PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78186
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Postanowiłam zaprezentować także tutaj swoje FF, jak już się dzielić nim ze światem to na całego ;)
Mam nadzieję, że się spodoba...


Doktor Temperance Brennan siedziała przy biurku w swoim gabinecie i wpatrywała się w ekran monitora. Przed jej oczami widniała strona z niedokończonym rozdziałem jej kolejnej książki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie musiała nawet się odwracać, doskonale znała odgłos tych kroków. W końcu prawie czteroletnia współpraca pozwoliła jej bardzo dobrze go poznać.
- Hej Bones! - powiedział wesoło agent Seeley Booth i posłał jej czarujący uśmiech.
- Witaj Booth - odpowiedziała i zamknęła folder na swoim laptopie po czym wyłączyła sprzęt.
- Zbieraj się. mamy kolejną sprawę.
- Już idę. Co tym razem? - zapytała gdy opuścili jej gabinet i szli przez laboratorium.
- Bones, kości jak zwykle...
Posłała mu lodowate spojrzenie i dodała:
- Tego mogłam się sama domyśleć, a jakieś szczegóły?
- Gdybym znał je, nie musiałabyś tam teraz ze mną jechać. Proszę - otworzył drzwi swojego SUVa i gestem zaprosił swoja partnerkę do środka.
- Wiesz co...
- Co? - zapytał i usiadł za kierownicą.
- Zapomnij - odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. agent popatrzył na nią i powiedział:
- I tak wiem, że mnie kochasz.
Następnie odpalił silnik i ruszyli.

--

Reszta drogi upłynęła w ciszy. Bones nie odezwała się do Bootha po tym wyznaniu, tylko beznamiętnie wpatrywała się w krajobraz mijający za szybą. Nie wiedziała jak miała się zachować. Nie wiedziała również czy jej partner powiedział to na serio czy tylko żartował. To nie ona została wyposażona w szósty zmysł jaki posiadał Booth, a który nosił nazwę ''stany emocjonalne Bones''. To Booth zawsze wiedział czy coś ją martwiło, czym się zadręczała. Potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że jest trochę ''nieprzystosowana'' do działania w grupie i zamknięta w sobie jeśli chodzi o uczucia. A mimo to wyskoczył z takim tekstem.

Booth tymczasem zastanawiał się czy nie pozwolił sobie na zbyt duże posunięcie. Już od jakiegoś czasu był pewny, że czuje coś do swojej partnerki. I to na pewno nie była tylko przyjaźń. Skrycie pragnął, by ona czuła to samo. Nie chciał jednak naciskać. Chciał na nowo odbudować zaufanie, które zostało nadszarpnięte jego fikcyjną śmiercią. Nie chciał, by cierpiała.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział Booth zatrzymując się i wysiadając z samochodu. Bones wzięła swoją torbę i poszła w jego ślady.
- Ale to jest las. Booth, gdzie my jesteśmy? Nie widzę innych agentów, ani policyjnych techników...
- Bo są z drugiej strony tego gąszczu.
- To czemu nas tam nie ma?
- Bo chciałem najpierw z Tobą porozmawiać - powiedział agent i oparł się plecami o służbowe auto.
- Booth, proszę...
- Bones, ja wiem, że nadal jesteś...że masz mi za złe to co się wydarzyło parę tygodni temu...
- Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy... - zaczęła, ale agent jej przerwał.
- Tak, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak było kiedyś. Nie jest normalnie...
- Z nami nigdy nie było normalnie - powiedziała Brennan, a lekki uśmiech pojawił się na twarzy jej partnera.
- Po części masz rację. Ale mimo to ja chciałem Cię jeszcze raz przeprosić. Przeprosić za...
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - przerwała mu - już wszystko zrozumiałam i cieszę się że znowu razem pracujemy, że...znowu tu jesteś - zawahała się, ale po chwili podeszła i przytuliła się do Booth'a, który mocno ją objął i wyszeptał:
- Już nigdy Cię nie opuszczę. Nie zostawię. Nawet gdyby mi się coś stało, wiedz, że zawsze będę czuwał nad Tobą.
Bones nie wiedziała co odpowiedzieć, uznała że najlepszym wyjściem będzie milczenie. Gdyby tylko Booth wiedział co ona czyje do niego. To już nie było tylko przywiązanie. Było to uczucie, którego ona sama nie mogła pojąć, nie rozumiała go, gdyż nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuła.
- Dziękuję Booth - powiedziała w koncu i odsunęła się lekko od agenta, także teraz patrzyli sobie w oczy - Naprawdę dziękuję.
Booth uśmiechnął się i powiedział:
- Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. A teraz pojedźmy lepiej już do tych kości, bo jeszcze pomyślą, że się zgubiliśmy. Gdyby Sweets się dowiedział. Wyobrażasz to sobie? Samotni w głuszy, zdani tylko na siebie...Miałby pretekst do kolejnych badan.
- Tak - odpowiedziała Brennan i uśmiechnęła się - Zatem w drogę. Jak to mówią ''Komu w drogę temu zegar".
- Czas, Bones. ''Komu w drogę temu czas" - odpowiedział agent i uśmiechnął się.

ocenił(a) serial na 10
ola950

NIE Charlotte, nie możesz nam tego zrobić!!!
Jeśli myslisz, że dzięki zakończeniu ff tlum fanów opuści Twoje podworko, to się mylisz.!
Będziemy stać dzień i noc pod twoim oknem i domagać się nowej części xD

TemprenceBrennan

Ochh... Jak słodkoo... :))
Jeśli już postanowiłaś zakończyć tego ff, mam nadzieję że planujesz nowe... ;p

charlotte_12

Ciąg dalszy nastąpił, coś dla fanów Angeli i Hodginsa, ale nie tylko :]
Przyjemnego czytania

Chapter 15

Trzy miesiące po wydarzeniach związanych z porwaniem Booth'a przez Grabarza, w Instytucie rozpoczęło się nerwowe odliczanie. Ostatnie dni wolności Angeli i Hodginsa. Aż wreszcie nadszedł długo oczekiwany moment.
Angela w sukni koloru kość słoniowa czekała na pierwsze takty marszu weselnego, by wkroczyć do kościoła i przejść główną nawą. Była lekko zdenerwowana, zresztą tak samo jak Hodgins, który już czekał na nią przy ołtarzu. Booth stojący obok niego i pełniący rolę drużby szeptał mu przyjacielskie słowa, dodając otuchy. Seeley nigdy nie był w takiej sytuacji, nigdy nie musiał przysięgać przed tłumem czasami obcych ludzi, że kogoś kocha. A ta chwila w jego przypadku też miała niedługo nadejść.
Temperance wyjrzała z pomieszczenia, w którym wraz z Camille towarzyszyły Angeli.
- Czeka? - zapytała artystka, kiedy Brenn odwróciła się do niej.
- Hodgins?
- Nie, święty Mikołaj. Oczywiście, że Jack – odparła Montenegro, a antropolog spojrzała na nią pobłażliwie – Przepraszam Sweety, ale...
- Trochę się denerwujesz, to zrozumiałe.
- A przecież nie powinnam, to mój drugi a właściwie trzeci ślub. Z tym, że pierwszego nie pamiętam, a drugi nie doszedł do skutku...
- Spokojnie – przerwała jej Tempe i ścisnęła dłoń Angeli – Dobrze wiem, że tego chcesz i Hodgins też nie pragnie niczego innego. A teraz najwyższa pora wyjść z tego pokoju. Pokaż mi jak ta ceremonia wygląda, bo niedługo to Ty mnie będziesz uspokajać.
Montenegro uśmiechnęła się.
- Teraz to mnie przekonałaś.
- Nareszcie – do kobiet podeszła doktor Saroyan – Gotowe?
- Tak, możemy iść – odparła artystka.
- Głęboki oddech i idziemy – powiedziała Cam i drzwi się otworzyły, a z głośników popłynęła muzyka – Czuję jakbym miała deja vu...
- Oby nie – szepnęła Bones i trzy kobiety ruszyły w stronę ołtarza.
Tempe kroczyła dumnie na czele orszaku. Uśmiechała się lekko, a swój wzrok skoncentrowany miała na Seeley'm, który również na nią patrzył. Jego uśmiech zdradzał więcej niż tysiąc słów, już za jakiś czas to oni będą na miejscu Angeli i Hodginsa.
- Brenn, mogę? - Bones usłyszała za sobą cichy szept Angeli i dopiero teraz zorientowała się, że stoi w miejscu przed ołtarzem. Booth puścił jej oko, Tempe uśmiechnęła się i ustąpiła miejsca swojej przyjaciółce. Uroczystość się rozpoczęła.

Sala bankietowa w jednym z najlepszych hoteli w D.C. udekorowana była białymi różami i zwiewnymi szarfami, a delikatne oświetlenie tworzyło romantyczny nastrój, idealnie pasujący na przyjęcie weselne.
Przy okrągłych stołach zaproszeni goście jedli i bawili się. Jeden z nich, zarezerwowany był dla grupy przyjaciół z Instytutu Jeffersona, siedzieli przy nim Booth, Brennan, Camille, Zack i oczywiście para młoda. Seeley zaakceptował nawet obecność młodego doktora – Lance'a Sweets'a, który także dostał swoje miejsce przy stole.
Z głośników popłynęły pierwsze takty walca i na parkiet wyszli Angela i Hodgins, by zatańczyć swój pierwszy taniec jako nowożeńcy. Na sali rozbrzmiały oklaski, a Tempe szepnęła do Seeley'a:
- Angie i Jack tworzą ładną parę.
- Bones, myślałem że dla Ciebie piękno jest pojęciem względnym – odparł Booth z uśmiechem nie przestając podziwiać tańczącej pary, a Brennan przewróciła oczami.
- Naprawdę Booth, chyba za dużo czasu przebywasz w moim towarzystwie.
- Wręcz przeciwnie, ciągle mi Cię mało – odparł i pocałował swoją narzeczoną w policzek – A teraz patrz i ucz się jak należy tańczyć walca bo niedługo to samo czeka Ciebie...
- Umiem tańczyć. Zresztą miałeś okazję poznać moje umiejętności. Pamiętasz bal u Dorbaczenki? - przerwała mu Tempe.
- Wybacz, ale z tamtego balu zapamiętałem pewne zdarzenie w gabinecie i to co się wydarzyło trochę później – szepnął Seeley i posłał jej łobuzerski uśmiech. Bones mimowolnie też się uśmiechnęła.
- A może przypomniałabyś mi jak to było na tym balu? - zapytał agent spoglądając na Brennan.
- Zapraszasz mnie do tańca?
- Tak doktor Brennan, agent Booth to właśnie miał na myśli, jednak nie sformułował tego komunikatu w sposób klarowny – do rozmowy wtrącił się Słodki.
- Sweets, czy Ty się nawet na weselu nie możesz powstrzymać? - zapytał Seeley.
- To jest silniejsze ode mnie – odparł terapeuta – to coś jak alkoholizm tylko przybierający formę...
- Dobra, już zrozumiałem...
- Będziecie się kłócić, czy w końcu pójdziecie tańczyć – przerwała agentowi Camille.
- Wybacz Cam, ale z zasady nie tańczę z mężczyznami – odparł Booth, a doktor Saroyan w teatralnym geście przewróciła oczami i sama poszła na parkiet – Ale wracając do meritum, zatańczymy Tempe? - zapytał agent i zerknął znacząco na terapeutę, którego mina zdradzała, że czuje się usatysfakcjonowany.
- Z chęcią – powiedziała Brennan i udała się wraz z Booth'em w stronę wirujących na parkiecie par.
- Wygląda na to, że zostaliśmy sami – westchnął Słodki i spojrzał na Zack'a.

