wąskiej i długiej i lekko kanciastej – wytłumaczył Fisher.
- I tak mi to nic nie mówi.
- Spróbowałam różnych wariantów – kontynuowała dalej Angela – począwszy od krawężnika a skończywszy na blacie stołu. Ale według mnie, najprawdopodobniejsze będą schody.
- To ja już nic nie rozumiem – Booth wyraził swoją bezsilność.
- Spokojnie, już pokazuję o co chodzi – powiedziała artystka i przed zgromadzonymi naukowcami oraz agentem FBI ukazał się hologram czaszki – Ta czerwona kreska, to rana która spowodowała śmierć. Jej umiejscowienie oraz kąt pozwoliło odrzucić teorię, że ktoś uderzył tą kobietę...
- Kąt padania nie pasuje do naszych wstępnych wyliczeń, a i umiejscowienie jest dość niestandardowe – uściślił Fisher.
- Czyli to nie było morderstwo? - zapytał Booth.
- To, że ktoś nie uderzył jej bezpośrednio, nie oznacza że nie chciał pozbawić jej życia – odparła Montenegro, po czym hologram uległ zmianie. Teraz wszyscy widzieli cały szkielet oraz schody – A oto najprawdopodobniejszy scenariusz wydarzeń...
Booth oraz naukowcy obserwowali jak hologramowy szkielet spada ze schodów i uderza głową dokładnie w miejscu śmiertelnej rany.
Bones, która do tej pory stała w milczeniu i obserwowała, zwróciła się do Angeli.
- Mogłabyś pokazać to jeszcze raz?
- Jasne.
- Upadek wyjaśniałby także złamania, które znaleźliśmy – powiedziała Brennan.
- Teraz pozostaje nam znaleźć tylko te schody – dodał Seeley.
- W szkole rodzenia takich nie ma, a u niej w domu?
- Dobrze myślisz Bones, zaraz powiadomię FBI. Niech wyślą tam techników i sprawdzą wszystkie schody za pomocą tego magicznego, fioletowego płynu...
- Fenoloftaleiny.
- Wiem Bones – odparł Booth i wyszedł z pracowni Angeli z telefonem przy uchu.
Fisher także powrócił do swoich zajęć, zostawiając artystkę i Tempe same. Angela od razu skorzystała z okazji i z uśmiechem zawróciła się do Brennan:
- I jak?
- Twoja teoria ze schodami pasuje, teraz tylko...
- Ja nie o tym – przerwała jej Montenegro, a Bones spojrzała na nią z dezorientacją w oczach – Jak było w szkole rodzenia?
- Zapisaliśmy się.
- Domyślam się, a może jakieś szczegóły... Udawaliście zakochanych czy nie musieliście nic udawać?
- Dla dobra sprawy wcieliliśmy się w nasze role. Trzymaliśmy się za ręce, a Booth grał opiekuńczego małżonka – odparła Temperance.
- I chyba dobry w tym był, nie?
- Taaak, czy coś w tym dziwnego?
- Nie, Booth zawsze wykazuje się dużą opiekuńczością względem Ciebie, teraz po prostu mógł się z tym afiszować – wyjaśniła artystka.
- Przesadzasz, jesteśmy partnerami i wzajemne zaufanie, a także troska o wzajemne dobro to jedne z podstawowych zasad. Zresztą, takie cechy przejawiały się u ludzi od wieków. Już starożytni...
- Dobra Brenn, załapałam – przerwała jej Angela – Ale taka mała rada na przyszłość. Staraj się widzieć, a nie tylko obserwować, a wtedy na pewno zobaczysz to co ja – dodała i uśmiechnęła się do Tempe, która zapewne spytałaby o co chodzi, gdyby nie to, że do pracowni powrócił Booth.
- Powiadomiłem FBI, już wysłali tam techników.
- Dobrze, im prędzej tym lepiej – odparła Bones.
- Im szybciej tym lepiej – poprawił ją automatycznie Seeley.
- A kiedy macie pierwsze zajęcia w szkole rodzenia? - zapytała Angela.
- Dziś wieczorem – odpowiedział agent – musimy tylko wziąć jakieś wygodniejsze cichy i idziemy ćwiczyć.
- Chciałabym to zobaczyć – powiedziała Montenegro.
- Zestawy ćwiczeń są dostępne na stronach internetowych...
- Nie o to mi chodzi Brenn.
Antropolog po raz kolejny tego dnia zrobiła zdziwiona minę, ale tym razem zawtórował jej Booth.
- Dobra Bones, lepiej już chodźmy – powiedział agent i wyprowadził swoją partnerkę z pracowni, zastanawiając się czy przed chwilą dobrze usłyszał szept Angeli, jej podsycone ironią słowa ''Ach Ci przyszli rodzice...''.
***
Reszta dnia minęła niespodziewanie szybko i nim Bones i Booth się obejrzeli, wchodzili już na zajęcia. Sala do ćwiczeń była urządzona w podobnym stylu co reszta budynku – pastelowe kolory, jasność.
Instruktora bądź instruktorki jeszcze nie było. Obecne natomiast były inne pary, które powoli robiły ćwiczenia rozciągające lub w najlepsze plotkowały ze sobą. Seeley i Tempe postanowili skorzystać z okazji i popytać o Samanthę Jenkins. Pierwsza okazja pojawiła się niezwykle szybko.
