Wiem że temat kretyński, no ale wychodzę z założenia że takie lekkie i zabawne dywagacje między fanami nikomu nie zaszkodzą.
Ok, wyobraźcie sobie że jesteście jednym z pasażerów nieszczęsnego lotu Ocenic 6.
Jakbyście się zachowali? Pomagalibyście w organizowaniu jedzenia itp? Czy Próbowalibyście przejąć dowodzenie? Lub nie robili byście nic?
Z kim byście trzymali,a kogo byście unikali, czy przeszlibyście na stronę Othersów, do której drużyny byście dołączyli kiedy bohaterowie się rozdzielali na mniejsze grupki, jakbyście się zachowali w jakiś konkretnych sytuacjach z serialu o których możecie pisać jeśli zechcecie itp, itd...
Najpierw pomagam w urządzaniu obozu itp, potem wyruszam na eksplorację Wyspy! I wcale nie palę się do powrotu :-)
najpierw robię sobie jakiś namiot czy tam coś innego, a potem pomagam u urządzaniu obozu.... hm może potem coś napisze ; )
Pierwsze co robię to szukam palety "kaczej taśmy", ale kiedy już znajdę to reszta idzie jak z płatka :)
http://www.youtube.com/watch?v=SV79et5lglI
Lekcja Survivalu wg Jamiego & Adama.
Ja powiem tak - jakby to nieskromnie nie zabrzmiało, ale mam w sobie olbrzymie pokłady empatii, zaś altruizm to jest to, co mnie najtrafniej definiuje.
Krótko mówiąc niósłbym tyle pomocy, ile by się tylko dało i pozwoliłbym na to, aby ktoś mną w jakimś stopniu dyrygował - tym bardziej gdyby był to lekarz, jak Jack, który zapewne szybciej i trafniej umiałby rozpoznać, komu w pierwszej kolejności przyjść z pomocą.
Na wszelką pomoc fizyczną przy organizowaniu obozu, byłbym natychmiast z wyciągniętymi rękami do pracy.
Strachoputą może nie jestem, ale wątpię, abym sam wypuszczał się w głąb wyspy, a już tym bardziej nie po zmroku :)
Na pewno dążyłbym w pierwszych chwilach do zrobienia konkretnego bilansu, co mamy z wyżywienia i na czym stoimy, jeśli chodzi o taki, czy inny sprzęt (typu narzędzia).
Ostatnią rzeczą by to pewnie nie było, ale myślę, że dopiero po kilku dniach i jakimś tam opanowaniu sytuacji, przyszłaby pora na amory i że tak powiem "miłosny rekonesans" :)
Po pewnym czasie - trudno powiedzieć jakim, jakiś dołek by pewnie mnie dopadł - tym bardziej gdyby się okazało, że czasowa wizja pobytu na takiej wyspie miałaby być dość mocno nieokreślona.
Zapewne targałyby mną dwie skrajne przypadłości. Z jednej strony klaustrofobia mieszkania na małej wyspie, która z czasem jej coraz lepszego poznawania stawałaby się odczuciowo jeszcze mniejsza. A z drugiej strony agorafobia w rozumieniu lęku przebywania na otwartej przestrzeni.
Ta druga była następstwem tej pierwszej, gdyż czując się coraz "ciaśniej" na wyspie, zacząłbym coraz bardziej uzmysławiać sobie ten ogromny ocean, który zewsząd mnie otacza i że gdzie nie spojrzeć, tam wszędzie na horyzoncie woda.
W pewnym momencie zacząłbym się czuć, jakbym znajdował się na szczycie ośmiotysięcznika, a wtedy jednym z ratunków uniknięcia popadnięcia w obłęd, byłoby zamieszkanie jak najbardziej w centrum wyspy, a tym samym narażenie się na powrót do klaustrofobii :)
Mówię to wszystko trochę żartem, ale wiem, że 24 na dobę sielanki by nie było.
W wolnych chwilach bym układał kotkę rubika, rozwiązywał sudoku, szukał pomysłu na napisanie książki i przede wszystkim grał we wszystkie możliwe gry zespołowe, czy to sprawnościowe, czy umysłowe.
Myślę, że w takich warunkach miłość nie była dla mnie priorytetem, gdyż prędzej czy później konieczność spędzania całych dni w towarzystwie choćby najbardziej ukochanej osoby, stałaby się w jakimś sensie uporczywa :)
O ile jestem bardzo wyrozumiałą osobą, tak myślę, że wiele rzeczy stawałoby się po pewnym czasie trudnymi do zniesienia.
Krótko mówiąc, ogarniałaby tęsknota za innym rodzajem życia.
Puenta jest dość prosta, a mianowicie trzeba iść do przodu i nie pozwolić na to, aby zawładnęła nami monotonia życia.