Temperance z głową opartą na ramieniu Booth'a mogła wyczuć rytm bicia serca swojego partnera. Kołysali się wolno, w takt granej melodii ciesząc się sobą. Już za jakiś czas to oni znajdą się w centrum uwagi, to oni będą musieli zatańczyć walca i przysiąc sobie miłość na oczach przyjaciół i znajomych. Ale to dopiero za jakiś czas, w tym momencie liczyło się tylko tu i teraz.
- Seeley – szepnęła Brennan podnosząc głowę i spoglądając w oczy agenta.
- Tak?
- Pamiętasz tamtą noc w Instytucie....
- Chodzi Ci o... - szepnął konspiracyjnie, a Bones przytaknęła. Jakże mógłby zapomnieć. To było jakieś miesiąc temu. Przyszedł po Tempe do Jeffersonian bo ta jak zwykle pracowała do późna, była już tylko ona, sama w wielkim laboratorium. A potem zjawił się on i jakoś nie wiedzieć czemu wylądowali na podłodze w jej gabinecie. Na szczęście Booth'owi udało się zarekwirować nagranie zkamer zanim ktokolwiek je zobaczył – Pamiętam, Bones takich rzeczy się nie zapomina.
- To dobrze, bo jest jeszcze jeden powód by o tym pamiętać – powiedziała, a Seeley przyjrzał jej się uważnie.
- Tempe, nie strasz mnie. Mam się bać?
- To chyba nie jest powód do obaw, a może? Sama nie wiem.... - zaczęła.
- Wykrztuś to z siebie – powiedział Booth, na co Tempe wzięła jego rękę, którą trzymał na jej biodrze i przesunęła ją sobie na brzuch. To jeszcze bardziej zdezorientowało agenta.
- Antropologicznie rzecz biorąc tu, rozwija się nasze dziecko. Zostaniesz ojcem – powiedziała, a Booth zerkał to na nią to na swoją dłoń na jej brzuchu nie wiedząc co powiedzieć. Ta informacja powoli docierała do jego świadomości i zaczynała go ogarniać nieopisana radość – Cieszysz się?
- Bones, jeszcze się pytasz? Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, właśnie dowiedziałem się że zostanę tatą, mam przy sobie ukochaną kobietę. Czego chcieć więcej... A Ty, cieszysz się?
- Teraz już tak – powiedziała i przytuliła się mocno do agenta – Kocham Cię.
- A ja kocham Ciebie, kocham to maleństwo które w Tobie rośnie. Kocham!

Jakiś czas później, kiedy Booth już ochłonął, nadeszła pora na toasty. Po przemówieniu wygłoszonym przez ojca panny młodej – ekscentrycznego muzyka, który jak wydawało się Hodginsowi dziwnie na niego patrzył, przyszła kolej na Seeley'a, który jako pierwszy drużba miał prawo do wygłoszenia kilku słów. Gdy wstał gotowy, by czynić honory, wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, co trochę zbiło go z tropu, ale nie dało po sobie tego poznać. Odchrząknął i zaczął:
- Jako drużba mam zaszczyt wznieść toast za zdrowie Angeli i Jack'a, naszych nowożeńców, a dla mnie także wspaniałych współpracowników oraz przyjaciół. Dużo im zawdzięczam i chyba nigdy nie uda mi się wyrazić swojej wdzięczności. Zawdzięczam im życie oraz miłość ukochanej kobiety – Seeley spojrzał na Temperance, która się uśmiechnęła – Ale nie mam zamiaru mówić teraz o sobie. Jako jeden z nielicznych miałem możliwość obserwowania jak rozwija się uczucie miedzy Angelą i Jack'em, a potem ogarnia ich całkowity, miłosny amok. Byłem świadkiem ich spojrzeń pełnych miłości i czułych gestów, ale także byłem świadkiem problemów z jakimi przyszło im się zmierzyć po drodze i pokonać je. Ale udało się! I dziś, wszyscy tu zgromadzeni mogli usłyszeć słowa przysięgi jaką złożyli w obecności Boga, rodziny i przyjaciół. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko życzyć Wam – zwrócił się do Angeli i Hodginsa – Szczęścia na nowej drodze życia. Kochajcie się i nigdy o tym nie zapominajcie – Booth wzniósł kieliszek z szampanem – Wasze zdrowie!
Po sali potoczyły się oklaski, Angela miała łzy w oczach, a Hodgins skinął lekko głową w stronę agenta. Goście weselni wypili za zdrowie młodej pary po lampce najlepszego szampana, a Tempe musiała zadowolić się wodą mineralną, która z troską podsunął jej Booth, posyłając przy tym swój najcudowniejszy uśmiech.

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

proszę jak najszybciej o następną część :)

ocenił(a) serial na 10
TemprenceBrennan

OMG super super super czekam na cedeka!!!

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

Jak romantycznie i słodko... Trochę się naczekałam na tą część, ale jak zawsze warto było;)Nie mogę doczekać się c.d!

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

Perfekcyjne opowiadanie. Bardzo mi się podoba:)

użytkownik usunięty
_nn_

śliczne i romantyczne opowiadanie
mam nadzieję że napiszesz c.d
gorąco pozdrawiam xD

charlotte_12

Kochani moi i oto nadszedł koniec.
Tą część dedykuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas czytając to opowiadanie, oraz tym którzy byli ze mną przez tak naprawdę trzy opowiadania, które utworzyły swego rodzaju trylogię - począwszy od ''Booth Solider'' przez ''All I Need...'' i kończąc na ''Love - only hope''.
Dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze i życzę miłej lektury :*

Chapter 16 - EPILOG

Zgodnie z planem, dom Brennan i Booth'a został im oddany do użytku pod koniec roku i święta Bożego Narodzenia mogli spędzić już u siebie. Był to wyjątkowy czas, nie tylko dla Seeley'a i Tempe, ale także dla Parker, który wówczas dowiedział się iż zostanie starszym bratem.
Wystrojem domu zajęła się Angela, która miała tak zwany ''dryg'' do takich rzeczy, a Tempe wiedziała, że przyjaciółka doskonale dopasuje się do jej stylu. Spełniło się także marzenie Booth'a o wielkim telewizorze plazmowym, który zawisł na ścianie w przestronnym salonie ze szklanymi drzwiami wychodzącymi na ogród, gdzie teraz w wiosenne popołudnie, stał duży stół z krzesłami dookoła, a przy nim zaczęli gromadzić się zaproszeni goście. Bones pełniła honory pani domu, a Booth rozpalał grilla, którego budowę zakończył niecały tydzień wcześniej. W końcu zjawili się wszyscy zaproszeni i można było rozpocząć barbecue. Seeley przyniósł na dużym półmisku przyrządzone przez siebie mięso i usiadł obok Bones, będącej w zaawansowanej ciąży.
Do porodu pozostały jeszcze dwa tygodnie, ale wystarczyło by Tempe lekko westchnęła, a Booth już był przy niej i jak zaklęcie powtarzał: ''Oddychaj głęboko. Wdech – wydech. Wdech – wydech...''. Agent był przy niej przez cały czas, co doprowadzało Brennan, lubiącą swobodę i niezależność, do szewskiej pasji. Któregoś razu jednak Bones nie wytrzymała i zagroziła Seeley'mu, że jeśli się nie uspokoi, to do porodu przeprowadzi się do Angeli i Hodgins'a. Dopiero argument, który wiązał się ze stratą Brennan, chociaż krótkotrwałą, podziałał na niego niczym sole trzeźwiące i agent dał sobie spokój. Przynajmniej z jawnym okazywaniem paniki, gdyż w środku był niczym bomba zegarowa.
- Nadal nie znacie płci dziecka?- zapytała Angela, która od chwili kiedy dowiedziała się, że jej najlepsza przyjaciółka oczekuje potomka wprost tryskała radością i szalała po sklepach kupując coraz to nowe rzeczy dla swojego siostrzeńca bądź siostrzenicy.
- Mój przyszły zięć woli niespodzianki – odpowiedział za Brennan jej ojciec i uśmiechnął się.
- Bo to prawda – dodał Booth.
- A ja za to, cały czas jestem w szoku – powiedziała Camille – Zawsze myślałam, że prędzej JA zdecyduję się na dziecko.
- Jasne, jak to było? ''To jest niewarte poświęcenia tego ciała'' – przypomniał Hodgins i wszyscy się roześmiali.
- Moja droga, by zajść w ciąże trzeba mieć faceta. Masz jakiegoś? - dopytywała się Montenegro.
- Angela!
- No co, jesteśmy w wąskiej grupie przyjaciół. Zresztą nawet jak nam nie powiesz i tak się dowiem.
- Angela ma rację – poparł artystkę Seeley – Kto jak kto, ale ona ma nosa do takich spraw.
Montenegro posłała mu wdzięczne spojrzenie.
- A może dowiemy się tego za pomocą hipnozy? - zaproponował Sweets.
- Dobra, dobra. Nie jesteśmy u Ciebie na terapii, Słodki – zastopował go agent.
- Cam, nie daj się prosić i powiedz. Znamy go? - ciągnęła przesłuchanie Angela, a Camille nieśmiało kiwnęła głową.
- Hmmm..... to ktoś z naszych kolegów? - zapytał Hodgins.
- To znaczy?
- No wiesz, naukowiec, agent, patolog, dużo możliwości.
- I tak nie zgadniecie – odparła doktor Saroyan.
- To teraz i ja jestem ciekaw – do rozmowy włączył się siedzący cicho do tej pory Zack.
- Ale to jest wstępna znajomość, nic poważnego, na razie – zaczęła patolog, po czym spojrzała na Bones – To Sullivan...
Wszyscy przy stole zamilkli, nawet Max i Sweets, którzy nie znali osobiście Sully'ego, ale już sporo na jego temat wiedzieli.
- Naprawdę? - zapytała Temperance – Sully i Ty...
- Chyba nie masz nic przeciwko temu...
- Nie, oczywiście że nie. Jedyną osobą, o którą mogę być zazdrosna to Booth – antropolog spojrzała na Seeley'go siedzącego obok i uśmiechnęła się – Po prostu jestem trochę zaskoczona.
- Od kiedy? - zapytała Angela.
- Od kiedy pojawił się, by pomóc odnaleźć Booth'a, ale...
- No to bardzo początkowa znajomość – rzucił z sarkazmem Hodgins.
- Dobra, nie dręczmy już naszej szefowej bo jutro da nam popalić – powiedziała Angela – A tak w ogóle Brenn, to czekam na to ciasto, które podobno sama upiekłaś – artystka zwróciła się do antropolog.
- Upiekłaś ciasto? - zdziwił się Sweets.
- Gdybym nie widział też bym nie uwierzył – odparł Booth, za co Bones obdarzyła go lodowatym spojrzeniem – No co?
- Nie śmiej się, pójdziesz ze mną i mi pomożesz – powiedziała Tempe i wstała od stołu. Seeley zrobił to samo i oboje ruszyli w stronę domu.
- Przecież wiesz, że żartowałem – rzekł Booth, kiedy znaleźli się w przestronnej i nowocześnie urządzonej kuchni. Okna wychodziły na ogród dlatego partnerzy cały czas mogli obserwować swoich gości, Sweets chyba powiedział coś śmiesznego bo Hodgins poklepał go po plecach, a cała reszta zalała się łzami. Ich śmiech było słychać aż w domu.
- Czy to aż takie nierealne, że kobieta potrafi upiec ciasto? Czyż nie miałeś okazji skosztowania już paru dań, które przyrządziłam? - zapytała Bones wyjmując przy tym ciasto z kredensu.
- Gdyby to powiedziała zwyczajna kobieta... to znaczy, no wiesz Ty jesteś nadzwyczajna i nie podejrzewałbym Cię o takie prozaiczne czynności jak gotowanie.
- Booth, czasami doprowadzasz mnie do...
- Do stanu ekstazy? - wpadł jej w słowo Seeley uśmiechając się przy tym łobuzersko.
- Jeden taki stan zakończył się spłodzeniem dziecka przez Ciebie, ale zostawmy ten temat – powiedziała Tempe widząc, że uśmiech na twarzy agenta poszerza się w szybkim tempie – A teraz bądź tak uprzejmy i podaj mi nóż...
- Już podaję – Seeley podszedł do szafki.
- I wody...
- No już, już.
- Booth! Wody!
- No przecież... Czekaj! Te wody?! - zapytał spanikowany Booth.
- Wody płodowe Seeley! - krzyknęła Brennan, która zaczęła oddychać szybciej.
- Jezu! - wrzasnął jeszcze Booth i pomógł Temperance wyjść z kuchni a potem z domu. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Zaalarmowani wrzaskami dochodzącymi z domu, a następnie widokiem Temperance prowadzonej przez Booth'a w stronę czarnego SUVa, goście od razu znaleźli się przy partnerach.
Drogę do szpitala Booth pokonał w rekordowym tempie co kawałek zerkając na siedzącą obok niego Brennan i oddychającą równomiernie.
- Oddychaj głęboko – powtarzał jak mantrę.
- Booth, ja rodzę więc przestań mówić mi o równomiernym oddychaniu!
W końcu z piskiem opon agent zaparkował swojego chevroleta przed wejściem do szpitala. Zaraz po przekroczeniu głównego wejścia pielęgniarki od razu posadziły Brennan na wózek i zawiozły na sale, a Seeley zdenerwowany podążył za nimi cały czas trzymając Tempe za rękę. Puścił ją dopiero kiedy Bones zniknęła za drzwiami porodówki, a Seeley pozostał sam.
Jakieś 15 minut później dołączyła do agenta reszta przyjaciół. Angela przywiozła ze sobą także torbę, w której znajdowały się rzeczy przyszykowane przez Brennan, a których partnerzy zapomnieli zabrać z domu. Przez kolejne 15 minut nic się nie wydarzyło. Booth chodził w tę i z powrotem po korytarzu zastanawiając się ile to jeszcze potrwa. Nie był to pierwszy raz, ale świadomość że za drzwiami rodzi kobieta, która jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie chciała słyszeć o macierzyństwie, wcale nie napawała go optymizmem.
- Seeley, takie rzeczy trwają – powiedział Max – Usiądź i poczekaj spokojnie.
- Spokojnie?! Bones rodzi, a ja mam być spokojny?
- A może zastosujesz jedną z metod relaksacyjnych, które kiedyś zaprezentowałem podczas naszych sesji? - zaproponował Słodki.
- Sweets jak ja Cię zaraz zrelaksuję to Cię własna matka nie pozna – odparł Booth.
- Tak tylko powiedziałem...
- Musimy uzbroić się w cierpliwość. To jedyne rozsądne wyjście – powiedziała jak zwykle opanowana doktor Saroyan.
- Ciekawe czy doktor Brennan będzie miała depresję poporodową – zastanawiał się głośno Zack Addy.
- Zack! - krzyknęli Angela i Hodgins równocześnie bo spojrzeli na Booth'a, który wyglądał jakby zaraz miał się załamać.
Zack'owi nie dane było jednak odpowiedzieć gdyż dyskusję przerwało nagłe wyjście lekarza z sali porodowej. Wszyscy zamarli na moment po czym rzucili się na doktora zadając mu pytania. Zdezorientowany lekarz uniósł w górę ręce dając im znak, by się uspokoili i pozwolili mu dojść do głosu.
- Który z panów to Booth? - zapytał i spojrzał na mężczyzn stojących na korytarzu.
- To ja - Seeley wystąpił przed szereg.
- A więc to pan jest ojcem dziecka...
- Tak. Co z nimi i Temperance? Jak oni się czują? Czy wszystko w porządku?
- Może po kolei – odparł lekarz – Pańska małżonka ma się dobrze, a pańska córka to wręcz okaz zdrowia.
Uśmiech zajaśniał na twarzy agenta. Ma córkę. Ukochaną córeczkę.
- Czy mogę je zobaczyć? - zapytał Seeley.
- Tak, zaraz zostaną przewiezione do pokoju. Proszę chwilę poczekać.
- Dziękuję bardzo doktorze. Bardzo – powiedział Booth.
- To mój obowiązek. Proszę tylko dopilnować, by pańska żona nie forsowała się zbytnio. To silna kobieta z tego co wywnioskowałem, ale powinna odpocząć – upomniał lekarz – A teraz państwo wybaczą, ale inne pacjentki czekają.
- Ależ oczywiście, nie zatrzymuję dłużej – powiedział Booth, a lekarz odszedł pozostawiając agenta, którego zaraz otoczyli Angela, Hodgins, Zack, Sweets, Camille oraz Max. Uściskom, poklepywaniom i gratulacją nie było końca.
- Mam córkę! - skandował uradowany Booth.
- A ja wnuczkę! - wtórował mu ojciec Brennan wpadając sobie w ramiona.
Angela wytarła łzę spływającą po policzku. Patrząc na Seeley'a, który skakał z radości nie sposób było się nie wzruszyć.
- Muszę je zobaczyć – powiedział agent wydostając się z tłumu przyjaciół.
- No to na co czekasz. Idź i ucałuj od nas Brenn – odparła Angela, a Booth popędził do szpitalnej sali.

