8/10 może trochę na wyrost ale nie można 'Zagubionych' ocenić bez sentymentu bo to serial dzieciństwa. Pierwsze dwa sezony najlepsze, później już trochę gorzej bo historia robi się co raz bardziej zagmatwana (co czasami bywa męczące). Serial obejrzany ponownie po latach a nadal robi takie samo wrażenie, tak jak za dzieciaka wyczekiwało się kolejnego odcinka siedząc przed telewizorem. Bohaterowie są wielowymiarowi i w zasadzie każdy budzi w nas jakieś uczucia. John Lock to chyba najlepsza postać tego serialu - z początku kaleka z depresją, którego życie ostro pocharatało. Na wyspie odzyskuję czucie w nogach i w tym momencie jego życie zmienia się o 180 stopni. W końcu może spełniać się w tym czym jest najlepszy i w pełni wykorzystać swój potencjał. Inteligentny survivalowiec jest w końcu we właściwym miejscu. Z ciekawością śledzi się też postać psychola-przywódcy, który niczym szachista zawsze jest o krok do przodu przed wszystkimi. Cała aura tajemniczości i wiecznego niepokoju robi klimat tego serialu. Momentami ostra psychodela pomieszana z podróżami w czasie, a na to wszystko nieprawdopodobne zwroty akcji i dramat losu rozbitków. Cały czas mamy wrażenie, że wszystko dzieje się po coś a zbiegi okoliczności nie istnieją. A nawiązując do samego przesłania: oni musieli rozbić się na tej wyspie, żeby każdy z nich mógł się w końcu 'odnaleźć'. Każda postać przechodzi metamorfozę i paradoksalnie dla niektórych jest to życie lepsze niż w ich poprzednim względnie poukładanym życiu bo jak się okazuje na retrospekcjach, wcale takie super to życie nie było. Można ten serial interpretować na wiele sposobów. Mam wrażenie też, że wyspa pełniła rolę podobną do 'Czyśćca' gdzie każdy dostał drugą szansę, żeby iść dalej (tak jak sugeruje nam ostatni odcinek). A nie byłoby to też możliwe bez relacji i współpracy tych ludzi, którzy stali się dla siebie niesamowicie bliscy.