Jeśli chodzi o poziom netflixowego prania mózgu to druga część jest chyba nawet gorszy niż pierwsza. W poprzedniej to po prostu nie było He-mana, umierał w pierwszym odcinku i znikał na większość akcji.
W drugiej WSZYSTKIE męskie postacie to albo niekompetentni idioci, albo kukoldy co mają tylko wspierać pierwszoplanowe postacie kobiece. Szkieletor to jakiś żart - został przemocowym partnerem Evil-lynn, który daje się omamić ruchaniem w 3 sekundy - no bardziej spłycić męskiej postaci kosztem kobiecej chyba się nie dało. Zresztą szybko zostaje zepchnięty z pozycji głównego złego by ustąpić miejsca kobiecie.
He-men też przez resztę sezonu jest biernym uczestnikiem wydarzeń, który tylko reaguje na plany i działania kobiet. Zresztą scena w której zmienia się w "hulka" i walczy z napakowanym od kosmicznej mocy szkieletorem też jest chyba jakaś alegorią toksycznej męskości...
O tym, że design też jest... feministyczny wspomnę tylko po krotce - Evil-Lynn zyskując kosmiczną moc staje się napakowaną lesbą z krótkimi włosami - no bo maskulinizacja to przejaw silnej postaci kobieciej.
Taka krótka analiza tego czym jest całość pierwszego sezonu tej wersji He-mana - zlepkiem feministycznej propagandy i kolejnym zepsuciem franczyzy typowo męskiej poprzez chamskie sfeminizowanie jej.