--

Po odczekaniu jeszcze paru minut przed drzwiami szpitalnej sali , Booth wreszcie mógł wejść do środka i zobaczyć Bones oraz córkę. Tempe siedziała na łóżku wsparta na poduszkach i trzymała w ramionach małą istotkę. Ten obrazek, tak nierealny ale i szczęśliwy zarazem sprawił, że Seeley poczuł olbrzymią gulę w gardle. Wzruszenie zrobiło swoje. Kobieta, którą kochał nad życie dała mu dziecko. Czy można było chcieć czegoś więcej?
Brennan usłyszała kroki i podniosła głowę. Na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Chcesz ją zobaczyć? - zapytała szeptem. Mimo zmęczenia widocznego na twarzy, jej oczy przepełniała radość. Seeley podszedł do łóżka i pocałował Tempe, po czym spojrzał na niemowlę.
- Jest śliczna... i taka krucha.... - szepnął – Jak laleczka z porcelany.
- Chcesz ją potrzymać?
- Ja? - zapytał zaskoczony – Mogę?
- Przecież jesteś jej ojcem, sama się nie zapłodniłam – odparła, a agent się uśmiechnął i najdelikatniej jak potrafił wziął swoją córkę na ręce. Dziewczynka lekko się poruszyła, ale nie przerwała snu.
- Jest taka spokojna i podobna do Ciebie – powiedział Booth.
- Nie można tego ocenić po wyglądzie niemowlęcia. Do kogo jest podobna okaże się dopiero za jakiś czas – odparła Tempe z profesjonalizmem w głosie, a Seeley usiadł obok niej na łóżku.
- Mam nadzieję, że odziedziczy po Tobie oczy – szepnął agent.
- A po Tobie uśmiech – dodała Bones.
- A tak w ogóle to jak ją nazwiemy? Masz jakiś pomysł? Tylko proszę Cię, bez żadnych starogreckich, etruskich czy Bóg wie jakich jeszcze imion, dobrze?
- Uważasz że są złe? - zapytała Brennan mrużąc oczy.
- Nie, ale chciałbym aby nasza córka nie znienawidziła nas już godzinę po swoich narodzinach, gdybyśmy dali jej na imię na przykład.... Afrodyta – powiedział Booth.
- Myślałam raczej o Arianie... - zaczęła Temperance, ale napotkała wzrok agenta – dobrze już, ale skoro tak oponujesz to może Ty coś zaproponujesz. Masz pomysł czy tylko bawi Cię kłótnia ze mną?
- Nie bawi mnie drażnienie Ciebie w czasie kiedy powinnaś odpoczywać – odparł – A co do imienia...hmm....
Seeley zamyślił się, lecz Bones dalej uważnie mu się przyglądała. Gdy jego szare komórki intensywnie pracowały wydawał się taki surowy...
- I? Jakaś propozycja? - zapytała antropolog.
- Beverley Christine Booth – powiedział Seeley – Co o tym sądzisz?
- Podoba mi się – odparła i uśmiechnęła się.
- A więc Beverley, witaj w rodzinie – powiedział delikatnie Booth i pocałował swoją nowo-narodzoną córeczkę w czółko.

THE END

ocenił(a) serial na 9
charlotte_12

Cudooowneeee <3
Mam nadzieję, ze możemy się jeszcze spodziewać kolejnych Twoich opowiadań, bo genialnie piszesz! :D

ocenił(a) serial na 10
Piskluuu

rozdział cudowny, jak zresztą wszytskie pozostałe. i również czekam na jakieś kolejne opowiadania! :)

użytkownik usunięty
zeet

Suuuuuuuuuuuuuuper . :D
Czekam na jakieś kolejne opowiadanie. ;)

ocenił(a) serial na 10

Śświeetneee.!
Czekam na kolejne opowiadanie:))

ocenił(a) serial na 7
TemprenceBrennan

Cudeńo :D Świetne opowiadanie zresztą jak wszystkie twoje teksty :) Naprawde bardzo dobre, więc pisz szybko kolejne.

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

oh jakie słodziuchne... aż łezka szczęścia czai się w oku... Czekam na następne opowiadanie!

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

Opowiadanie cudowne. Strasznie lubię szczęśliwe zakończenia:)

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

super juz to pisalam ze ma slabosc do rodzinnych bonsow. czekam na kolejne opowiadanie.

Nionia

Świetnie :)) Jak ja kocham takie zakończeniaa :)) Mam nadzieję że coś jeszcze dla nas napiszesz :))

charlotte_12

Ślicznie dziękuję za tyle cudownych i pozytywnych komentarzy jakie zostawiliście pod moją twórczością :*
Każdy z nich wywoływał na mojej twarzy uśmiech, to niezmiernie budujące jeżeli się widzi, że ktoś czyta te moje ''wypociny'' :]
Dlatego jeszcze raz dziękuję, że poświęciliście swój czas na czytanie tego ff, ale tak po prawdzie trylogii, począwszy od ''Booth Solider'', po przez ''All I Need...'' i kończąc na ''Love - only hope".

P.S. I'll be back... soon :)

charlotte_12

już skończyłaś kolejne ff, a ja mam wyrzuty sumienia, że nie komentowałam, nie czytałam... ale niestety nie miałam ostatnio czasu...:( ale przyrzekam że nadrobię i skomentuję xD
pozdrawiam ;]

charlotte_12

Zapraszam wszystkich czytających moje opowiadania do Zakończenia 5, gdzie rozpoczęłam cykl składający się z pięciu części. Prolog już jest :]

charlotte_12

Mam nadzieję, że się nie obrazicie ale nowe opko zamieszczę także i tu dla stałych bywalców, by mieć czysty wgląd w całość. Bo na Z5 może być trudno się połapać bo tyle ostatnio ff się natworzyło :) Oczywiście, wcale nie mówię że to źle - wrecz przeciwnie, cieszę się, że temat się rozwija, ale moja fanatyczna wręcz chęć by mieć wszystko poukładane domaga się by zamieście ''Wiarę, nadzieję, miłość'' także i tu.

