Za co pokochaliśmy Biały Lotos? Tego za Was nie odpowiem, ale powiem za co ja pokochałem. Za karykaturalne przedstawienie warstw społecznych. Za groteskę. Za komizm. Za symbolikę. Za ludzkie słabości. Za nasze sekretne przywary. Nie jestem usatysfakcjonowany 3. sezonem niestety. Zabrakło mi zwinności pomiędzy groteską, humorem i moralnością. Zabrakło mi trzymania się schematu, że każda z warstw społecznych dostaje po dupie. Miałem wrażenie, że w 3. sezonie zahacza się wiele wątków, które mają być ludzkimi słabościami, ale które pod koniec znajdują zwykły happy end jak chociażby cała historia związana z trzema przyjaciółkami i przepiękna (sztuczna i przepompowana) przemowa Laurie na sam koniec podczas ostatniej kolacji.
Na szczęście kilka aspektów zaspokoiło mnie w jakimś stopniu. Szczególnie tragiczna historia Ricka niczym z Makbeta. “Zabójca mojego ojca zjebał mi życie” po czym okazuje się, że zabójcą jest on sam. Wieczne życie w nieszczęściu tylko dlatego, że jest się przepełnionym nienawiścią. Nienawiść zabiła miłość. Dawna nienawiść zabiła to, co aktualne, to co prawdziwe tu i teraz. Bardzo polubiłem Chelsea, która na pozór wydaje się płytką i głupiutka, a tak dojrzała emocjonalnie. Pewna tego, co czuje i pewna tego, co chce. Ten wątek absolutnie zwyciężył. Był bardzo dobrze rozbudowany, dopracowany i miał fantastyczny finał.
Reszta wątków z rodziną Ratliffów, która skupiała się głównie na dostatku i wygodzie była spójna, ale nie zrobiła na mnie wrażenia. Przmiana Timothy’ego, czy raczej też stawienie czoła problemom, zamiast poddaniu się i popełnienie samobójstwa lub też zamordowanie własnej rodziny o ile wydaje się mocne, o tyle mam wrażenie zostało dość płytko przedstawione. Sam wątek kazirodztwa o ile niesie swój argument, który zostaje nam podsunięty wcześniej, że uprawiamy seks z tymi, którymi de facto chcemy być… wydaje mi się jedynie tezą, z którą możemy się zgadzać lub też nie.
Gaitok. Przez większość czasu niepewny siebie, bierny i powołujący się na kodeks moralny w wierze buddyjskiej. To wszystko po to, by na sam koniec okazać się hipokrytą i bohaterem strzelającym na rozkaz przełożonej w plecy bezbronnego już człowieka? Możliwe, że nie dostrzegam tutaj przekazu, ale mam wrażenie, ze go po prostu nie ma. Ale sama sprzeczna z nim i tym w co wierzy decyzja jest na tyle niewiarygodna, że nie kupuje tego.
Belinda. Naprawdę tyle musieliśmy czekać, by dostać potwierdzenie, że nie jest z niej moralna cnotka, tylko interesowna hipokrytka? Oczywiście podobało mi się nawiązanie jotę w jotę to, co powiedziała jej Tanya, kiedy postanowiła zrezygnować z planów na wspólny biznes, bo poznała Garry’ego. Dostaliśmy jednak tak oczywiste zestawienie, że czuje się obrażony, że nie pozwolono mi się domyślić w inny sposób, że Belinda jest w rzeczywistości laską grającą wieczną ofiarę niesprawiedliwego losu, która pokazuje kim naprawdę jest, gdy los się do niej jednak uśmiecha. To, co powiedziała Belinda słowami Tanyi było jak wytłumaczenie żartu tak w razie czego, gdybyśmy ewentualnie mieli go nie zrozumieć.
Cieszę się, że to już koniec 3. sezonu. I czekam na 4. Bo tak łatwo się nie zniechęcam :)