- Witajcie, zauważyliśmy że jesteście nowi – do Booth'a i Brennan podeszła kobieta i mężczyzna koło trzydziestki – Jestem Sara, a to mój mąż Caspar.
- Clark i Joyce – przedstawił Seeley – nie da się ukryć, że jesteśmy nowi. Chyba wszyscy się tu doskonale znają.
- Tak, to dość elitarna szkoła i bardzo trudno się do niej dostać, przeważnie nowe pary to znajomi byłych kursantów. No właśnie, a wy jak się dowiedzieliście o szkole? - zapytała Sara. Jej bezpośredniość trochę dziwiła Bones, ale dla dobra sprawy była istnym darem niebios.
- Nasza znajoma uczęszcza na kurs, Samantha Jenkins – odparł agent.
- Sam? A to niespodzianka? Co u niej? - zainteresowała się kobieta.
- Dawno z nią nie rozmawialiśmy, myśleliśmy że spotkamy ją dziś na kursie, ale jak widać nie pojawiła się – odparła Temperance.
- Nie przychodzi od jakiś dwóch tygodni – powiedział Caspar – ciekawe czy ma to związek z Martinem.
- Martinem Greenwoodem? Właścicielem szkoły? - zainteresował sie Booth, a mężczyzna przytaknął – A co on ma wspólnego z Sam?
- Nie chcę plotkować, ale podobno mieli romans – odparła szeptem Sara, a Bones spojrzała na Booth'a, który przybrał obojętny wyraz twarzy, starając się wyglądać tak, jakby ta informacja wcale go nie zainteresowała.
- Ciekawe – powiedział tylko.
- Bardzo, a przecież Sam miała męża...
- Ale zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek. Szkoda, bo byli udanym małżeństwem, przynajmniej do czasu. Potem ten romans... Ach... szkoda strzępić język – powiedział Caspar.
- My tu gadu gadu, a instruktor już przyszedł – wtrąciła Sara.
Rzeczywiście, w sali pojawił się mężczyzna, którego Booth i Brennan rozpoznali jako właściciela szkoły rodzenia – Martina Greenwooda. Po krótkim przedstawieniu przebiegu zajęć, Greenewood powitał nowych kursantów i rozpoczęły się ćwiczenia.
C.D.N.
Podoba mi się te opowiadanie.
Ciekawe co jeszcze dowiedzą się Temp i Seley.
Czekam na kolejną część:)
znam spilery ale ciii... super super i jeszcze raz genialne! ach ci przyszli rodzice. czekam an cdk!
Dziękuję za komentarze :* i zapraszam do czytania kolejnej części. Nie wiem czemu, ale lubię ją, może dlatego że miałam dobry humor kiedy pisałam...
- 12 -
Ćwiczenia rozciągające były pierwszymi jakie przyszło wykonać partnerom. Booth starał się być delikatny, mimo tego iż dobrze wiedział że Bones nie jest w ciąży. Potem przyszedł czas na ćwiczenia oddechowe, które już nie wymagały aż takiej bliskości, ale Seeley stojąc na przeciwko Temperance i obejmując ją w talii starając się jednocześnie oddychać takim tempem jak jego partnerka zupełnie nie mógł się odnaleźć w tym mejscu.
- A teraz panowie stają za swoimi partnerkami... tak... dłonie kładą na brzuszkach, w których rosną wasze dzieci... a panie kładą ręce na biodrach... dokładnie... i wykonujemy koliste ruchy miednicą... - głos instruktora dotarł do Booth'a i Brennan ćwiczących niedaleko poznanej pary.
- Chodź, kolejne ćwiczenie – powiedziała Temperance do Seeley'a, która dość szybko odnalazła się w nowej roli i nie miała oporów, ani żadnych problemów by udawać ciężarną. Za to problemy chyba miał agent.
- Co jak co, ale czuję się trochę dziwnie – szepnął, kiedy stanął już za swoją partnerką.
- To tylko ćwiczenia, połóż dłonie tutaj – odparła antropolog i złapała ręce Booth'a w nadgarstkach po czym umiejscowiła jego dłonie na sztucznym brzuchu. Biodra poszły w ruch. Seeley chrząknął i powiedział:
- Muszę przyznać, że to najintymniejsza pozycja w jakiej kiedykolwiek się znaleźliśmy...
- To nasze zadanie, musimy być wiarygodni – Bones jak zwykle musiała być perfekcyjna i dokładna w tym co robiła – Wszystko ma sprawiać wrażenie, że się kochamy i mamy udane życie intymne...
- Życie intymne – mruknął Seeley – niedługo zapomnę co to znaczy.
- Słucham? Ktoś taki jak Ty nie powinien mieć problemu ze znalezieniem odpowiedniej partnerki seksualnej. Swoim wyglądem przyciągasz osobniki płci przeciwnej – powiedziała jak zwykle rzeczowym tonem Brennan, który teraz musiał ograniczyć się do szeptu.
- Czy Ty siebie słyszysz? Ja rozumiem, że masz inne podejście do tych spraw niż ja. OK., ale nie wymagaj ode mnie, bym spał z każdą kobietą, która tylko do mnie przyjdzie.
- Ale przecież...