WIARA - NADZIEJA - MIŁOŚĆ

''Są trzy: wiara, nadzieja i miłość. Ale największa z nich jest miłość'' — św. Paweł z Tarsu

PROLOG

''Świat bez miłości jest światem martwym'', są to słowa Alberta Camusa, ale czy rzeczywiście tak jest? Czy nasze życie jest pozbawione sensu kiedy nie kochamy i nie jesteśmy kochani? Czy tak naprawdę nasze życie nie polega na szukaniu miłości? Te pytania mogą pozostać bez odpowiedzi. Mogą, ale nie muszą. Wystarczy uwierzyć, że spotkamy osobę, z którą będziemy chcieli spędzić resztę naszego życia, dzielić z nią radości i smutki. Wystarczy mieć nadzieję, że taka osoba istnieje i też nas szuka, że codziennie liczy na spotkanie i rozgląda się nie chcąc nas przeoczyć. Wystarczy pokochać, by wszystkie nasze obawy zniknęły a nasze serca zaczęły bić jednym rytmem...
Te warunki spełniły dwie osoby, które wreszcie siebie odnalazły chociaż tak naprawdę nigdy się nie zgubiły. Zawsze były obok siebie, pomagając sobie wzajemnie, służąc dobrą radą, a przede wszystkim po prostu będąc. Poznały siebie na tyle dobrze, że mogli porozumiewać się bez słów, wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedzieli że myślą o tym samym, jeden uśmiech by druga osoba poczuła się kochana. Booth i Bones byli gotowi na to co się miało wydarzyć bo mieli miłość i pewność że cokolwiek by się stało oni zawsze będą razem. Teraz mieli się złączyć już na wieczność, nic już nie miało stanąć na przeszkodzie ich szczęściu, nikt ani nic im już nie miało im zagrozić...
Zebrani ludzie wstali ze swoich miejsc i rozpoczęła się uroczystość.
- Zebraliśmy się tutaj, aby ta dwójka już na zawsze pozostała razem. By mogli cieszyć się sobą gdziekolwiek będą. Złączeni węzłem małżeńskim, w sakramencie w który postanowili wstąpić pokazali, że nie straszne im przeszkody, które przyszło im pokonać, że nawet śmierć nie zburzy tego co zbudowali, że miłość zawsze zwycięży. I teraz, oto Seeley i Temerance...

charlotte_12

'Wiara jest światłem, które zapala się od światła'' ~ Julien Green

WIARA

Instytut Jeffersona powoli się wyludniał. Na platformie została już tylko jedna osoba – najlepsza antropolog w kraju: doktor Temperance Brennan. Cała jej uwaga została skupiona na kościach szkieletu leżącego przed nią na laboratoryjnym stole. W oddali słychać było ciche dźwięki muzyki klasycznej, które zawsze ją uspokajały i pomagały się jej skoncentrować.
- Sweety, czas chyba iść do domu, prawda? - Bones usłyszała głos swojej przyjaciółki i podniosła wzrok z nad kości. Obok niej stała Angela.
- Muszę to dokończyć. Trzeba napisać raport i wysłać FBI.
- Tempe, nie musisz tego robić dzisiaj. Sprawa jest zakończona. Morderca złapany, a Ty ciągle czegoś szukasz, tak nie można.
- Obiecuję, że jak tylko skończę to od razu pojadę do domu – powiedziała Bones.
- I tak Ci nie wierzę, ale to Twoje życie...
- Tak, masz rację. Moje – odparła Brennan.
- Tempe, nie gniewaj się. Ja się po prostu o Ciebie martwię. Nie chcę, by Twoje życie polegało tylko na egzystowaniu w Instytucie. Rozejrzyj się dookoła. Zabaw się. Masz przyjaciół na których możesz liczyć, masz rodzinę, masz .... Booth'a. On Cię kocha i Ty jego też.
- Ale jego tu nie ma.
- Wróci.
- Kiedy?! Angela kiedy?
- Dobrze wiesz, że nie chciał wyjeżdżać. To był rozkaz i nic na to nie mógł poradzić.
- Ale on już nie jest w US Army.
- Widocznie zaszła nagła potrzeba.
- Odszedł tak jak Zack....
- Ale Zack wrócił. I Booth też wróci, a kiedy tak się stanie nie powinien Cię oglądać w takim stanie. Zmartwioną, z sińcami pod oczami. Brenn, głowa do góry – powiedziała artystka.
- Skąd bierzesz siłę, by być taką optymistką? - zapytała Temperance.
- Wierzę w ludzi. I wierzę w uczucia. I jeszcze jedno, Seeley walczył o Ciebie parę lat i nie sądzę by teraz tak łatwo pozwolił by na to by Cię stracić. A teraz chodź, odwiozę Cię do domu.
Bones już nie protestowała. Nie miała siły i nie chciała kłócić się z Angelą. A może artystka miała rację, może rzeczywiście powinna odpocząć? Ale jak mogła odpocząć kiedy jego nie było w pobliżu? Jak mogła przestać się zamartwiać?
- On wróci – usłyszała zapewnienie Montenegro i obie wyszły z Instytutu.

--

Bones spała sama w wielkim łóżku. Dręczyły ją koszmary. Widziała jak Seeley biegnie w jej kierunku, ale nagle znika. Rozpływa się. Ten sen powracał do niej co noc, od dnia kiedy Booth powiedział, że musi wyjechać. Brennan obudziła się. Sypialnię zalała atramentowa czerń. Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że minęły dopiero dwie godziny, od czasu kiedy położyła się spać. Zamknęła oczy i przypomniała sobie tamten wieczór. Booth wrócił z FBI zły, na początku nie chciał nic mówić, tylko zamknął się w sypialni. Dopiero po jakimś czasie z niej wyszedł i usiadł na kanapie obok Bones. To wtedy powiedział jej, że musi wyjechać, dostał rozkaz. Armia go wzywa. Chciał odmówić, ale wiedział że nic to nie da. Tempe widziała jego zatroskaną twarz i smutek w oczach. Dopiero co postanowili być ze sobą, a od razu życie podsuwa im przeszkody. Jedyne co wtedy mogła zrobić to przytulić go mocno i wyszeptać słowa, które tak długo czekały, przeznaczone dla uszu tej właściwej osoby, tej jedynej osoby. ''Kocham Cię'' szepnęła i pocałowała go. Oboje wiedzieli, że będą musieli się rozstać. Nie wiedzieli tylko na jak długo. Tamta noc, spędzona razem była podróżą w nieznane. Nie było palącej namiętności, ale spokój. Oboje dotykiem, zapachem starali się zapamiętać każdy skrawek ciała partnera. Chcieli chłonąć tą chwilę, zapamiętać ją. Ta jedna noc miała wystarczyć na cały okres rozłąki. Ta jedna noc tak bardzo odmieniła ich życie.
Tempe dotknęła dłonią swojego brzucha. ''Booth wróci'' szepnęła i łza spłynęła po policzku kończąc swą wędrówkę na poduszce.

--

- Córeczko, czy wszystko dobrze? - Max siedział wraz z Brennan w Royal Diner i starał się przywrócić uśmiech na jej twarzy.
- Tak, a czemu pytasz?
- Jesteś smutna i jakaś taka nieobecna... Martwisz się o niego?
- To aż tak widać?
- Tak. Tempe, zdążyłem poznać i Booth'a. To silny, twardy mężczyzna. Nie da się zabić.
- Tato!
- Przepraszam... ale to prawda. Zobaczysz zanim się obejrzysz on już będzie przy Tobie.
- Chciałabym, aby on już był tutaj.
- Miałaś ostatnio od niego jakieś wiadomości?
- Jakiś czas temu dostałam list, że u niego wszystko w porządku, tylko że strasznie tęskni – odparła – I kocha...
- Nawet gdyby tego nie napisał i tak byś to wiedziała, ale chyba nie tylko o Seeley'a chodzi... Czyżbym się mylił?
Temperance popatrzyła na swojego ojca. Jeszcze nikomu nie powiedziała, że spodziewa się dziecka Booth'a. On sam o tym też nie wiedział, chciała przekazać mu to osobiście a nie za pomocą listu lub telefonicznej rozmowy. Angela zdawała się coś podejrzewać, te jej miny i ukradkowe spojrzenia ją zdradzały, ale Angela to Angela. Przed nią nic się nie ukryje.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - kontynuował Max – Masz taką samą minę jak Twoja matka kiedy chciała coś przede mną ukryć – uśmiechnął się i dał jej psztyczka w nos. Tempe też się uśmiechnęła – A może powinnaś porozmawiać z tym waszym terapeutom, jak on tam się nazywał.... Sweets!
- Nie sądzę, by on mógł coś zdziałać w tej sprawie – odparła i wzięła do ust kawałek szarlotki, którą ostatnimi czasy bardzo polubiła.
- Czyli jednak przyznajesz, że coś jest na rzeczy.
- Jestem w ciąży tato. Noszę dziecko Seeley'a – powiedziała a przy stole zapadła cisza. Dopiero po chwili do Max'a dotarł sens tych słów.
- Mówisz poważnie?
- A czy ja żartuję? Oczywiście, że mówię poważnie.
- Będę dziadkiem? Takim prawdziwym dziadkiem?
- Tak, ale przecież już nim jesteś. Russ też ma dzieci...
- Wiem, ale teraz to będzie krew z krwi, wiesz o co mi chodzi... Będę dziadkiem, nie mogę w to uwierzyć...
- Wiara nie ma tu nic do rzeczy – powiedziała Bones.
- Seeley wie?
- Nie.
- Kiedy mu powiesz?
- Jak tylko wróci.
- Cieszysz się? Wiem, że nie zamierzałaś mieć dzieci...
- Tak jak nie zamierzałam się z Tobą pogodzić. Tato zmieniłam się, a to dzięki niemu...
- Nigdy nie przestanę mu być wdzięczny za to, że tak o Ciebie dba, za to że Cię tak kocha. Już nawet nie mam do niego żalu, że mnie wtedy aresztował – dodał Maź i uśmiechnął się.
- To jego praca – Bones też się uśmiechnęła. Siedzieli i rozmawiali o dalszych planach Temperance, kiedy rozbrzmiała jej komórka.
- Brennan – powiedziała odbierając połączenie.
- Jak dobrze, że odebrałaś.
- Angela co się stało?
- Dzwonił Cullen...
Tempe wstrzymała oddech. Czyżby coś sie stało Booth'owi? Czyżby został ranny? A może wydarzyło się coś o wiele gorszego?
- Angie, mów! - rozkazała antropolog.
- Booth wraca!
Temperance poczuła jak olbrzymia ulga zalewa jej ciało. Głęboko odetchnęła, gdyż uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech.
- Jesteś tego pewna? Kiedy?
- Dokładnych informacji nie mam, ale zawsze możesz zadzwonić do Cullena i się dowiedzieć. Z tego co mi powiedział, wynikało tylko że wraca i to wkrótce – odparła artystka.
- Dzięki Angela, zaraz pojadę do FBI i się wszystkiego dowiem.
- Jedź Złotko, i przywieź nam dobre informacje. Do zobaczenia.
- Na razie – odparła Tempe i rozłączyła się.
- Co się stało? - teraz to Max był spragniony informacji – Domyślam się, że chodzi o Booth'a. Wraca?
- Tak. Zaraz jadę do Cullena, by dowiedzieć sie więcej szczegółów – powiedziała Brennan i poprosiła o rachunek przechodzącą obok kelnerkę.
- Podwieźć Cię?
Tempe tylko skinęła głową i oboje wyszli z restauracji.

--

Zwykle droga jaką przemierzała wraz z Booth'em do budynku Hoover'a – głównej siedziby FBI mijała jej dość szybko. Wystarczyła drobna dyskusja z Seeley'em czy pogadanka na temat wiary i pół godziny zamieniało się w minutę. Lecz nie tym razem. Jej ojciec nie jechał jak ostatni inwalida, ale Schumacherem też nie był. Zresztą Tempe spieszno było, by otrzymać jakieś informacje o Booth'ie.
Gdy tylko Max zaparkował przed budynkiem, Brennan pożegnała się z ojcem i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia. Z uśmiechem odpowiadała na pozdrowienia agentów FBI. Jej paroletnia współpraca z Booth'em sprawiła, że była bardzo dobrze znana wśród jego kolegów, a traktowana wręcz jako pożądana partnerka. Nieraz słyszała szepty za plecami pomstujące na Seeley'a czemu to zawsze On dostaje wszystko to co najlepsze. Musiała się z tym zgodzić. Była najlepsza, ale gdyby tamci widzieli początki jej współpracy z Booth'em nie raz pewnie pisaliby petycję o zmianę partnera. Ale nie Booth, on nie był taki. Jego wiara w to, że wszystko jakoś się ułoży, że w końcu znajdą wspólny język i uda im się porozumieć na płaszczyźnie zawodowej skończyła się tym, że zakochali się w sobie. Nie było nagłego wybuchu namiętności, ale coś znacznie lepszego i ważniejszego. Uczucie budowali na gruncie przyjaźni, zaufania, cierpliwości i zrozumienia. Znali się tak dobrze, że nie było mowy o wzajemnych pretensjach czy nieporozumieniach. Dobrze wiedzieli, że czekali na siebie zbyt długo, by pozwolić teraz aby to uczucie zniszczyć.
Brennan zapukała do gabinetu dyrektora FBI. Z wnętrza dobiegło ciche ''Proszę''. Ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka.
- Dzień dobry – powiedziała, a dyrektor odwrócił się od okna.
- O, witam doktor Brennan. Proszę usiąść – Cullen wskazał na fotel i sam również zajął miejsce za biurkiem – Nie dziwię się, że widzę tutaj panią. Spodziewałem się tego nawet.
- Dowiedziałam się, że dzwonił pan do Instytutu Jeffersona i.... to prawda?
- Co?
- To że Booth wraca? - zapytała, a Cullen westchnął i rozsiadł się wygodniej w fotelu. Bones natomiast nerwy miała napięte do granic możliwości. Każda kolejna sekunda ciszy była torturą.
- Pani Montenegro zapewne takie przekazała informacje, tak?
- Tak. Powiedziała, że Seeley wraca. Nie wiedziała jednak tylko kiedy – odparła Bones.
- No cóż. Agent Booth zakończył już służbę i oczekujemy jego powrotu do kraju. Nie mniej jednak nie znamy konkretnego terminu. Może on się pojawić już dziś ale równie dobrze za tydzień.
- Czemu?
- Sprawy bezpieczeństwa. Armia nie chce by ktokolwiek wiedział o skupieniu najlepszych ludzi w Iraku wracających do domu.
- Czyli istnieje możliwość, że Seeley wróci w ciągu najbliższych dni, tak?
- Dokładnie doktor Brennan. Agent Booth wraca. Rozumiem że cieszy się pani z tego powodu – powiedział Cullen i uśmiechnął się do antropolog. W FBI o romansie Booth'a i Bones mówiło się jeszcze zanim on tak naprawdę się rozpoczął. Cóż trudno było uwierzyć, że dwójka ludzi którzy zachowywali się jak stare dobre małżeństwo tak naprawdę nim nie jest.
- Bardzo. Dziękuję za informacje, naprawdę – Tempe wstała, dyrektor również.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że następne spotkanie odbędziemy już we trójkę. Do widzenia doktor Brennan.
- Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia – pożegnała się i z uśmiechem na ustach opuściła gabinet. O tak, Angela miała rację, jeżeli w coś mocno się wierzy to się to spełni.