Nawet taka piękna przygoda na takiej wyspie z czasem by spowszedniała :)
Ja tam bym od razu spakowała manatki i poszła szukać Rycha. Bylibyśmy jak Humbert i Lolita LOL
A tak bardziej na poważnie to raczej jestem osobą trochę jak Sawyer - trochę bym pomogła, ale na ogół raczej bym troszczyła się o siebie i trzymała się nieco na dystans. Jestem typem samotnika, więc muszę sobie czasami zrobić przerwę od ludzi.
Na pewno by mnie denerwował Jacuś i pewnie dochodziło by między nami do lekkich spin, bo trochę we mnie jest niepokornego buntownika. Unikałabym Kate, Shanonn, Michaela, żółtków i Claire bo by mnie z całą pewnością denerwowali. Raczej starałabym się trzymać z Charliem - w końcu to sympatyczny, otwarty, zabawny gość do tego muzyk więc mielibyśmy o czym pogadać, oprócz Charliego dobrze by było być w miarę przyjaznych stosunkach z : Sawyerem (w końcu skądś trzeba fajki brać:D), Sayidem (obeznanie z bronią w miejscu gdzie są misie polarne i Inni jest niezbędne) no i z Lockiem ( od niego też się można czegoś przydatnego nauczyć, poza tym można z nim uciąć miłą pogawędkę na poważne tematy).
Na razie tyle.
Ja bym tam z miejsca poszedł w głąb wyspy. Rozpoczął nawoływania "wielkiego szefa"!
" Helloł ! Mister smołki ! Łer ar ju ! "
Jak by się zjawił, oznajmił bym mu, że nie jestem jakimś posranym kandydatem, tylko największym fartem w jego życiu!
Powiedziałbym mu, że ma teraz tylko mianować mnie swoją prawą ręką i że zawsze podobały mi się filmy o wampirach.
Następnie poszedłbym do tej kamiennej stopy i pier*dolnął w czapę tę lamowatą pałę, rozerwał mu aortę i wyssał go do końca!
potem to już tylko kwestia czasu jak bym wyssał całą resztę pajaców z wyspy (i Innych i Zagubionych).
Na koniec poszedłbym do świątyni (tam też wyssał tych głąbów), położył się koło bomby i zdrzemnął się ze dwieście lat . . .
Tak, tylko jeszcze nie wiem kogo. Ktoś musiałby zostać jakbym się nagle obudził głodny :-)))
Oooo, dzięki za podpowiedź.
Więc budzę się po dwustu latach piekielnie głodny, czym prędzej idę wyciągnąć korek i szukam po wyspie chowającego się smakowitego dania!
A potem znowu spać, albo i przez wieki zdychać z głodu . . .
Obawiam się że z twojego wampirzenia by nic nie wyszło.
Pała Jacob pewnie by ściągnął Blade'a żeby cię załatwił.
O cholera!
Musiałbym sprowadzić na pomoc całą rodzinkę Cullenów!
Blade ty czarnuchu - niech cię diabli ! ! !
-na bank nie chcę być przywódcą ale bardzo odpowiadałaby mi rola "prawej ręki" przywódcy grupy,
-na 100% pomagałabym głownym bohaterom w organizowaniu życia żeby na tym zbudować swoją pozycję w grupie oraz brałabym udział w akcjach tych militarnych, pomogłabym we wszystkim o co by się mnie poprosiło ale wolałabym akcje określane jako typowo "męskie" czyli walka itp itd
- na 100% trzymałabym się z jackiem, ponieważ jest lekarzem i wiele razy udowodnił, że można na niego liczyć w najgorszych sytuacjach, a w konfliktach jack/sawyer i jack/locke stałabym po stronie jack'a
- na pewno byłabym w super relacjach z charlie'm i hurley'em ponieważ mają podobny do mnie, wesoły i spokojny charakter , z nimi też pewnie spędzałabym większość czasu, z dziewczyn pasowałaby mi chyba tylko juliette i sun ale bez większych uczuć
- unikałabym postaci które robią problemy czyli Kate oraz postaci podejrzanych czyli Locke, a pozniejszym czasie wszystkich z grupy "innych" bo jak wiadomo to same kłopoty i chyba wrodzona inteligencja mówi nam żeby trzymać z "naszymi"
-jeśli chodzi o "innych", przeszłabym na ich stronę w ramach szpiega lub tego rodzaju postać, ale na 100% trzymałabym z pasażerami takimi jak ja, mimo to Ben zawsze podobał mi się jako postać i starałabym się z nim zaprzyjaźnić w jakiś sposób
Ja z Benem bym się nie zaprzyjaźniła (choć to jedna z moich ulubionych postaci) bo raczej marny z niego kumpel...
Poza tym patrząc z boku takie "trzymanie" z którymkolwiek LOST-owym panem w moim przypadku by trochę dziwne wyglądało :D
no ale ja z lockiem nie trzymam właśnie a co reszta robi to nie mój problem xD
jeśli tak to ja bym mogła się tylko z Alex przyjaźnić bo w moim wieku jest.... trochę dziwne że w samolocie nie było żadnych nastolatków ;\