- Gdyby chodziło tylko o brak kobiet, to wierz mi, że nie miałbym żadnego problemu
. Chodzi o to, że nie interesują mnie przygody na jedną noc. Już nie – powiedział Booth, a Bones w milczeniu ''trawiła'' jego słowa – chyba czas zmienić pozycję – dodał Seeley i w skupieniu zaczął wsłuchiwać się w słowa instruktora.
Kolejne ćwiczenia wymagały przełamania oporów Booth'a i wczuciu się swoją rolę. Chcąc nie chcąc musiał zachowywać się profesjonalnie. Bones natomiast zastanawiała się, czy nie uraziła swojego partnera, chociaż ona nie widziała nic złego w tym co powiedziała. To przecież oczywiste, że popęd seksualny i chęć jego zaspokojenia jest jedną z potrzeb znajdujących się na tzw. piramidzie Maslowa. Mimo tego, Brennan czuła, że chyba powiedziała za dużo.
Booth w końcu rozluźnił się i zrelaksowany podchodził do następnych zadań jakie stawiał przed nimi instruktor, już nie był zły na Bones i teraz po cichu wymieniali się swoimi spostrzeżeniami.
W końcu zajęcia dobiegły końca i partnerzy pożegnawszy się z nowo zapoznaną parą ruszyli do wyjścia.
Jadąc samochodem Booth włączył radio, z którego cicho płynęły dźwięki jakiejś spokojnej piosenki. Brennan z głową opartą o szybę, analizowała rozmowę, jaką przeprowadziła ze swoim partnerem. I nie chodziło tu, o tą dotyczącą sprawy lecz na temat jego życia intymnego. Zdziwiło ją to, że Seeley tak podchodził do tego, przecież jej partner nigdy nie wzbraniał się przed kobietami, a i one lgnęły do niego. Co zatem sprawiło, że zaczął postrzegać wszystko inaczej? A może On zawsze taki był, tylko Ona nie potrafiła tego dostrzec? Tyle pytań... tyle do rozmyślania...
Booth natomiast skupiony był na prowadzeniu samochodu. To co, że odbył z Bones kolejną rozmowę na temat swoich priorytetów. Nie była to pierwsza tego typu rozmowa, ani nie ostatnia. Jego partnerka po prostu lubiła być bezpośrednia, a to zazwyczaj kończyło się taką wymianą zdań.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Seeley kiedy zaparkował przed mieszkaniem Temperance.
- Wiem, ale nie sądzisz że to trochę nieostrożne?
- Co takiego?
- Udajemy małżeństwo, a mieszkamy oddzielnie. Gdyby, któryś z kursantów nas zobaczył – odparła Bones.
- Chcesz, że bym został?
- Tak, oczywiście jeżeli Ty chcesz...
- A ubrania? Muszę mieć coś na zmianę...
- To pojedźmy teraz do Ciebie, weźmiesz swoje rzeczy i wrócimy do mnie – zaproponowała Brennan – A potem zrobię makaron z serem...
- No proszę, to w ten sposób zwabiasz mężczyzn do siebie? Na makaron z serem? - zaśmiał się agent.
- Nie wiem o co Ci chodzi...
- Nie ważne. A co do Twojej propozycji... OK. No to jedziemy teraz do mnie.
***
- Zaraz wracam – powiedział Booth, kiedy jakiś czas później zaparkował przed swoim blokiem.
- Idę z Tobą, muszę rozprostować kończyny...
- Kości, Bones, rozprostować kości – poprawił automatycznie Seeley.
- Kości nie można rozprostować, nielogiczny ten zwrot – odparła antropolog i wysiadła z samochodu – Nie przypuszczałam, że kobiety w ciąży aż tak odczuwają ciężar dziecka.
- No to teraz już zupełnie zniechęcisz się do macierzyństwa.
- Nie, to nawet całkiem znośne – odparła, a agent popatrzył na nią zdziwiony.
Pod sam koniec wędrówki po schodach, Bones musiała skorzystać z pomocy swojego partnera, gdyż sztuczny brzuch, który nosiła od rana zaczynał coraz bardziej ciążyć.
- Jesteśmy – powiedział Booth.
- Zauważyłam, jak tylko wejdziemy, mam zamiar to zdjąć.
- Proszę bardzo – odparł i otworzył drzwi. Zraz potem z jego ust wypłynęło siarczyste przekleństwo.
- Co się stało? - Brennan wychyliła się zza pleców partnera, lecz jej wzrok nie był na tyle dobry, by dostrzec to co zauważył agent. Nacisnęła kontakt. Mieszkanie zalała fala światła i dopiero teraz Bones mogła zobaczyć co tak zdenerwowało agenta. Mieszkanie wyglądało jakby przeszła po nim trąba powietrzna.
Booth w milczeniu wszedł do środka. Salon był niczym pobojowisko: wywrócona ława, poduszki na podłodze, wysunięte szuflady z szafek, rzeczy strącone z regałów, a wśród nich cenne pamiątki: zdjęcia, prezenty i drobne bibeloty, które miały raczej wartość sentymentalną niż materialną. Agent stał po środku całego bałaganu i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Usłyszał jak Bones zamyka drzwi i podchodzi do niego. Po chwili poczuł jej dłoń na swoim ramieniu.
- Kto to zrobił? - zapytała, bardziej sama siebie niż swojego partnera.
- Nie wiem...