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

wow pieknie. czekam na cedeka

Nionia

Cudoo cudo cudo i jeszcze raz arcydzieło :)) Pisąłm już to na Z5 ale napisze też tuu- czekam na cedeka :))

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

ICHA! Superowsko! Nocia boska, ale to na pewno wiesz. Czekam na ciąg dalszy!

ola950

Cudeńko, Arcydzieło! czekam na kontynuacje !! ;)

użytkownik usunięty
zweifn

świetne opowiadanie
czekam z niecierpliwością na kontynuację
pozdrawiam :)

ocenił(a) serial na 10

śliczne, cudowne, zniewalające, zapierające dech w piersiach, oryginalne, niepowtarzalne itd. itp. jednym slowem PIĘKNE.

Ja cie ciedeka xD

TemprenceBrennan

sweet:)

super:)

czekam na cdk:)

oby nie za dlugo:(

charlotte_12

Charlotte twoje opowiadania są fantastyczne już nie mogę doczekać się cd. :) pozdrawiam

charlotte_12

Dziękuję za tyle ciepłych słów :* Oto kolejna część :]



''[...] nadzieja istnieje zawsze, do ostatniej chwili. Dlatego właśnie jest nadzieją. Nie możemy jej zobaczyć, ale ona jest dostatecznie blisko naszych twarzy, byśmy poczuli powiew poruszonego powietrza. Jest zawsze tuż obok i niekiedy udaje się nam ją schwytać i przytrzymać na tyle długo, by wygnała z nas piekło'' — Jonathan Carroll

NADZIEJA

Dzień za dniem. Godzina za godziną. Sekunda za sekundą. Czas mijał a Bones wyczekiwała jego powrotu. Jej umysł zaprzątał już tylko On. Pod koniec każdego dnia, gdy już rozsądek podpowiadał, że oto minął kolejny dzień a Seeley się nie pojawił, gdzieś w jej sercu zawsze tliła się nadzieja, że może jednak zaraz Booth stanie w drzwiach jej mieszkania, spojrzy na nią z tą samą głębią w oczach i uśmiechnie się. Tak samo było i dzisiejszego wieczora. Bones samotnie siedziała na kanapie z laptopem na kolanach próbując dokończyć rozdział swojej nowej książki. Rozdział, który próbowała dokończyć już od paru dni. Jej myśli jednak co kawałek wędrowały w kierunku jednej osoby. Brennan czuła się z tym trochę dziwnie, ale nie przeszkadzało jej to. Kiedyś nic nie mogło jej odciągnąć od pracy, była stanowcza i zdecydowana. Teraz też posiadała te cechy, ale miała jeszcze kogoś, kto wydobył z niej te wszystkie uczucia, które skrywała w sobie, tłumiła. Booth nauczył ją wielu rzeczy, pokazał jak cieszyć się z każdego kolejnego dnia, rozbudził miłość a Ona mu na to pozwoliła.
Brennan spojrzała na zegarek. Było nieprzyzwoicie późno.
- Gdyby widział to Seeley już dawno zostałabym siłą zaciągnięta do sypialni – powiedziała sama do siebie i wyłączyła laptopa. Była już bardzo śpiąca, ale przeciągnęła się i ruszyła w stronę łazienki, mimo późnej pory miała ochotę na gorącą kąpiel. Patrzyła jak strumień wody wpada do wanny, a para się unosi tworząc dziwne obłoczki. Wspomnienia od razu wypełniły jej umysł. Myślała o nim kiedy ciszę przerwał sygnał telefonu. Nie powinno jej to zdziwić, w końcu była znaną antropolog i bardzo często dzwoniono do niej w środku nocy z informacją o odkryciu jakiś szczątek, ale po raz pierwszy nawiedziło ją dziwne uczucie. Poczuła irracjonalny niepokój i szybko poszła do salonu by odebrać dzwoniącą Nokię.
- Brennan – powiedziała, ale w słuchawce była cisza – Halo? Co to za głupie żarty... - już miała się rozłączyć kiedy usłyszała jakieś trzaski i tak znajomy jej głos.
- Bones.. słyszysz mnie?... Jakieś zakłócenia.....
- Booth! To Ty?! Gdzie jesteś? - fala ulgi i szczęścia momentalnie ogarnęła jej zmęczone ciało.
- Tak dokładnie to sam nie wiem, ale gdzieś nad Waszyngtonem bo zaraz będziemy lądować....
- Na którym lotnisku, pojadę po Ciebie – przerwała mu antropolog.
- Temperance, spokojnie. Nie ma sensu żebyś przyjeżdżała bo ja sam nie wiem na którym lotnisku wylądujemy i czy to w ogóle będzie jakieś lotnisko.
- Ale...
- Bones. Posłuchaj mnie, za nim mnie stąd wypuszczą bym wreszcie mógł Cię uściskać muszą nas jeszcze przesłuchać i zrobić raport. Czekaj na mnie w mieszkaniu, dobrze? - powiedział Seeley.
- Booth.... Dobrze... Będę czekać.
- Prześpij się, bo naprawdę nie wiem o której przyjdę.
- Myślisz, że zasnę wiedząc że w każdej chwili możesz się pojawić?! - odparła i usłyszała jak jej partner się śmieje – Naprawdę uważasz, że to jest zabawne?
- Skądże, po prostu po raz pierwszy od kilku miesięcy usłyszałem jak podnosisz na mnie głos... I przyznam, że wciąż to lubię.
- Booth!! - skarciła go, ale sama też się uśmiechnęła i dodała łagodniej – Czekam. Kocham Cię...
- Ja też Cię kocham.

A jednak doktor Brennan nie udało się wygrać ze snem. Zasnęła na kanapie i też w takiej pozycji się obudziła. Ścisnęła powieki chcąc przyzwyczaić oczy do jasności jaką spodziewała się zastać w salonie, kiedy powitał ją błogi półmrok. Kotary w oknach były zasłonięte skutecznie blokując dostęp promieniom słonecznym . Przeciągnęła się na kanapie chcąc rozciągnąć każdy mięsień ciała kiedy do jej nozdrzy dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej kawy.
- Dzień dobry Temperance – tak dobrze znany jej głos wywołał szybsze bicie serca w piersi Brennan. Głos, którego dawno nie słyszała, który sprawiał że cała drżała. Odwróciła się. Jej wzrok padł na postać siedzącą w fotelu z kubkiem w dłoni. Mimo, że nie widziała twarzy w panującym półmroku, doskonale wiedziała kto to.
- Booth – wyszeptała a mężczyzna siedzący w fotelu odstawił kubek i podszedł do niej. Klęknął przy sofie także teraz jego twarz była dokładnie na wysokości twarzy Brennan.
- Wróciłem.
- Wiem – odparła i mocno go przytuliła jakby miał go już nigdy nie wypuścić z objęć. On także odwzajemnił uścisk. Rozłąka jeszcze bardziej utwierdziła ich w przekonaniu, że nie mogą istnieć bez siebie. Jedno potrzebuje drugiego. Teraz, trwając w uścisku wreszcie czuli, że są razem.