- Czy coś zginęło? Może to złodzieje?
- Gdyby tak było ukradli by sprzęt video, komputer, DVD. To wygląda jak jakieś porachunki, odwet, ale przecież... Nie...
- O co chodzi? - zapytała Brennan, która zauważyła, że twarz Seeley'a nagle przyjmuje wyraz zdziwienia, a potem niedowierzania.
- Jared jest winny sporą kasę jakimś typom!
- Ale co to ma wspólnego z Tobą? Przecież to Twoje mieszkanie...
- Widocznie, kiedy przywiozłem to mojego brata musieli nas śledzić. Ja potem wyszedłem, zostawiając go samego. Musieli pomyśleć, że zawiozłem go do jego mieszkania... Kurwa! - Booth wkurzony poszedł szybkim krokiem do sypialni. Temperance poszła za nim, a gdy weszła do pokoju zastała widok podobny do tego w salonie. Po środku tego wszystkiego klęczał Seely. Brennan domyśliła się, że czegoś szuka, w końcu znalazł.
- Po co Ci moja książka? - zapytała.
- Tu były oszczędności – odparł agent wertując kartki – A teraz ich nie ma. Znaleźli co chcieli.
- Dużo? - zapytała Tempe, widząc jak jej partner zrezygnowany siada na łóżku. Podeszła i usiadła obok niego.
- Część była w banku, ale tutaj było 10.000$ - odparł – Edukacja Parkera... Nie ma już nic.
- Przykro mi – Bones dotknęła dłoni Booth'a – Może uda się to odzyskać?
- Nie wierzę w przypadki i w cuda też raczej nie uwierzę – odparł Seeley i wyjął telefon komórkowy.
- Do kogo dzwonisz?
- Do tego kretyna – powiedział przyciskając Motorolę do ucha. Po paru sygnałach odezwała się poczta głosowa, na którą Booth nie miał zamiaru się nagrywać – Jutro do niego pojadę.
- A może poprosisz Sweets'a, by zrobił to za Ciebie. Jared może nie chcieć z Tobą rozmawiać...
- Już ja go zmuszę do rozmowy!
- Kłótnia do niczego nie doprowadzi.
Temperance miała rację i Booth dobrze o tym wiedział. Nie wiedział tylko w jak poważne kłopoty wpakował się jego brat i co będzie dalej. A jeżeli zadarł z mafią? Nie, Jared może i jest nieodpowiedzialny, ale nie jest głupi... Z rozmyślań wyrwał go głos Bones.
- A teraz pomogę Ci posprzątać.
- Słucham?
- Pomóż mi zdjąć ten sztuczny brzuch i posprzątamy tu trochę – odparła Bones i uśmiechnęła się do Booth'a, który odwzajemnił uśmiech.
C.D.N.
czyzby booth mial kryzys w tych sprawach? ach ta bezposredniosc Bren.scenki w tej szkole i rozmowa rzecz jasna. A ten Jared...ale brat masakra. czekam na cdk super czesc
uwielbiam bezpośredniość bones. nastepny kawała dobrej roboty odwaliłaś! czekam na cedeka :)
O Boże, czytałam początek i pękałam ze śmiechu, pomimo tego, że nie było tam jakiegos napraedę śmiesznego momentu xD Ale jak sobie wyoraziłam Bones i Bootha robiących te ćiwczenia to po prostu dostałam niekontrolowanego ataku śmiechu. xP Cudo! xD
A to z Jaredem straszne ;/
Btw, także zaczęłam pisać opowiadanie. Nie o Kościach, ale o Emily & Zooey Deschanel. Momentami mogą się pojawiać inni aktorzy Kości, jak n.p Davi Boreanaz. ;) ^^ http://www.filmweb.pl/topic/1156570/Moja+tw%C3%B3rczo%C5%9B%C4%87+P.html#3086645
Looknijcie ;)
Nie są one oczywiście ak świetne jak opowiadania Charlotte, ale dopiero zaczynam. I nie mam nawet pełnych 12 lat. ;P
Charlotte ekstra opowiadanie:)
Podoba mnie się rozmowa Seleya i Temperence podczas ćwiczeń w szkole rodzenia.
Ciekawe czy włamanie do Seleya ma związek z długami Jareda.
Czekam na kolejna część:)
Dziękuję gorąco za komentarze :*
Przeczytałam dwie pierwsze części ff o siostrach Deschanel i zapowiada sie ciekawie :]
A teraz ciąg dalszy moich gryzmołów.
- 13 -
Ranek nastał wyjątkowo szybko. Temperance i Seeley nie wrócili do mieszkania Bones, zostali u Booth'a porządkując szkody wyrządzone przez nieznanych sprawców. Agent postanowił skorzystać też z rady swojej partnerki i poprosił Sweets'a, by to on pojechał do Jareda i sprawdził, czy ten idiota jak nazwał swojego brata, jest u siebie. Czekając na telefon od terapeuty, Booth i Brennan pojechali na śniadanie do Royal Diner.
- Chcesz porozmawiać o tym co zastaliśmy w Twoim mieszkaniu? - zapytała antropolog z nad talerza bliżej nieokreślonej zieleniny, której nazwy nawet Seeley nie znał.
- Bawisz się w Słodkiego? Bones, daj spokój i nie wracajmy do tego. Muszę tylko rozmówić się z Jaredem. Pomówmy lepiej o śledztwie, czego do tej pory się dowiedzieliśmy? - Booth zmienił temat.
- Mąż ofiary zginął w wypadku, Samantha Jenkins miała romans z właścicielem szkoły rodzenia...
- Co może tłumaczyć skąd karta-klucz w jej rzeczach – wtrącił agent.
- Ponadto ofiara pracowała w teatrze, z którego ktoś ukradł rekwizyt w postaci trumny, w której z kolei Hodgins znalazł brylant będący fragmentem drogocennej kolii.
- No i Samantah była jeszcze w ciąży. Żadnego ładu i składu. Poleciłem chłopakom z FBI, by podesłali mi informacje o tym wypadku Jenkinsa. Może tam jest coś, co pomoże nam rozwiązać sprawę – powiedział Booth.
- Sądzisz, że wypadek mógł być nieprzypadkowy?
- Jeszcze nic nie sądzę. Mamy wypadek i mamy ciąże. Czyje dziecko nosiła Sam? Męża czy kochanka?
- Nie mamy DNA Jenkinsa, a ekshumacja zwłok...
- Za długo. Mam nadzieję, że uda nam się rozwiązać tą sprawę przed świętami – mruknął Booth.
- Nie zapominaj, że Angela i Fisher jako przyczynę śmierci ustalili upadek ze schodów. Czy technicy już?
- Na schodach w domu Jenkinsów nie znaleźli żadnych śladów krwi – powiedział Seeley.
- Ale Samantah Jenkins mogła równie dobrze spaść z każdych schodów.
- No a Greenwood? Miała z nim romans, może On ma schody w domu? - podsunął agent.
- Chcesz iść do niego?
- Tak, pójdziemy, porozmawiamy z nim jako przyszli rodzice a w między czasie rozejrzymy się. Może coś nam wpadnie w oko.
- Ale co ma nam wpaść w oko? Czy to...
- Tak, kolejna przenośnia. No wiesz, może zobaczymy schody...
- To rozsądne wyjście.
- Jasne, przecież ja to wymyśliłem – odparł z uśmiechem Booth.
***
Booth miał plan, ale nie uwzględnił w nim pogody. Partnerzy chcieli wybrać się jeszcze do szkoły rodzenia, by tam umówić się na wizytę domową z Greenwoodem, ale niestety. Pogoda im nie sprzyjała...
- Cholerna śnieżyca! - powtórzył Seeley po raz setny w ciągu 15 minut – Gdzie odśnieżarki?!? Jesteśmy w Waszyngtonie a na jakimś zadupiu...
- Chyba nie dojedziemy dziś na zajęcia.
- I tu się muszę z Tobą zgodzić Bones, ale... - twarz agenta nagle rozjaśnił uśmiech i Brennan już wiedziała o co chodzi.
- Daje nam to pretekst do odwiedzenia go w domu – dokończyła antropolog, a Seeley przytaknął.
- Już kocham tą śnieżycę.
Gdy jakiś czas później nadal tkwili w korku, wnętrze samochodu wypełnił dźwięk telefonu agenta.
- Booth – powiedział odbierając połączenie.
- Tu Lance Sweets – usłyszał po drugiej stronie, chciał jak zwykle zareagować miną cierpiętnika, ale zaraz przypomniał sobie w jakiej sprawie może dzwonić terapeuta.
- Byłeś u Jareda?
- Tak, ale nikogo nie zastałem. Sąsiedzi też nikogo nie widzieli.
- Cholera!
- Może pojechał do domu? - podsunął Sweets.
- Do domu? Ty chyba nie wiesz co mówisz... Mam tylko nadzieję, że nie wpakował się w kolejne kłopoty.
- Na pewno wszystko się niedługo wyjaśni. Jared się znajdzie.
- Oby Sweets. A, i dzięki.
- Nie ma za co agencie Booth – odparł Słodki i rozłączył się.
- Sweets nie znalazł Jareda – powiedział Seeley chowając telefon do kieszeni płaszcza.
- Nie było go w mieszkaniu?
- Nie.
- I co teraz? - zapytała Brennan.
- Nie wiem – odparł Booth zdając sobie sprawę, że ostatnio ten zwrot wypowiadała nazbyt często.
- Odnajdzie się.
- Słodki też tak powiedział.
- Przynajmniej raz się z nim zgodzę – powiedziała Bones, na co Booth tylko się uśmiechnął.
Chwilę potem rozbrzmiał telefon Temperance.
- To Hodgins – antropolog spojrzała na wyświetlacz.
- Zobacz o co mu tym razem chodzi.
- Brennan... Chwileczkę – znana sekwencja przycisków i w samochodzie rozbrzmiał głos naukowca:
- Dzień dobry Booth.
- Hej Hodgins, co się stało?
- Fisher podczas kolejnych oględzin czaszki zauważył mikroskopijne cząsteczki, które wcześniej umknęły jego uwadze. Zbadałem je.
- I?
- To drewno z buku oraz lakier – odparł Jack.
- Bukowe schody – powiedział agent.
- Polakierowane – uściślił naukowiec – i to nie tak dawno, bo lakier nie zdążył jeszcze zareagować z drewnem.
- Teraz wiemy jakich schodów szukamy. Dziękujemy doktorze Hodgins – powiedziała Brennan.