--

Uporczywy dźwięk telefonu brutalnie przerwał spokojny sen Temperance. Uśmiechnęła się spodziewając zastać obok niej ukochaną osobę. Podniosła powieki i ogarnęło ją poczucie dezorientacji. Była w salonie, zapalone światło drażniło jej narząd wzroku a obok niej leżał laptop. Booth'a nigdzie nie było. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, jego wskazówki pokazywały trzecią nad ranem. Zatem to był tylko sen, nic nie znaczący sen... Wzięła głęboki oddech i podniosła swój telefon dzwoniący już od jakiś pięciu minut.
- Brennan.
- Przepraszam, że tak późno, ale to nie mogło czekać – głos w słuchawce należał do dyrektora FBI.
- Czy coś się stało? - zapytała zdenerwowana.
- Właśnie dostałem wiadomość od dowódcy agenta Booth'a...
- I?
- Agent Booth na ostatniej misji został poważnie ranny. Właśnie jest przetransportowywany do szpitala w D.C. Jego samolot właśnie wylądował – trzy krótkie zdania wypowiedziane przez Cullena sprawiły, że Temperance zastygła. To nie mogło dziać się naprawdę, nie mogło – Doktor Brennan, czy wszystko w porządku?
- Tak, zaraz tam przyjadę, ja... Zaraz będę – wydusiła Bones i rozłączyła się. Jej racjonalny umysł postawił sobie teraz za cel jak najszybsze dotarcie do szpitala.
Ulice Waszyngtonu tak nie przejezdne za dnia, teraz świeciły pustkami co umożliwiało Brennan sprawną i szybką jazdę. To co że złamała kilka przepisów i o mały włos nie zderzyła się z ciężarówką. Nic się nie liczyło, tylko Booth, tylko jej partner, tylko On.
Do szpitala wpadła jak burza i od razu skierowała się do kierownika. Nie wiedziała nawet czy Seeley został już przyjęty na oddział i jaki jest jego stan. Nerwowo krążyła przed gabinetem ordynatora kiedy ni stąd ni zowąd pojawili się jej przyjaciele. Na ich czele szła Angela, która gdy tylko zobaczyła Bones od razu podbiegła i mocno ją uściskała. Po chwili do kobiet dołączyli także Hodgins, Camille oraz Sweets.
- Sweety, wszystko dobrze? - zapytała Montenegro.
- Tak.. ale... skąd się.. jak? - tylko tyle była w stanie wydusić antropolog.
- Cullen zadzwonił do mnie, a ja powiadomiłam pozostałych. Pomyślałam, że pewnie już jesteś w szpitalu i przyda Ci się jakieś wsparcie – wyjaśniła doktor Saroyan.
- Dziękuję – odparł Bones.
- Czy coś wiadomo o stanie agenta Booth'a? - zapytał Sweets.
- Nic, nawet nie wiem czy Booth już jest w szpitalu. Kiedy Cullen do mnie zadzwonił, Seeley właśnie był tu przewożony z lotniska... - zaczęła wyjaśniać Bones lecz przerwało jej nadejście ordynatora.
- Rozumiem, że państwo w sprawie żołnierza, który właśnie do nas trafił – powiedział mężczyzna.
- Tak, to agent Seeley Booth. Co z nim? W jakim jest stanie? Czy to coś poważnego? - nerwowe pytania cisnęły się na usta zezulców, szybo jednak zamilkli widząc dłoń ordynatora podniesioną do góry w geście, by na chwilę przestali.
- Może po kolei, która z pań to doktor Temperance Brennan?
- To ja – Bones wystąpiła do przodu – Czy mógłby pan powiedzieć co się stało?
- Agent Booth został ranny w wyniku wybuchu miny pułapki...
- O Boże – szepnęła Angela i zakryła usta dłonią.
- Rozumiem, że to szok, ale szczęściem w nieszczęściu było to, że nie znajdował się on centralnie w miejscu wybuchu. Z informacji, które uzyskałem wynika że agent Booth był w konwoju, który jechał za samochodem pod którym wybuchł ładunek. Niestety siła eksplozji była tak duża, że samochód wypadł z drogi, a odłamki dotkliwie poraniły znajdujących się w nim żołnierzy.
- A ci z pierwszego konwoju? - zapytała nieśmiało Cam.
- Wszyscy zginęli na miejscu.
- Ale co z Booth'em? - zapytał Hodgins.
- Agent Booth ma złamaną prawą nogę oraz kilka żeber, wybity lewy bark oraz odłamki nadal tkwiące w ciele, których nie udało się wydostać lekarzom stacjonującym w kontyngencie. Był też obrzęk mózgu, ale znacznie zmalał i jest on już praktycznie uleczony – powiedział lekarz.
- Czy można go zobaczyć? - zapytała Bones.
- Przykro mi, ale to w tej chwili niemożliwe, pacjent przygotowywany jest do operacji.
- A jest przytomny?
- Nie, utrzymujemy go w stanie śpiączki farmakologicznej, by nie odczuwał bólu i by nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, które mogłyby spowodować, że odłamki się przemieszczą.
- Ale czy On z tego wyjdzie?
- Tak. Mogą być problemy z nogą, to dość poważne złamanie, ale myślę że rehabilitacja powinna wszystko naprawić. A teraz państwo wybaczą, ale pójdę przygotować się do operacji – powiedział lekarz i minął grupkę ludzi, którzy stali w milczeniu. Pierwsze napięcie minęło i teraz na ich twarzach widoczny był spokój. Jedyne Brennan wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Zauważył to Sweets i szybko pomógł jej usiąść na jednym z foteli stojących w poczekalni.
- Doktor Brennan, czy wszystko dobrze?
- Tempe, co Ci jest? - zapytała Angela – Seeley z tego wyjdzie, słyszałaś co powiedział lekarz. Teraz musimy tylko poczekać aż operacja się skończy i będziesz go mogła zobaczyć. Słyszysz Brenn?
- Tak, ale...
- Jest w szoku – szepnął Słodki do pozostałych - To zrozumiałe w takich okolicznościach.
- Nie pozostaje nam nic innego jak czekać – powiedział Hodgins.
- Tylko czekać i mieć nadzieję, że Booth szybko wróci do zdrowia – dodała Cam – Już zaczynało mi brakować w Instytucie jego ciągłych uwag...
- I popędzania mnie - dodał Hodgins.
- I jego ciągłego ironizowania z mojego wieku – dorzucił Sweets.
- I jego uśmiechu – powiedziała Angela – Brenn, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
- Wiem – odparł antropolog i zamknęła oczy chcąc pozostać sama z myślami.

--

Sterylność szpitali, ich biel i wszechobecność bólu i cierpienia a z drugiej strony radości, zawsze dostarczały Brennan dziwnych uczuć. Zmierzając na salę, w której leżał Booth zastanawiała się w jakim stanie go zobaczy, jak bardzo zmienił go wyjazd.
Seeley był już po operacji, pogrążony nadal we śnie po silnej dawce eteru oraz środków uśmierzających ból. Bones weszła na salę i zatrzymała się w półkroku. Mrok jaki panował w pomieszczeniu starannie maskował bladość skóry agenta, który spał, a klatka piersiowa unosiła się rytmicznie. Jego prawa noga zakleszczona była w specjalistycznym, usztywniającym urządzeniu a skaleczenia i zadrapania zdobiły jego twarz.
Tempe podeszła do łóżka i usiadła obok na krześle. Po woli ujęła w dłonie bezwładną rękę Booth'a i przytuliła ją do policzka. Tak tęskniła za nim, oczekiwała go każdego dnia...
- Już dobrze, jesteś ze mną, z nami... - wyszeptała Bones i wstała by pocałować skroń Seeley'a.

ocenił(a) serial na 9
charlotte_12

Jak zawsze świetnie:) Jestem niezmiennie pełna podziwu i niezmiennie niecierpliwie czekam na dalszą część :):):):)

Mortima

Już dobrze, jesteś ze mną, z nami...
sweet Chrlotte:)
pozdrawiam:)

Tempe

Charlotte super opowiadanko:)
Ty to masz wyobraznie:)
Pieknie, cudnie itp itd:)
pozdrawiam:)

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

Boziu! Popłakałam się! Kto mi zwróci za te tony chusteczek?! Żart. Nocia boska, wzruszające itpe itde! Czekam na ciąg dalszy z niepokojem!

ola950

jak juz pisalam super wszystkie opowiadanka:)
zapraszam do siebie:)
jak to sie zaczelo:)
niedlugo nowe czesci opowiesci:)
pozdrawiam:)

Inesita84

Pisałam to na Z5 ale tu też musze napisać ;p Cudnie ;)) Czekam na tak samo pieknego cedeka...(Co w twoim wypadku jest oczywiste) :)

ocenił(a) serial na 10
mala270

Charlotte wspaniałe opowiadania. Ciekawe czy Booth wyzdrowieje i wróci do pracy. Pozdrawiam:)

charlotte_12

Dziękuję za ciepłe słowa, które zostawiacie pod moimi opowiadaniami. To naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy czyta się że te ff są tak chętnie czytanie :]

''Miłość niesie w sobie ogromny ładunek tajemnej siły, mocy, która wynosi poświęcenie ponad majestat Boga, prawa, społeczeństwa. To za jej sprawą jesteśmy pokorni, wytrwali, silni i ulegli, upadamy i podnosimy się, żyjemy i przebaczamy.'' — Barbara Rosiek

MIŁOŚĆ

- Czuję się jak inwalida – zaczął Booth, kiedy po wyjściu ze szpitala zajechali pod mieszkanie Brennan.
- Twoje przekonania nie są bezpodstawne... - odparła Brennan, a Seeley spojrzał na nią dziwnie lecz ta, niczym nie zrażona kontynuowała - ...lekarz kazał Ci przez najbliższy czas jeździć na wózku...
- Ale ja z tego nie zamierzam skorzystać...
- Booth, zachowujesz się jak małe dziecko. Będziesz jeździł na tym wózku i nie kłóć się ze mną. Jestem mądrzejsza od Ciebie i rozmowa z lekarzem utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie powinieneś jeszcze opuszczać szpitala, ale obiecałam że dopilnuję byś stosował się do zaleceń, a ja jestem osobą słowną...
- To nie moja wina, że nie lubię szpitali.
- To nie moja wina, że dałeś się wysadzić w powietrze... - powiedziała Tempe i w tym samym czasie zrozumiała, że nie powinna tego mówić. Zmienił się wyraz twarzy Booth'a, a mięsień na twarzy zaczął niebezpiecznie drgać – Przepraszam, nie chciałam. Ja...
- Dobrze wiesz, że chciałaś – przerwał jej Seeley .
- To nie tak, ja po prostu...
- No co? Odwieź mnie do mojego mieszkania. Nie chcę byś czuła się zobligowana do opieki nad inwalidą – powiedział ostro agent.
- Ale ja chcę... Przepraszam za to co powiedziałam.
- Bones, zawsze mówisz to co myślisz... To jedna z cech za którą za Cię kocham. Nie chcę jednak, a raczej boję się, że teraz jesteś tu tylko z litości, że coś się zmieniło przez ten czas kiedy mnie nie było...
- Booth, jak możesz tak myśleć. Nawet nie wiesz.... Co rano budziłam się z nadzieją, że może dziś dostanę jakieś informacje o Tobie, a kiedy Cullen zakomunikował, że Twoja misja się zakończyła codziennie miałam nadzieję, że wrócisz, że staniesz w drzwiach i uśmiechniesz się do mnie, tak jak zawsze, tak po prostu.... Brakowało mi Ciebie... Nam brakowało...
- Mi też brakowało Ciebie i zezulców też...
- Nie mówię o nich.
- A o kim? - zdziwił się agent.
- Jestem w ciąży. Oczekuję Twojego dziecka – powiedziała Temperance a Seeley przez chwilę myślał, że to jakiś żart. Wraca do domu, i tu taka niespodzianka? Nie, to nie może być prawda...
- Mogłabyś powtórzyć? Chcę mieć pewność, że dobrze usłyszałem... Będziemy mieli dziecko? - zapytał e – Ty i ja? Dziecko...
- Tak – ledwo zdążyła odpowiedzieć kiedy poczuła mocny uścisk na sobie i już była w objęciach Seeley'a.
- To najcudowniejsza wiadomość jaką kiedykolwiek słyszałem... to jest jak sen...
- Booth, Twoje żebra! - wydusiła Bones, która nadal tkwiła w żelaznym uścisku.
- Co? Ach.... Teraz już nie czuję bólu, przepełnia mnie miłość i szczęście i nawet możesz mnie nazywać inwalidą...
- Czyli już się na mnie nie gniewasz za to co powiedziałam?
- Bones, na Ciebie nie można się gniewać, a teraz masz jeszcze dodatkowego asa w rękawie...
- Nie mam żadnego asa...
- To była przenośnia – skapitulował Booth zdając sobie sprawę, że pod tym względem Bones nigdy się nie zmieni – To co? Idziemy do domu?
- Ja idę, Ty jedziesz na wózku.

--

Booth w rekordowym tempie wracał do pełni sił. Już nie potrzebował wózka inwalidzkiego, a złamane żebra już dawno się zrosły. Zatem gdy tylko mógł dłuższy czas poruszać się samodzielnie nie odczuwając przy tym żadnego bólu, nikogo nie zdziwiło że zaczął domagać się powrotu do czynnej służby jako agent federalny.
- Nadal uważam, że to za wcześnie. Nie jesteś jeszcze na tyle silny, by... - zaczęła po raz kolejny wyliczać argumenty Temperance, kiedy Seeley po raz kolejny napomknął o powrocie.
- Bones, ile razy mogę Ci tłumaczyć, że nic mi nie jest. Czuję się świetnie i wręcz rozpiera mnie energia. Ale jest też drugi aspekt, teraz musisz być pod specjalnym nadzorem, a jakoś nie chce mi się wierzyć, że agent który mnie zastępuje zapewniał Ci wystarczająca opiekę.
- Agent Brown to dobrze wyszkolony współpracownik – odparła Brennan na co Booth zmarszczył brwi, jednak ona nie zrażona kontynuowała – a poza tym potrafię zadbać o siebie.
- Ale teraz dbasz także o nasze dziecko, bałem się już o Ciebie samą, a teraz doszła do tego jeszcze ta mała istotka. Nawet nie wiesz jakie katuszę przeżywam kiedy rano wychodzisz do Instytutu. Ja się zamartwiam i....
- Niepotrzebnie – wcięła mu się w słowo antropolog – Wszystko jest w porządku. Naprawdę nie musisz się martwić i tak przejmować. A teraz wybacz, ale muszę już iść.
- Tak wcześnie? Nawet nie dokończyłaś śniadania – zaprotestował Seeley.
- Kiedy się goliłeś dzwonił Brown. Dostarczył ciało do Jeffersonian i teraz szczątki czekają na to aż przerzucę przez nie oko.
- Rzucę na nie okiem Bones – poprawił ją mechanicznie Booth i uśmiechnął się.
- Możliwe.
Seeley tylko przewrócił teatralnie oczami.
- I tak powinnam być w laboratorium już dawno. Aż sama się dziwię, że...
- Podwiozę Cię – powiedział Booth wstając od stołu i zakładając wojskową kurtkę.
- To naprawdę nie jest konieczne – zaprotestował Tempe.
- Ale chcę, przecież nie pcham się na służbę. Chcę tylko zawieźć moją narzeczoną do pracy.
- Narzeczoną? - zapytała Brennan spoglądając na agenta.
- Nie podoba Ci się takie określenie? Przepraszam, wiem jakie jest Twoje zdanie co do małżeństwa. Przepraszam...
- Nie... Po prostu mnie zaskoczyłeś, pozytywnie – odparła Bones i posłała Seeley'mu szczery uśmiech.
- Naprawdę? To znaczy, że zgodziłabyś się zostać moją żoną gdybym Cię o to poprosił? Czysto hipotetycznie oczywiście.
- Czysto hipotetycznie mówisz? Hmm... Logicznie rzecz biorąc byłaby to odpowiednia kolej rzeczy, prawda?
- No cóż, najpierw powinno się wziąć ślub, a dopiero potem mieć dziecko, ale nie wnikajmy w szczegóły – powiedział szybko agent.
- Ale dziecko się jeszcze nie urodziło – przypomniała Tempe, a oczy Booth'a zalśniły. Już wiedział co jego partnerka ma na myśli i bardzo mu się ten pomysł spodobał.
- Za miesiąc?
- Zdążymy?
- Oczywiście. Angela nam pomoże i reszta zezulców też – powiedział z przekonaniem Seeley podchodząc do Bones i obejmując ją w pasie – Pozostaje tylko czysta formalność... - Booth klęknął przed Brennan co lekko ją zaskoczyło – Wybacz, że nie mam pierścionka, ale mam coś cenniejszego, moją miłość, którą pragnę Ci ofiarować do końca moich dni, a nawet dłużej. Moje serce bije Tylko dla Ciebie, dla Ciebie i naszego dziecka i nie wyobrażam sobie życia bez Twojej obecności przy moim boku. Wolałbym zginąć niż żyć bez Ciebie, Temperance. Kocham Cię.
- Ja też Cię kocham.
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał Booth a Bones przytaknęła spełniając tym samym największe marzenie zarówno Seeley'a jak i swoje.