- Jak zawsze do usług. Do zobaczenia – odparł Jack i połączenie zostało przerwane.
- I co Ty na to? - zapytał Booth.
- Na co?
- Mamy coraz więcej dowodów. Teraz wystarczy znaleźć schody a ich właściciela zapuszkować.
- Rozumiem wszystko oprócz ostatniego słowa – odparła Temperance, a Seeley tylko wymownie pokręcił głową.
***
Dom Martina Greenwooda prezentował się okazale. Przykryty śniegiem wyglądał niczym ilustracja z książek dla dzieci. Nie był duży, ale i tak na pierwszy rzut oka było widać, że jego właściciel należy do klasy wyższej.
Booth zaparkował samochód Hodginsa po drugiej stronie ulicy.
- Ja chcę znów mojego SUVa – mruknął.
- Samochód jak samochód – odparła Tempe, a Seeley spojrzał na nią jakby powiedziała najgorsze bluźnierstwo -No co?
- Powiedziała kobieta. Samochód dla mężczyzny to świętość, jest jak dziecko...
- Podobno im większy samochód tym mniejszy penis – wcięła mu się w słowo.
- To nie ma nic wspólnego z.. no wiesz...
- Penisem?
- Głośniej bo nie słyszałem – odparł z sarkazmem.
- PENISEM – Tempe powiedziała to głośno i wyraźnie, a Booth tylko się uśmiechnął do starszej kobiety, która właśnie przechodziła koło ich samochodu i słyszała odpowiedź Bones.
- Nie jestem głuchy, Bones – syknął agent.
- Przecież sam...
- To był sarkazm. S-a-r-k-a-z-m – odparł Booth – No dobra, Greenwooda nie ma w domu – powiedział spoglądając na posesję – Nie widzę samochodu.
- Pewnie jest jeszcze na zajęciach – odparła antropolog.
- Zapewne, no cóż będziemy musieli poczekać tu na niego. Innego wyjścia nie ma.
- A może weszlibyśmy do środka? - zaproponowała Brennan.
- Chcesz się włamać?
- Jesteś z FBI, to nie będzie włamanie.
- Nie mamy nakazu.
- A jeśli tam są schody, z których zrzucono Samanthę Jenkins?
- No to jeśli tam są, to nigdzie nie uciekną. Spokojnie, wejdziemy tam z Greenwoodem i wszystko się wyjaśni. Jeśli to on, to go aresztuję i przesłuchamy w FBI – powiedział Booth, po czym dodał z uśmiechem – Będzie to fajnie wyglądać, kiedy my jako para z jego zajęć zakujemy go w kajdanki...
- Teoretyzujesz. Nie wiemy czy to on.
- Sama zaczęłaś.
- Nieprawda.
- A kto sądzi, że tam są schody, których szukamy?
- Wcale tak nie sądzę, ja tylko...
- Akurat.
- Booth!
- Bones!
C.D.N.
heh rozmowa B&B o przedłuzeniu super i tak bezposredniosc Bren. czekam na cdk!
część cudowna, cudowna i cudowna, jak każde twoje dzieło z resztą. czekam na cedeka!
Część z penisem rozwalająca xD
I końcówka też fajna xP
Dzięki, że przeczytałaś kawałek mojego opowiadania.
Nie ma to jak opinia mistrza ;)
Dziękuję za wasze cudne opinie i komentarze. Mam nadzieję, że Was nie zanudzam zbyt nużącą sprawą kryminalną... ;]
Ale...
- 14-
Bones patrzyła przed siebie, a Booth co jakiś czas zerkał na swoją partnerkę. Im większy samochód tym mniejszy penis...
- Głupota – mruknął cicho.
- Słucham, mówiłeś coś? - zapytała Brennan.
- Nie, nic.
- Wydawało mi się, że..
- O patrz, chyba nasza cierpliwość została nagrodzona – agent wskazał na granatowego Chraislera wjeżdżającego właśnie na podjazd przed domem Greenwooda.
- Trwało to ponad godzinę – odparła antropolog, obserwując jak właściciel szkoły rodzenia wysiada z samochodu i idzie do drzwi wejściowych.
Jakieś piętnaście minut później Booth i Bones poszli w jego ślady. Tak jak podejrzewali, nie było żadnego problemy z uśpieniem czujności Greenwooda. Już na powitanie obdarzył ich szerokim uśmiechem i zainteresował się ich nieobecnością na zajęciach. Brennan w tym czasie ze spokojem lustrowała dom.
- A więc chcielibyście jakieś ćwiczenia, tak? - zapytał mężczyzna.
- Jeżeli to nie problem... - odparł Booth.
- Żaden. Chwileczkę, pójdę tylko do siebie i zaraz coś znajdę – Greenwood wyszedł z salonu, agent widział jak znika w innej części domu.
Brennan od razu znalazła się przy schodach, które zauważyła kiedy wchodzili.
- Szybko – szepnął Booth i jego partnerka już sprawdzała czy nie ma na nich śladów krwi, a agent przy każdym kolejnym stopniu podawała jej kolejne fiolki z fenoloftaleiną, sprawdzając przy okazji czy Greenwood nie wraca – I jak?
- Na razie nic – szepnęła biorąc od Seeley'a kolejną fiolkę.
- Cholera... - zaczął agent, ale przerwał gdy jego wzrok przykuł patyczek zabarwiający się na różowo.
- Bingo babe – Bones spojrzała na Booth'a i posłała mu znaczący uśmiech.
Gdy Martin Greenwood wrócił, nie musieli już udawać. Kiedy Booth pokazał odznakę, mężczyzna tylko spuścił głowę i uśmiechnął się.
- Nieźle to sobie wykombinowaliście. Joyce i Clark Smith...
- Martinie Greenwood, aresztuję Cię pod zarzutem zamordowania Samantyhy Jenkins. Wszystko co teraz powiesz może... - Booth wypowiedział standardową formułkę i zakuł w kajdanki podejrzanego.
***
Małe, szare pomieszczenie. Na środku stolik, a przy nim trzy krzesła. Pokój przesłuchań. Od chwili kiedy Brennan i Booth przywieźli tu Greenewooda, ten nic nie powiedział, poza jednym zdaniem: ''Nie powiem nic bez mojego prawnika''.
- Tracisz czas Martin. Jesteś jedynym podejrzanym o zamordowanie Samanthy Jenkins – powiedział Booth. Jak zwykle mówił spokojnym tonem, nie okazując żadnych emocji. To nie on się miał bać, to przestępcy mieli czuć respekt.
- Nic na mnie nie macie.
- Na schodach w twoim domu znaleźliśmy krew – odparła Bones.
- Nasi ludzie badają teraz czy należy do Samanthy, ale to tylko formalność. Poza tym technicy przeszukują twój dom. Coś na pewno się znajdzie – dodał Seeley.
Greenwood zmierzył tylko ich wzrokiem i nic nie powiedział.
Chwilę potem partnerzy wyszli z pokoju i udali się do pomieszczenia obok, skąd mogli nadal obserwować podejrzanego. Mężczyzna siedział spokojnie, a jego wzrok utkwiony był w blacie stołu.
- I co o nim sądzisz? - zapytał Seeley.
- Nie mnie go oceniać – odparła Brennan.
- Dziwny gość – zaczął agent, ale przerwał mu telefon wibrujący w kieszeni jeansów – Booth... Tak?... OK. Coś jeszcze?... Wiedziałem.... Dzięki, zaraz będziemy.
- Co się stało?
- Po pierwsze krew na schodach to krew Samanthy Jenkins, a po drugie technicy znaleźli kluczyk do skrytki bankowej, którą niedawno założył Greenwood. Teraz musimy się tylko dowiedzieć co takiego tam ukrył – wyjaśnił Seeley i poprowadził swoją partnerkę do wyjścia.
Jadąc do banku, w którym Martin Greenwood założył skrytkę Bones i Booth nie przypuszczali, że są aż tak blisko rozwiązania całej sprawy. Dopiero kiedy poznali zawartość tajemniczej skrzynki, poczuli że to już koniec.
Powrót do budynku J. E. Hoover'a nie zabrał dużo czasu i jakiś czas później partnerzy znów stali oko w oko z podejrzanym.
- Jestem ciekaw jak wytłumaczysz fakt, że w twojej skrytce bankowej znaleźliśmy drogocenną kolię...
- To pamiątka rodzinna! - przerwał Booth'owi mężczyzna.
- Twoja czy Samanthy? Bo widzisz, podczas przeszukiwania domu Jenkinsów technicy natknęli się na album ze zdjęciami, na których Sam miała właśnie tą kolię – ciągnął dalej agent – i jak wytłumaczysz dziwny wypadek Dereka Jenkinsa?
Booth spojrzał prosto w oczy Greenwood'owi, a Brennan spojrzała na Seeley'a lekko zdezorientowana, nie wiedząc po co jej partner wspominał o wypadku Jenkinsa. Booth widząc jej minę szybko wyjaśnił:
- Dostałem raport z wypadku i ponownych oględzin wraku samochodu. To nie była usterka hamulców jak stwierdzono na początku. I co powiesz teraz? A może poczekamy na adwokata, bo chyba będzie ci potrzebny...
Mężczyzna spojrzał na agenta, po czym uśmiechnął się smutno.
- To ja uszkodziłem samochód, to prawda. Ale nie zabiłem Sam, to... to był wypadek...
***
Grudniowy wieczór mijał w spokojnej atmosferze. Booth i Bones raczyli się gorącą kawą siedząc w Royal Diner. Sprawa została zamknięta i teraz partnerzy wymieniali się ostatnimi spostrzeżeniami.
- Dziecko, którego spodziewała się Samanatha Jenkins było Greenwooda. Camille zbadała DNA – powiedziała Brennan.
- Sukinsyn, pozbawił życia nienarodzone dziecko. Jego dziecko – mruknął Booth wracając wspomnieniami do wydarzeń ostatnich dni – Mimo że zrobił to nieumyślnie...
Dwa dni temu, kiedy Seeley i Temperance znaleźli kolię w bankowej skrytce – Greenwood przyznał się do wszystkiego. Opowiedział im cała historię. Tak też doradził mu prawnik, który stwierdził że tak będzie dla jego klienta najlepiej.