--

- Nie mogę uwierzyć, że to już dzisiaj – powiedziała podekscytowana Angela – Dziś zostaniesz żoną Booth'a. Wreszcie.
- Dobrze robię? Wiesz ja...
- Sweety, robisz bardzo dobrze. Cieszę się, że wreszcie zdecydowaliście się na ten krok, który równocześnie jest olbrzymim postępem jeśli chodzi o Twoje relacje z ludźmi.
Bones uśmiechnęła się i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Stała w długiej, nieskazitelnie białej sukni, która maskowała pierwsze oznaki ciąży. Czy parę lat temu wyobrażałaby siebie na tym miejscu? Z całą pewnością nie.
- Jak wyglądam? - zapytała artystki.
- Cudownie Brenn. Booth poślubi najpiękniejszą kobietę – odparła Montenegro i posłała szeroki uśmiech swojej przyjaciółce.

Takim opanowaniem jakie miała Bones, niestety nie mógł się poszczycić Booth. Stał przy ołtarzu, ubrany w elegancki, czarny smoking i nerwowo zerkał w stronę drzwi przez, które miała przejść Temperance. Wiedział, że jest teraz we właściwym miejscu i że za godzinę będzie już po wszystkim On i Bones będą małżeństwem. Czy mógł wymarzyć sobie inne zakończenie ich związku?
- Spokojnie stary – szepnął mu Hodgins pełniący rolę drużby – Brennan nie ucieknie.
- Bardzo śmieszne – syknął Seeley lecz na nic więcej nie pozwoliły mu pierwsze takty marsza, który właśnie rozbrzmiał w kościele. Zaproszeni goście wstali, a drzwi w które tak nerwowo zerkał agent otworzył się i pojawiła się w nich Angela, a zaraz za nią Tempe. Antropolog kroczyła w stronę ołtarza uśmiechnięta i szczęśliwa. Booth także się uśmiechał. Gdy tylko zobaczył Bones, od razu znikło całe napięcie. Teraz liczyli się tylko oni. Temperance podeszła do Seeley'a i podała mu dłoń. Ceremonia mogła się rozpocząć.
- Zebraliśmy się tutaj...

Niecałą godzinę później Booth i Brennan jako małżeństwo przyjmowali już gratulacje od rodziny i przyjaciół. Nowożeńcy promienieli, a ich nastrój udzielił się wszystkim. Angela nie mogła powstrzymać łez szczęścia, które samowolnie spływały po jej twarzy. W głębi ducha dziękowała za wodoodporne mascary. Jednak jej uwagę w większości wypełniała radość jej przyjaciół. Wreszcie po tak długim okresie błądzenia i oszukiwania siebie znaleźli rozwiązanie. Znaleźli siebie i już nic nie stało na przeszkodzie ich szczęściu.
Przed kościołem kłębiły się tłumy, chcąc pogratulować młodej parze. Ojciec Brennan jako jeden z nielicznych dostał dodatkowy czas na życzenia:
- Córeczko i... synu, bo chyba mogę się już do Ciebie tak zwracać – spojrzał na Booth'a, który się uśmiechnął.
- Już możesz – odparł.
- Wiedziałem, że to się tak skończy. Stary człowiek czuje takie rzeczy, a was ciągnęło do siebie. Już kiedy po raz pierwszy spotkałem was razem mogłem wyczuć to napięcie...
- Tato – upomniała ojca Bones.
- Dobrze już. Więc moje dzieci, matko jaki ja stary, życzę wam wszystkiego dobrego, aby wasza miłość nigdy nie wygasła, żeby nawet śmierć nie była w stanie was rozdzielić – powiedział Max i w tym momencie powietrze przeszedł głośny huk, a chwilę potem kolejny i nastała cisza...



Za niedługo epilog...

ocenił(a) serial na 9
charlotte_12

Zapomniałaś dodać "... i pierwsza część kolejnego opowiadania" ;)

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

Przecudowne opowiadanie. Podobają mi się oświadczyny Bootha. Ciekawe co było przyczyną huku. Czekam na epilog.

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

HEJ?! Co hauk?! Czy ja ci nie wspominałam, że nie moralnie jest kończyć w takim momencie?! Czekam na c.d :*

ola950

Huk... Kurcze... Strzelanina?? Bomba?? Pisz szybciutko cdk bo nie wytrzymam :))

charlotte_12

''Bo zdążyli razem już tyle przeżyć, żeby pojąć, że miłość jest miłością o każdej porze i w każdym miejscu, ale im bliżej śmierci, tym bardziej jest intensywna.'' - G. G. Marquez

EPILOG

Zachodzące słońce powoli zaczynało kryć się za horyzontem. Złota poświata i smugi światła przedzierały się przez nieliczne korony olbrzymich drzew padając prosto na dwie mahoniowe skrzynie leżące obok siebie. Gdzieś słychać było cichy szloch, to Angela łkała obejmowana przez Hodginsa, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się stało parę dni temu.
Teraz to wszystko wydawało się takie nierealne, jej ostatnia rozmowa z Brennan, szczęście jej przyjaciółki, Booth stojący przy ołtarzu, słowa przysięgi wypowiedziane drżącym głosem... Wszystko to znikło przykryte smutkiem i bólem rozdzierającym serce, który nie znikał a rodził się na nowo przy każdym wspomnieniu dwójki przyjaciół.
Z przodu siedziała Rebecca trzymając na kolanach Parkera. Jej oczy były smutne, jej syn stracił ojca, człowieka, którego kochał nad życie, który miał pokazać mu cały świat... Chłopiec wpatrywał się w dwie trumny stojące niedaleko. Dobrze wiedział, że jego tatuś odszedł, ale wiedział też że nigdy nie przestanie go kochać, bo miłość jest silniejsza niż śmierć...
Max Keenan stał z boku podtrzymywany przez Russa. Jego serce pękło na milion kawałeczków w chwili kiedy zobaczył szkarłatną plamę na jej białej sukience, najpierw stracił żonę, teraz opuściła go także córka, córka o której miłość tak długo walczył. Odeszła i nic już jej nie wróci... Russ również cierpiał, jego siostra, taka odważna i silna miała już nigdy nie uśmiechnąć się do niego, nie odpowiedzieć kiedy zawoła do niej ''Marco...''.
Uroczystość się rozpoczęła i zebrani ludzie wstali ze swoich miejsc. Ksiądz wyszedł na środek i zaczął:
- Zebraliśmy się tutaj, aby ta dwójka już na zawsze pozostała razem. By mogli cieszyć się sobą gdziekolwiek będą. Złączeni węzłem małżeńskim, w sakramencie w który postanowili wstąpić pokazali, że nie straszne im przeszkody, które przyszło im pokonać, że nawet śmierć nie zburzy tego co zbudowali, że miłość zawsze zwycięży. I teraz, oto Seeley i Temerance...
Przemowa mówiona cichym, spokojnym głosem koiła ból i dawała wiarę i nadzieję, że Booth i Bones teraz już na wieczność pozostaną razem, że to co zbudowali przetrwa wszystko.
Ceremonia dobiegała końca, Angela teraz już opanowana postanowiła pożegnać swoich przyjaciół. Puściła dłoń Hodginsa, którą trzymała kurczowo i wyszła na środek. Stanęła twarzą do ludzi, a przede wszystkim do dwójki przyjaciół. Westchnęła cicho jakby mobilizując się, by nie rozpłakać się na dobre i cichym, ale słyszalnym dla wszystkich głosem zaczęła:
- Miałam ogromną przyjemność znać Temperance i Seeley'a, miałam możliwość rozmawiania z nimi, spędzania z nimi czasu, śmiania się, słuchania ich drobnych sprzeczek a także oglądania jak z każdym dnem stają się sobie coraz bliżsi. Jak w końcu pozwalają zawładnąć miłości nad ich umysłami i ciałem. Miałam... bo już więcej nie zobaczę ich uśmiechu, wzajemnych spojrzeń pełnych pasji, nie usłyszę jak Brenn poucza kolejnego stażystę i nie zaśmieję się z dowcipnego komentarza Booth'a. Zostało mi to odebrane w okrutny sposób, i nie tylko mi... Przyszliśmy tu dzisiaj pożegnać naszych przyjaciół, ale ja nie mówię żegnajcie, ale do zobaczenia, bo wszyscy których dotknie miłość stają się nieśmiertelni. Żyją w sercach tych, którzy tą miłością ich obdarzyli. A ja obdarzyłam ich miłością i nie tylko ja... Dlatego wierzę, że kiedyś się zobaczymy i kiedy to nastąpi oni będą razem, uśmiechnięci jak zawsze i pewni swojej miłości, której coś tak błahego jak śmierć nie zniszczy, a tylko pozwoli im być już ze sobą bez żadnych przeszkód, bo przecież ''Amor vincit omnia''.*
Lekki powiew wiatru poruszył koronami drzew strącając parę liści. Angela skończyła i uśmiechnęła się słabo, jej szklane oczy, przepełnione bólem ale i nadzieją, spoglądały na dwie trumny leżące obok siebie. Podeszła nich i na każdej z nich położyła po białej róży, których barwa silnie kontrastowała z ciemnym drewnem.
''Śmierć to dopiero początek...'' pomyślała i wolnym krokiem odeszła w stronę Hodginsa.

Salwa z karabinów na cześć dwójki zasłużonych potoczyła się echem. Po chwili odświętnie ubrani agenci przeładowali broń i ponownie powietrze przeszył huk. Gdzieś nad tym wszystkim Booth spojrzał na Bones i uśmiechnął się.
- Oddają nam honory – szepnął swojej żonie do ucha.
- Będą o nas pamiętać – odparła promiennie się uśmiechając.
W tym samym czasie koledzy i koleżanki Booth'a z FBI utworzyli szpaler, w środku którego dumnie przeszli żałobnicy niosąc dwie trumny, a srebrne lufy karabinów lśniły w słońcu skrzyżowane nad nimi..