Martin rozpoczął swoją opowieść od momentu kiedy poznał Sam. Przypadkowe spotkanie podczas porannego joggingu, rozmowa jakich wiele. Ona była już mężatką, ale nie przeszkadzało mu to w nawiązaniu bliżej znajomości, a potem romansu. W końcu kobieta zaszła w ciążę. Początkowo wszystko było dobrze, jej mąż cieszył się i zapisali się nawet do szkoły rodzenia, której właścicielem był Greenwood. Ale Derek Jenkins zaczął coś podejrzewać i wkrótce dowiedział się o romansie swojej żony. Zaczął też poważnie wątpić, czy dziecko które uważał za swoje tak naprawdę będzie jego. Wystraszona Samantha powiedziała Martinowi swój sekret. Otóż ona i jej mąż zakopali nad rzeką diamentową kolię, która była pamiątką rodzinną, ale byłą zbyt cenna by trzymać ją w domu. Co prawda jej mąż namawiał ją na skrytkę w banku, ale Samantha nie chciała z nieznanych mu powodów. Kolię ukryli zatem w trumnie, która służyła w teatrze jako rekwizyt, a że kobieta tam pracowała nie było żadnego problemu z wejściem. I zapewne wszystko toczyłoby się dalej, gdyby Derek Jenkins nie dowiedział się o romansie. Samatha bała się, że jej mąż zabierze drogocenną kolię. Wtedy wkroczył Martin, który powiedział że wszystkim się zajmie. Jakiś czas później wydarzył się wypadek Dereka, w którym mężczyzna zginął. Na początku Sam myślała, że to przypadek, że najwidoczniej tak musiało być. Ale prawda była zupełnie inna. Greenwood przyznał się do uszkodzenia samochodu Dereka, a kiedy Samantha się o tym dowiedziała chciała o wszystkim powiadomić policję. Martin jej zabronił. Wywiązała się kłótnia podczas której doszło do szamotaniny na schodach, i która zakończyła się dla kobiety tragicznie. Martin na początku doznał szoku, nie wiedział co ma robić, ale potem jak w amoku wywiózł ciało nad rzekę, wykopał trumnę, zabrał kolię. Ciało Samanthy oraz teatralny rekwizyt wrzucił do rzeki licząc na to, że znikną pod lodem. Pech chciał, że rzeka już nie zamarzła.
- Myślisz, że sędzia okaże łaskę przez to, że Greenwood zabił Samanthę nieumyślnie? - zapytała Bones i wzięła łyk parującej kawy.
- Nie mam pojęcia. Może tak zrobić, ale trzeba też wziąć pod uwagę że schował ciało i zabrał drogocenny przedmiot. To nie wpłynie dobrze na jego notowania – odparł Seeley i spojrzał na ulicę za oknem. Na dworze zaczął padać śnieg. Drobne płatki osiadały na samochodach, ławkach i chodnikach przykrywając wszystko białym puchem. Do świąt pozostały dwa dni. Angeli w końcu udało się przekonać Hodginsa do spędzenia tegorocznej Gwiazdki wraz z jej ojcem. Cam miała zamiar wyjechać w jakieś ciepłe miejsce, a Fisher wybierał się na bożonarodzeniowy zlot fanów sciene-fiction. Wyglądało na to, że tylko Booth i Brennan spędzą te święta w Waszyngtonie.
- Nadal nie masz planów na święta? - zapytał agent, kiedy jakiś czas później odwoził swoją partnerkę do jej mieszkania.
- Nie. W tym roku zostaję w domu, a Ty?
- Zastanawiałem się czy nie wyjechać gdzieś na dwa, trzy dni – odparł Booth, a Bones trochę posmutniała. Zamierzała zaprosić go do siebie, ale teraz nie chciała psuć jego wyjazdowych planów. Po co ma siedzieć w mieście, które ma na codzień kiedy może wyjechać. Przecież nie będzie rezygnował z planów wyjazdowych dla niej.
- To bardzo dobrze. Odpoczniesz – Brennan udało się wykrzesać trochę entuzjazmu i posłać uśmiech – To teraz chyba zobaczymy się dopiero po świętach – dodała, kiedy Booth zatrzymał się przed jej blokiem. Wysiadła z samochody, Seeley podążył w jej ślady i podszedł do niej.
- Wesołych Świąt – powiedziała Temperance.
- Wesołych Świąt Bones – odparł Seeley i przytulił ją, trzymając ją w ramionach dłużej niż to konieczne. Poczekał przy samochodzie aż Brennan zniknie w drzwiach wejściowych do bloku i dopiero potem odjechał, myśląc że może te święta nie będą takie złe...
C.D.N.
Twoje opowiadania są cudne i trzymają poziom od początku do końca ;) jak dla mnie to mogłabyś zostać pisarką.... na pewno kupiłabym Twoją książkę;) ...przypuszczam ,że takich osób (podzielających moje zdanie ) jest zapewne więcej..
widząc nowe opowiadanie moje oczy się cieszą :)
tekst ja zwykle świetny
czekam z niecierpliwością na cedeka
zastanawiam sie co zrobisz w tej sytuacji między Bones a Booth'em
może jednak Bones zaprosi agenta do siebie do domu :)
pozdrawiam i niech cię wena nie opuszcza
popieram zmijex ja na pewno bym kupiła Twoją książkę! koniec sprawy i może teraz wątek prywatny? mam nadzieje ze dlugo go pociagniesz bo niechce sie rozstawac z twoim opkiem. czekam na cdk! jak zawsze super czesc!