THE END

*Miłość wszystko przezwycięża.

ocenił(a) serial na 7
charlotte_12

Jejku napisałaś to w tak przejmujący sposób że się normalnie popłakałam... Świetne, naprawde rewelacja. Ale mam nadzieje że nadal będziesz pisała :)czekam z niecierpliwością na kolejne opowiadanie :)

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

Strasznie smutne opowiadanie. Fajna przemowa Angeli.
Mam nadzieję, że napiszesz się wkrótce nowe opowiadanie.

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

No i żem się popłakała! Ryczałam jak bóbr! Tak nie wolno...no, ale przynajmniej byli razem na wieczność. Chylę czoła i biję brawa!

ocenił(a) serial na 9
charlotte_12

Zdecydowanie najlepsza ze wszystkich części do tej pory, a nawet ze wszystkiego, co napisałaś. Świetna pod każdym względem, jestem przeprzeprzeprzezachwycona. Znakomite opisy i ten ładunek emocjonalny! Brak mi słów zachwytu, czytam kolejny raz i nadal nie wiem, jak wyrazić swoje uczucia po przeczytaniu tego tekstu. Uwielbiam smutne zakończenia, a Ty z pewnością potrafisz takie pisać!

Z jeszcze większym przekonaniem niż wcześniej - CZEKAM NA KOLEJNE OPOWIADANIE!!!

charlotte_12

Dziękuję gorąco za wszystkie komentarze :* Cieszy mnie, że podobało się moje poprzednie ff. A teraz coś nowego, jednoczęściowa odsłona, ale zawsze :]

VIVA LA VIDA

Chcecie wiedzieć jak wygląda moje życie?
Kim jestem?
Kogo kocham?
Poznać moją przeszłość?

Wyobraźcie sobie faceta w wieku 36 lat. Agenta specjalnego, najlepszego w swoim fachu, który powiedzmy sobie szczerze, może mieć każdą kobietę. Wystarczy uśmiech, spojrzenie. Nic więcej nie trzeba. Ale to nie oto chodzi, by mieć je wszystkie, chodzi o to by mieć tę jedyną, tą która akurat musi być zatwardziałą przeciwniczką małżeństwa i łączenia pracy z życiem prywatnym. Chociaż częściowo to moja wina. Po jaką cholerę wyznaczałem linię? Po co? Bo jestem skończonym idiotą.

To ja – Seeley Booth.

Byłem snajperem w U.S. Army, walczyłem na wojnie, zabijałem z zimną krwią. Czasami ludzi którzy jeszcze niczego złego nie zrobili, którzy po prostu musieli zostać unieszkodliwieni. Codzienna walka z samym sobą wyryła piętno w mojej psychice.
Służba ojczyźnie nie była łatwą sprawą, ale nikt nie powiedział że będzie łatwo. Nikt mnie nie zmuszał. To ja podjąłem taką decyzję i ponosiłem jej konsekwencje.
Każdy człowiek, który zginął od mojej kuli zapisał się na listę, listę w mojej głowie... Ile jeszcze osób muszę uratować, by dokonać osobistego katharsis? Sporo.
Podczas jednej z misji mój przyjaciel umarł na moich rękach a ja zacząłem się obwiniać za to co się stało. Nie potrafiłem się pogodzić z jego śmiercią.
Gdy skończyłem służbę, koszmar wojny się nie skończył. Demony były cały czas obecne w moim życiu a ja szukałem coraz nowszych sposobów, by je zagłuszyć. Przecież musiałem jakoś żyć. Musiałem jakoś funkcjonować. A tego nie dało się zrobić, kiedy przez głowę przewijały się obrazy jakie widziałem podczas odbywania służby wojskowej, a w uszach brzmiał krzyk i płacz...

Pocieszenie znalazłem w hazardzie. Adrenalina jaka towarzyszyła mi przy grze pozwalała zapomnieć o wszystkim. Brzęk monet, żetonów, dźwięk ruletki – to było jak narkotyk. Wciągnąłem się bardzo szybko. Blichtr Las Vegas kusił, a ja chciałem udać się na pokuszenie.
W porę jednak przyszło opamiętanie, nie wiem co wtedy pozwoliło mi to przerwać. Czułem, że muszę z tym skończyć. Byłem hazardzistą, ale tak dłużej być nie mogło. Nie chciałem być uzależniony. Od niczego. Dobrze wiedziałem co to znaczy. W dzieciństwie naoglądałem się rzeczy, które nałóg może zrobić z człowiekiem. Mój ojciec był alkoholikiem. Nadal jest. Nie chciałem pójść w jego ślady. Nie chciałem się stoczyć na samo dno.
Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Nie był to okres, do którego chętnie wracam pamięcią. Ciągły strach i obawa kierowały moim życiem. Ojciec lubił wypić, a kiedy już to następowało było źle. Moja mama nie odzywała się, nie musiała. I tak widziałem że cierpi. Brat podobnie, kiedy tylko mogłem starałem sie go chronić przed ojcem, ale to ja wtedy dostawałem. Kontrola – to jedyne za co mogę dziękować, musiałem nad sobą panować, by przeżyć trudne chwile. Jednak to nie tak, że cały czas byłem bity i poniżany przez ojca, który zwykł na mnie wyładowywać swoją złość po alkoholu. Wbrew wszystkiemu, kochałem go, nadal kocham, ale pamiętam i nigdy nie zapomnę...

Decydując się na Quantico dokonałem chyba najlepszego wyboru. Po ciężkim szkoleniu zostałem agentem FBI. Znów służyłem krajowi, znów miałem chronić ludzi i wtedy postanowiłem odkupić swoje winy. To wtedy zacząłem odhaczać nazwiska ludzi z mojej listy. Zaczynałem nieść pomoc. Wreszcie zaczynałem wracać do normalnego życia.
W międzyczasie poznałem kobietę – Rebeccę. Zakochaliśmy się w sobie. Było nam razem dobrze. Do momentu kiedy dowiedziałem się, że Ona oczekuje mojego dziecka. Zgłupiałem. Patrząc na test ciążowy, który miał wykazać czy rzeczywiście zostanę ojcem, w mojej głowie kłębiły się dzikie myśli i pomysły. Chciałem tego dziecka, naprawdę. W końcu test pokazał wynik pozytywny, a ja zapytałem Rebecę czy za mnie wyjdzie. Odmówiła. Początkowo nie wiedziałem czemu, zastanawiałem się co zrobiłem nie tak. Dziś wiem, że podejmując tą decyzję Ona wiedziała że robi dobrze. Teraz też to wiem. Mimo że nie zostaliśmy ze sobą, mam kontakt z synem – Parkerem. Dostał imię po moim przyjacielu z wojska. To bystry chłopiec. Kocha mnie, a ja kocham jego i oddałbym za niego życie. Miłość to jednak potężne uczucie.

Jako agent FBI pracowałem z wieloma ludźmi, zarówno innymi agentami jak i różnymi naukowcami. Pomagali mi rozwiązywać sprawy i byłem im za to wdzięczny, ale nigdy nie miałem partnera na stałe. Byłem wolnym strzelcem. Do czasu.
Wtedy pojawiła się Ona – nieustraszona antropolog, kobieta która rozłożyła ochroniarza na lotnisku na łopatki wykonując jeden prosty ruch – doktor Temperance Brennan. Znów pojawiła się na mojej drodze. Kiedyś pomagała mi przy jednym śledztwie, ale to był jednorazowy epizod. Zresztą, po wszystkim podziękowaliśmy sobie i pożegnaliśmy się mając nadzieję że więcej się nie spotkamy. Jakiż to los potrafi byś przewrotny. Z perspektywy czasu wiem, że los zesłał mi prawdziwy dar.

Z upływem czasu, nasza współpraca zaczęła się układać nadzwyczaj dobrze. Zaczęliśmy się tolerować i ustępować sobie na wzajem, chociaż czasami obojgu nam przychodziło to z trudem. Do tej pory przychodzi. Pamiętam te wrogie spojrzenia rzucane w moją stronę, kiedy mówiłem do niej ''Bones'' i moją wewnętrzną uciechę z tego powodu. W końcu jednak przyzwyczaiła się do tego przezwiska, które stało się jej drugim imieniem.
Razem udało nam się rozwiązać wiele trudnych spraw, czasem zagmatwanych i skomplikowanych, ale wtedy zawsze z pomocą przychodzili zezulcy – pracownicy Instytutu Jeffersona – Mekki naukowców, których guru była moja partnerka. Nie powiem, ale byłem z niej dumny. Podziwiałem tą niepozorną na pierwszy rzut oka kobietę. Podobnie jak ja przeszła wiele. Kiedy była dzieckiem jej rodzice zniknęli, a brata i ją rozdzielili. Tułała się od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Dobrze pamiętam, kiedy poprosiła mnie o pomoc w odnalezieniu jej rodziców. Zaufała mi i to mi pochlebiało. Wyjaśnienie tej sprawy przyniosło jednak smutny rezultat. Jej matka została zamordowana a o ojcu słuch zaginął. W niespodziewanym momencie ojciec jednak powrócił, brat też. Na początku trudno jej było na powrót im zaufać, ale w końcu przełamała się. Dzięki temu na jej twarzy częściej zaczął gościć uśmiech, stała się bardziej otwarta na ludzi, a ja uzmysłowiłem sobie, że nie traktuję ją tylko jak partnerkę z pracy. Zaczęła być dla mnie kimś znacznie ważniejszym.

Świadomość, że zakochałem się w Bones z jednej strony cieszyła, a z drugiej nie napawała optymizmem. Dobrze ją znałem i wiedziałem, że nie lubi mieszać spraw prywatnych z pracą. Sam też tak kiedyś myślałem, dałem jej nawet wykład na ten temat. Czy nie mogłem wtedy ugryźć się w język? Ale kto przypuszczał, że zakocham się w niej? Kto? Chyba tylko Bóg postanowił pobawić się moim kosztem...
Ale miałem ją blisko siebie. Była obok kiedy jej potrzebowałem. To co, że była trochę hmmmm..., nieprzystosowana jeśli chodzi o pop-kulturę, to była jedna z cech które czyniły ją wyjątkową. To była cecha, którą kochałem.
Znałem ją bardzo dobrze, wiedziałem kiedy jest zła, kiedy cierpi, potrafiłem wyczytać wszystko z jej oczu. Wszystko poza jednym – nie wiedziałem, czy zależy jej na mnie tak samo jak mi na niej. Ale dziś już wiem...


Chcecie wiedzieć jak wygląda moje życie?
Kim jestem?
Kogo kocham?
Poznać mnie?

Wyobraźcie sobie faceta przed czterdziestką. Agenta specjalnego który ma tą jedyną, tą która spędzała mu sen z powiek przez parę ostatnich lat. Tą, która odwzajemniła jego uczucie i sprawiła, że znikło wszystko czego kiedyś się obawiałem.

Za niecały rok będę obchodził 40 urodziny. Bones nie jest już moją partnerką, jest kimś znacznie ważniejszym – żoną, przyjaciółką, kochanką, matką Jestem dyrektorem FBI. Mam olbrzymi gabinet w budynku J.E. Hoovera i decyduję o wszystkim..
Gdy zaproponowano mi awans, na początku odmówiłem. Dobrze mi było na poprzednim stanowisku, ale Temperance przekonała mnie że nie powinienem marnować takiej szansy. Nie reagowała na moje argumenty, że awans nie jest mi potrzebny do szczęścia, ale zrobiła coś innego. Zrezygnowała z pracy w terenie – dla mnie. Zrobiła to, bym przyjął awans i nie martwił się, że coś tracę. Zrobiła to dla mnie. Teraz od czasu do czasu pełni rolę konsultanta. Dzięki temu, nie musieliśmy także ukrywać naszego związku, nie byliśmy już związani pracą, nie groziło nam rozdzielenie.
Teraz jestem szczęśliwy. Mam wspaniałego syna, który z każdym rokiem mężnieje, mam przyjaciół, na których mogę liczyć. Mam ukochaną kobietę przy boku, która jest całym moim światem i która dała mi największy skarb, który teraz spogląda na mnie swoimi czekoladowymi oczami – półroczną córeczkę. Mam rodzinę i prawdziwy dom...
Pokonałem strach w moim życiu. Wyzwoliłem się z lęku. Udało się.

Wreszcie żyję.

KONIEC